Polacy zdobywają Gasherbrum I: GPS ratuje przed biwakiem

Zespół polskich himalaistów pod kierownictwem Artura Hajzera, po długiej i trudnej wspinaczce dotarł do obozu I na ośmiotysięczniku Gasherbrum I. GPS okazał się ratunkiem przed nocnym biwakiem na ścianie. W ostatni dzień stycznia Adam Bielecki rusza do dwójki.

Dołącz do nas na Facebooku

Obóz I na wysokości 5930 metrów założyli w czwartek 26 stycznia Adam Bielecki, Ali Muhhamed i Shaheen Baig. Potem dołączyli do nich także Artur Hajzer i Janusz Gołąb. Droga do I okazała się okazała się niekończącą wspinaczką Tylko dzięki GPS-owi udało się uniknąć nocnego biwaku.

- W jednej z pierwszych relacji, opisywaliśmy icefall: jak bardzo się zmienił, jak bardzo jest trudny i że pokonaliśmy około 70% drogi na tym etapie. Myliliśmy się, jak się okazało pokonaliśmy wtedy zaledwie 30% a w dalszej części drogi trudności nie spadały. Jednakże trudnością nie było rumowisko, zwaliska seraków, głównie trudności skupiały się na wyszukaniu drogi pomiędzy monumentalnych rozmiarów szczelinami. Dużą siłą i determinacją wykazał się zespół Bielecki, Sadpara, Baig, który 26 stycznia założył obóz pierwszy.

27 stycznia Janusz Gołąb i ja ruszyliśmy za nimi. Wystartowaliśmy przepisowo o godzinie 6.00 rano. Adam zakomunikował nam przez radio, że droga do obozu pierwszego jest tak długa i wyczerpująca, że raczej nie dojdziemy, a jeśli mamy taki plan to na wszelki wypadek powinniśmy zabrać ze sobą, lekki namiot szturmowy i liczyć się z biwakiem. Odebraliśmy tę sugestię jako afront. Jak to my mamy nie dojść? I to po wytyczonej już trasie? Po ich śladach? O co chodzi? Adam kpi czy o drogę pyta?

Schodzący zespół Adama spotkaliśmy pomiędzy lodospadami około 11.30. Adam znowu swoje: "Chłopaki jest daleko! Może się zdarzyć, że nie dojdziecie. Dam wam GPS." I dał. Wzięliśmy ten GPS bez większego pojęcia jak go używać i ruszyliśmy dalej. My w górę, a Adam , Ali i Shaheen w dół. I szliśmy szliśmy szliśmy i . szliśmy, pomiędzy blokami seraków, w lodowych kanionach, pomiędzy różnej szerokości szczelinami. Niestety na twardych połaciach górnego plateau wątłe ślady po zębach raków Adama i ekipy przestały być widoczne. Nie mogliśmy liczyć na ślady poprzedników. Nie było też traserów bo na tym etapie zespołowi Adama, już ich zabrakło, i nie mieli możliwości oznaczenia całej drogi. Dalsza wędrówka komplikowała się. Droga prowadziła kilkusetmetrowymi zakosami, często w przeciwnym kierunku niż domniemany obóz.

Około godziny 16.00 zrobiło się poważnie Dotarło do nas, że dzień się kończy a obozu ani widu ani słychu. Nie mieliśmy też pewności czy jesteśmy na szlaku. Został nam tylko ten GPS i konieczność zdecydowanie przyspieszonego kroku. A w GPS-ie tylko cienka zielona kreska (zaznaczona przez Adama trasa) i biały trójkącik (my). Jakoś się ten obrazek kręci wokół, ale dopóki trójkącik jest na zielonej linii to czujemy się bezpiecznie. Godzina 17.00 zmierzcha GPS wskazuje, że do obozu nie jest już daleko. Zaczynamy biec nie bacząc na szczeliny, które mniej lub bardziej skutecznie przeskakujemy. Raz mój tułów wpada w czeluść, ale Janusz skutecznie blokuje mnie liną wychodzę i zasuwamy dalej. Robi się ciemno. Wpatrujemy się w GPS. Adam instruuje nas przez radio jak zrobić zbliżenie i generalnie jak posłużyć się GPS-em, by wskazał kierunek na obóz w linii prostej. Robimy zbliżenie. Obóz znajduje się według wskazań GPS-a w promieniu 200 m. Nie potrafimy jednak przestawić GPS-a żeby wskazał drogę do obozu w linii prostej. Kręcimy się w kółko, nie trzeba dodawać, że bezskutecznie. 18.30 kompletna ciemność. Ślęczymy nad GPS-em. Przestajemy się ruszać, mokre primalofty tracą właściwości grzewcze, dopadają nas dreszcze, GPS-a obsługujemy końcówką czekana lub gołymi palcami. Jedna minuta Janusz, jedna minuta ja. Adam z bazy mówi nam, żeby wejść do menu i w funkcję "znajdź". GPS zamglony, nie mogę odczytać małych literek na ekranie. GPS przejmuje Janusz w funkcję "znajdź" nie udaje się wejść. Jest coraz zimniej, rozgrzewam palce. Janusz uważa, że damy radę wykopać jamę śnieżną. Mamy gaz i jakieś żarcie. Zbliżam trasę Adama na GPS, który wskazuję, że obóz powinien się znajdować 48 metry od nas. Idę powolnym krokiem za wskazaniami GPS-a, Janusz za mną. Słyszę Janusza: "Jest, widzę, po prawej!" znaleźliśmy obóz. Jest 19.20. Mamy obóz - melduję do bazy. W bazie - gdzie od ostatnich dwóch godzin też było dość nerwowo - ciśnienie opada. Rozbijamy namiot i wszystko jest w porządku. Rano schodzimy do bazy niemal cały dzień. W tym terenie jest to bez znaczenia czy się idzie w górę czy w dół, tempo niewiele się różni. W każdą stronę jest trudno i daleko. Sytuacja różni się bardzo od tej samej drogi w lecie. W zimie lodowiec jest bardziej "otwarty" - prezentuje.

Koniec końców mamy obóz I, tyle wysiłku, strachu i pracy, a to dopiero obóz pierwszy. Co będzie wyżej?! Wszystko ma się przecież rozegrać powyżej 7000. Będąc w "jedynce" przyjrzeć się mogliśmy drodze na przełęcz do obozu II. Tam też otwarty lodowiec. Hmmm Co to będzie? Co to będzie? - Relacjonuje Artur Hajzer.

Obecnie himalaiści przebywają w bazie pod Gasherbrumem. We wtorek 31 stycznia do dwójki rusza Adam Bielecki, Ali Muhhamed i Shaheen Baig.

- Już drugi rok z rzędu panuje w tych dniach bardzo dobra pogoda. Jet Stream odsunął się nad południowy Pakistan. Wieje słabo - na 8000 m n.p.m. do około 50 km/h. Pierwszego lutego ma być wyjątkowo dobra pogoda - "bezwietrzna" i słoneczna. Nie bylibyśmy zaskoczeni - gdyby inne wyprawy zaatakowały szczyt i jak rok temu odniosły sukces. Naszą wybraną strategią - przypominamy - są ataki na przełomie lutego i marca. Zimowa taktyka to jednak ruletka, mimo to wierzymy w nasze założenia - przekazują himalaiści.

Relacje z wyprawy możesz przeczytać TUTAJ.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.