Trzymali się żyletek, dokonali niemożliwego

Tommy Caldwell i Kevin Jorgeson po 19 dniach wczepiania się palcami rąk i stóp w El Capitan, górę-legendę w Parku Narodowym Yosemite, dotarli na szczyt drogą zwaną Dawn Wall, najtrudniejszą na świecie dla skalnych wspinaczy

Zaczęli 27 grudnia, skończyli w środę o 15.25 czasu kalifornijskiego. Ale przygotowania - 10 lat temu, gdy Caldwell po raz pierwszy stanął na dole El Capitan, twarzą do Dawn Wall i pomyślał, czy da się tamtędy wejść na szczyt. Wtedy były to tylko marzenia i to z gatunku rzucenia się z motyką na słońce. Cztery lata później podchwycił pomysł Jorgeson. Od tego czasu jest to ich trzecia próba pokonania skały. Znają każdy jej metr.

A ona jest niesamowita. Stanowi 900 metrowy monolit, znaczy jest jednym z największych kamieni na świecie. Jego ściany są niemal płaskie, wypolerowane przez lodowiec, i niemal pionowe. Ale na szczyt człowiek wytyczył wiele dróg, jest ich około 100, wszystkie mają swoje nazwy. Tylko 13 zostały pokonane klasycznie, czyli z użyciem wyłącznie rąk i nóg.

Gdzie wcisnąć pazur?

The Nose, Nos, jest najbardziej znaną i uczęszczaną drogą na szczyt wśród wspinaczy skałkowych. Gdzie tam wcisnąć pazur, gdzie postawić stopę? - Oni się tam trzymali żyletek - mówi Wawrzyniec Zakrzewski, który siedem razy wspinał się na El Cap pięcioma drogami, między innymi Nosem. Jej środkowy fragment przebiega kilkadziesiąt metrów od Dawn Wall. Kiedyś to skaliszcze w środku Parku Narodowego Yosemite uchodziło za nie do zdobycia - do 1958 roku, gdy trzech wspinaczy pokonało je stylem wyprawowym, z obozami, linami, hakami, itp.

Najtrudniejszą drogą jest jednak Dawn Wall, kiedyś zwana Wall of the Early Morning Light. Warren Harding, jeden z tych, którzy jako pierwsi wspięli się Nosem 57 lat temu, w 1970 roku pokonał także Dawn Wall, używając lin i niezliczonej liczby haków. Trwało to 28 dni. I było w zupełnie innym stylu niż klasyczna wspinaczka Jorgesona i Caldwella. Ci korzystają z czegoś innego niż swoje ciało - mianowicie z lin i haków - tylko, aby nie roztrzaskać się w locie w dół, czyli dla asekuracji.

Pokręcone pozycje

Na 300 metrach założyli obóz-bazę - zawieszony na ścianie namiot, portaledż. Wracali do niego na noc korzystając z lin, wychodzili na skałę tam, gdzie skończyli poprzedniego dnia, według ścisłego kodeksu skałkowców. Co to zresztą za słowo "skałkowiec"? Sugeruje, że włazi się na jakąś skałkę. Po angielsku wytrymowani, odwodnieni, lekcy i smukli ludzie nazywają się Big Wall Climbers, a nie skałkowcy. Big Wall, Wielka Ściana, żadna skałka. Taki Big Wall jak wschodnia ściana Trango Towers w Karakorum, jak Mount Thor w Ziemi Baffina. I El Capitan w Kalifornii.

Zasady klasycznej wspinaczki są niespisane, ale surowe. Za każdym razem, gdy Jorgeson i Cadwell odpadali od ściany, musieli wrócić na początek fragmentu, w polskim slangu zwanym wyciągiem. W górę Dawn Wall jest 31 wyciągów. Myśleli, że najtrudniejszy jest 14-sty, ale tak nie było. - Trudność polega na tym, że chwyty są rozrzucone, trzeba się łapać pod dziwnymi kątami, końcówkami palców, w pokręconych pozycjach - mówi Zakrzewski.

Brzeg jak brzytwa

30-letni Jorgeson na 15. fragmencie, tuż nad obozem-bazą, odpadał od ściany 11 razy. "Przy czwartej próbie, gdzieś o godz. 23, ostry brzeg zerwał jak brzytwą plaster i skórę palców" - napisał Jorgeson na Facebooku. I dalej: "To rozczarowujące. Ale i pouczające. Dowiaduję się o kolejnych pokładach cierpliwości, uporu i pragnienia, jakie we mnie tkwią. Nie poddam się. Odpocznę. Spróbuję znów. Uda mi się ". Było to w ostatni czwartek. Pokonywał 25-metrowy trawers kilka dni, leczył poranione palce, czekał, aż ustanie deszcz albo żeby było trochę zimniej, albo czekał na zmierzch, albo na świt, bo wtedy skała jest zimniejsza, "lepi się", większe jest tarcie, a palce się nie pocą. Dlatego wspinali się zimą.

Pociąg nie odjedzie

W tym czasie 36-letni Caldwell, który wspiął się na El Capitan "klasycznie", czyli z użyciem tylko rąk i nóg, 11 różnymi drogami, więcej razy niż ktokolwiek inny, dotarł do Wino Tower, na koniec wyciągu nr 20. Jest tam jedyna na drodze półka. I czekał na partnera. Jego palce też są mocno zrypane - musi sobie nastawiać alarm w zegarku, aby je regularnie smarować maścią kojącą. To właśnie on powiedział, że środkowe sektory Dawn Wall miały "najmniejsze i najostrzejsze chwyty, jakich musiał użyć w swojej karierze". A Jorgeson musiał użyć właśnie tych najmniejszych i najostrzejszych, aby skoczyć dwa metry w bok. Tak - skoczyć. Jest bowiem fragment drogi zwany Crux Dyno, gdzie dwa najbliższe chwyty - małe jak pięciogroszówka - oddalone są od siebie o dwa metry. Pod nim było jakieś 400 m w dół. Skoczył, złapał, ale odpadł chwilę potem. Musiał wrócić na początek i skoczyć jeszcze raz. Gdy wreszcie Jorgeson pokonał najgorsze fragmenty - 14, 15 i Crux Dyno - wysłał SMS-a do dziewczyny: "Ten pociąg beze mnie już nie odjedzie!". W poniedziałek usiadł z partnerem na półce nad Wino Tower. "Teraz już tylko jeden zwariowany skok w górę" - napisał Cadwell na Instagramie.

Wyczyn godny XXI wieku

Każdy, kto zna się na wspinaczce skalnej, mówi, że to, co zrobili Amerykanie, jest niezwykłym wyczynem godnym XXI w. Nie tylko w sensie sportowym. Obaj w przerwach tweetowali, wrzucali zdjęcia, notki na Facebooka, na Instagram. Patronem projektu Dawn Wall Push był Adidas, a więc wielkie pieniądze. Była na ścianie ekipa Senders Films, która nazbierała mnóstwo nagród Emmy za wspinaczkowe filmy. Codziennie kręciło się tu jakieś wideo i wrzucało na YouTube'a. A na dole było coraz więcej ekip telewizyjnych z San Francisco, San Jose i Los Angeles.

Kilkanaście osób weszło na szczyt przywitać tam obu wspinaczy. Na dole zebrał się spory tłum obserwatorów, wypatrujących ludzkich kropek na tle ostatnich metrów ściany przez lornetki i lunety. Zupełnie jak w 1936 w gasthofie pod Eigerem.

O miłości do gór i imponujących wyprawach przeczytaj też w książkach >>

Copyright © Agora SA