Polscy żeglarze chcą ustanowić rekord świata. Kierunek: Antarktyda, Zatoka Wielorybów

Krzysztof Jasica i Piotr Kuźniar spełniają marzenia. Rzucili pracę i zainwestowali w 25-letni stalowy jacht, którym chcą dopłynąć najdalej na południe, czyli do Zatoki Wielorybów, legendarnego miejsca, do którego 100 lat temu dotarł najtwardszy odkrywca w historii Antarktydy Ernest Shackleton. Zatoka leży na najzimniejszym morzu świata, które na tylko nieco ponad miesiąc budzi się z lodowego snu.

Piotr Kuźniar, biolog, z zamiłowania płetwonurek i wspinacz, przez kilkanaście lat prowadził drukarnię. Krzysztof Jasica, inżynier mechanik, przez 20 lat projektował i budował stacje radiowe. Poznali się w studenckim klubie żeglarskim jeszcze w latach 80. Sporo razem żeglowali. W 2005 roku popłynęli razem na Antarktydę. Po powrocie uznali, że mają dość życia na lądzie. Piotr sprzedał drukarnię, Krzysztof rzucił pracę i wziął kredyt pod zastaw mieszkania. Z grupą kilku przyjaciół zdecydowali o zakupie jachtu przystosowanego do żeglugi na wszystkich morzach, bez ograniczeń. Wybrali 20-metrowy stalowy jacht wyprawowy zaprojektowany we Francji i zwodowany w 1981 roku. Nazwali go "Selma Expeditions". Żeby zdobyć pieniądze na remont i na życie, zaczęli pływać zarobkowo - brali na pokład chętnych i ruszali w rejs wokół Ziemi Ognistej i Antarktydy.

Od kwietnia 2014 roku trwa ich wyprawa "Selma - Antarktyda - Wytrwałość" wokół Pacyfiku. W maju zakończył się etap (wokół Hornu i Patagonii, z Atlantyku na Pacyfik) pod bezpośrednim kierownictwem Kuźniara i Jasicy. Potem na etapie z Chile do Australii od czerwca do początku listopada zastąpił ich co-skipper "Selmy" - Tomek Łopata. Pod koniec roku w kilkunastoosobowym zespole jako pierwsza w pełni polska załoga wezmą udział w słynnych regatach Sydney - Hobart.

Ale najważniejsza część wyprawy rozpocznie się w styczniu. Wraz z innymi ośmioma żeglarzami ruszą w kierunku Antarktydy. Chcą dotrzeć do lodowej Zatoki Wielorybów położonej najbliżej bieguna południowego. Żadnemu jachtowi pod żaglami się to jeszcze nie udało, a dalej na południe dopłynąć się nie da. Aby dostać się na wewnętrzne wody Antarktydy, będą musieli pokonać szeroki na kilkaset kilometrów pierścień paku lodowego, który oddziela Ocean Spokojny od Morza Rossa - najzimniejszego morza na świecie. Jest to możliwe tylko przez blisko sześć tygodni w roku. To tam sto lat temu zaczynała się historia wypraw Shackletona, Scotta i Amundsena. Do tej pory zaledwie kilka jachtów żaglowych dotarło do Morza Rossa, ale żadnemu nie udało się dopłynąć do jego południowych krańców. Jeśli uda się to "Selmie", jej załoga ustanowi kolejny rekord świata w żeglarstwie.

Powrót

Krzysztof Jasica: Jestem z wykształcenia inżynierem mechanikiem, ale w czasach studiów wkręciłem się w radio studenckie i tam nauczyłem się, jak się działa w mediach. Po przemianach w Polsce wystartowało radio prywatne, więc moja pasja stała się bardzo konkretnym zawodem. Zostałem szefem techników w Agorze. W 2005 roku popłynąłem w dwumiesięczny rejs po Antarktydzie. Po powrocie nagle mój warszawski świat przestał być taki, jak powinien. Przestałem go czuć i rozumieć. Na morzu jest tak, że albo coś zrobisz i będziesz bezpieczny, albo nie zrobisz i się narazisz. Świadomość tego, że od drobnych rzeczy zależy bezpieczeństwo twoje i innych ludzi, sprawia, że nie odpuszczasz. Trudne rejsy zmieniają ludzi. Trzeba się zmusić, wyjść ze śpiwora, włożyć wilgotne ubranie, sztormiak, który nie zdążył jeszcze wyschnąć. A kiedy wychodzisz z kajuty, to śnieg wali ci po oczach. Kończysz wachtę cały mokry. Dostajesz kubek gorącej herbaty od kogoś, kto akurat wiedział, że schodzisz, i pomyślał o tobie. To są momenty, które dają ci poczucie prostych, ale bardzo ważnych relacji międzyludzkich.

Żeby kupić "Selmę", wziąłem kredyt pod zastaw mieszkania.

Piotr Kuźniar: A jak nie wstaniesz, bo ci się nie chce, to nie zrobisz tej herbaty i już nie będziesz w stanie udawać, że wstałeś i ją zrobiłeś. Będziesz wiedział, że ci się nie chciało, bo w końcu staniesz przed lustrem i nie uciekniesz od swojego odbicia. I wszyscy po tygodniu będą wiedzieć, jaki jesteś, nie ma siły, żebyś się ukrył, bo w żeglowaniu na Antarktydę jest coś, czego nie ma nigdzie indziej - jesteśmy zamknięci na małej przestrzeni, nie wpływamy do portów, więc nie możemy uciekać do różnych knajpek, żeby od siebie odpocząć. Na wodzie musimy zmierzyć się ze słabościami swoimi i cudzymi. I musimy być trochę lepsi niż na lądzie, bardziej wyrozumiali.

Z moją Małgosią przez kilkanaście lat prowadziliśmy drukarnię. Przychodził klient, żeby zamówić książkę. Siadał i od razu wiedziałem, co powie. On wiedział, co ja mu odpowiem. Obaj wiedzieliśmy, jak się to skończy. Czasami musiałem potem ściągać od niego pieniądze, bo nie płacił w terminie. Musiałem też pilnować, żeby wszyscy w drukarni pracowali jak najbardziej wydajnie.

Zmęczyło nas to. Gośka powiedziała: "Słuchaj, może byśmy coś zmienili w tym naszym życiu? Co byś chciał robić?". "Popłynąć na Antarktydę" - powiedziałem. Gdyby nie zapytała, to sam bym chyba się nie odważył tego zrobić. Sprzedaliśmy drukarnię i poszliśmy w niepewne.

"Selma"

Krzysztof i Piotr: Szukaliśmy jej cały rok. Znaleźliśmy wreszcie w internecie. Stała nad Morzem Śródziemnym w Almerimar. Miała 25 lat, ale to nie było problemem, bo francuski projektant zrobił ją ze stali. Stalowe konstrukcje mają to do siebie, że jeśli są dobrze konserwowane, to starzeją się bardzo wolno. Budowano je z myślą o trudnych warunkach i żegludze sztormowej. Dzisiejsze konstrukcje laminatowe przeznaczone do czarterów wytrzymują kilka lat. Ich żywot nie jest ważny, bo mają być pływającymi hotelami, superwygodnymi na kotwicy. Przy wynajęciu podpisujesz kwit, że nie będziesz pływał w wietrze mocniejszym niż sześć stopni w skali Beauforta, czyli jeśli wieje powyżej 50 km/godz., zostajesz w porcie. Ogólnie jacht ma być rzeczą tanią, popularną, niezwiązaną z przygodą.

"Selma" potrzebowała remontu. Musieliśmy na niego zarobić. Wymyśliliśmy więc, że będziemy zarabiać na pływaniu. Zaczęliśmy zabierać ludzi na fiordy Ziemi Ognistej i na Antarktydę, gdzie regularnie pływa ok. dziesięciu jachtów z całego świata.

Prezesi i outsiderzy

Na "Selmie" pływają prezesi ważnych firm, prawnicy, architekci, policjanci, nauczyciele, ale też studenci, którzy biorą pożyczki, żeby zapłacić za miejsce. Okazało się, że poznawanie ich światów jest dla nas tak samo ważne jak żeglowanie. Nie nazywamy ich klientami ani nawet tak o nich nie myślimy. Gdy tak się stanie, będzie to chyba znaczyło, że mamy dość i że pływanie wkrótce stanie się nie do zniesienia. Zamiast przygodą na Antarktydzie rejs będzie kolejną ciężką tyrą i straci sens.

Do argentyńskiego Ushuaia, najbardziej wysuniętego na południe miasta na świecie, docierają sami fajni ludzie. Spotykamy się w podobnym gronie jeszcze w chilijskim Puerto Williams, na wpółzatopionym niemieckim statku "Micalvi", na którym mieści się słynny bar. Tam piją żeglarze, którzy opłynęli Horn, oraz ci, który właśnie wracają z Antarktydy.

Ale przed Antarktydą jest jeszcze jeden bar, miejsce ukraińskich naukowców na stacji Wiernadski na wyspie Galindez, która leży kilka kilometrów od Półwyspu Antarktycznego. Ukraińcy kupili tę bazę za jednego funta od Anglików. Stolarz zrobił tam prawdziwy bar z drewna, które miało pójść na coś innego. Podobno stracił za to pracę, ale bar się ostał. Można napić się tam bardzo mocnej wódki, 3 dol. za kieliszek.

Morze Rossa i dziki wiking

Popłyniemy tam za swoje. Morze Rossa to najzimniejsze morze świata. Temperatura wody spada poniżej -1 stopnia Celsjusza. Gdy na półkuli południowej przychodzi jesień, czyli zaczyna się marzec, Morze Rossa jeszcze nie zamarza, ale po tygodniu jego powierzchnia zamienia się w lód. W ciągu kilku dni ścina się jak jezioro - to coś niespotykanego na tak wielkim akwenie. Na wpłynięcie i wypłynięcie będziemy mieli nieco ponad miesiąc. Bariera lodowa, która może mieć nawet 400 km szerokości, zaczyna pękać i rozchodzić się dopiero pod koniec stycznia. Wtedy otwiera się wejście.

W głąb wpłynęło do dziś tylko kilka jachtów porównywalnych wielkością z naszą "Selmą". Dwa razy był tam norweski żeglarz skandalista Jarle Andhoy, nazywający siebie "dzikim wikingiem". Pływa, gdzie chce, i nie pyta nikogo o pozwolenie. Uważa, że oceany nie są niczyją własnością. Wielokrotnie naruszał wody terytorialne różnych krajów, wpływając na nie bez żadnej zgody. Norweski sąd karał go za to grzywnami, ale Jarle nie płaci. Dla norweskiej telewizji zrobił kilka odcinków ze swoich wypraw. Podobno podczas jednej z nich członkowie załogi Andhoya skopali tyłek śpiącemu niedźwiedziowi polarnemu. W 2011 roku na pokładzie jachtu "Berserk" (tak nazywano nieznających strachu wikingów, których w walce ogarniał szał bitewny) wpłynął na Morze Rossa. Gdy jacht dobił do brzegu, Andhoy na skuterze śnieżnym ruszył w kierunku bieguna południowego. Chciał w ten sposób uczcić 100. rocznicę zdobycia tego miejsca przez Roalda Amundsena. Na jachcie pozostała trzyosobowa załoga.

Do dziś nie wyjaśniono, co się tak naprawdę stało. Gdy Jarle zbliżał się do bieguna, na "Berserku" został uruchomiony system alarmowy. W akcję zostały zaangażowane służby ratownicze z Nowej Zelandii, Norwegii i USA. Po jachcie ani po jego załodze nie było śladu. Jarle wrócił na Morze Rossa rok później, by rozwiązać zagadkę zniknięcia "Berserka" i jego załogi. Niczego nie odnalazł.

Gry wracał, zatrzymała go chilijska marynarka wojenna. Żołnierze zdziwili się, kiedy zobaczyli 16-metrowy jacht z piracką flagą. Nie zrozumieli, że to znak rozpoznawczy Andhoya.

Zatoka Wielorybów

To najbliższe biegunowi południowemu miejsce, gdzie można dopłynąć. Do tej pory nie udało się to żadnemu jachtowi żaglowemu. Chcemy być pierwsi. Od bariery lodowej Morza Rossa do Zatoki Wielorybów jest ok. 1500 km.

Nazwał ją tak Ernest Shackleton, najtwardszy z podróżników zapuszczających się w rejony Antarktydy. W 1908 roku dopłynął tam na pokładzie "Nimroda", trzymasztowej barkentyny. Zadziwiła go liczba wielorybów pływających w zatoce. Morze Rossa to jedno z ostatnich miejsc, gdzie do dziś ekosystem nie został zaburzony przez ingerencję człowieka. Dom dla przynajmniej dziesięciu gatunków ssaków, sześciu gatunków ptaków, 95 gatunków ryb i tysiąca gatunków bezkręgowców. To tam w 2007 roku Nowozelandczycy wyłowili największy do tej pory okaz kałamarnicy kolosalnej, bardzo rzadkiego gatunku. Miała 10 m długości i ważyła prawie 500 kg.

To w Zatoce Wielorybów swoją wyprawę na biegun południowy rozpoczął jego pierwszy zdobywca Roald Amundsen, który zdobył go 14 grudnia 1911 roku. Miesiąc później na biegun dotarł Robert Scott, który zmarł w drodze powrotnej.

Obawa

Płyniemy w dziesięć osób. Wszyscy znamy się z dotychczasowych rejsów na "Selmie" i ze wspólnych treningów przetrwania. Inaczej byśmy w tę podróż nie wyruszyli, bo jak płynąć w takie miejsce z kimś, po kim nie wiesz, czego możesz się spodziewać? Temperatura powietrza na Morzu Rossa powinna wynosić od -2 do -5 stopni Celsjusza, ale jak zawieje od lądu, to nagle może się zrobić i -20, a nawet zimniej. W takich warunkach najtrudniejsze będzie odmrażanie statku, dbanie, by nie pokrył go lód. Boimy się tego, bo na Morzu Rossa nie ma gdzie się schować. Ani przed wiatrem, ani przed samym sobą.

Ale jeszcze bardziej boimy się, jak zniesiemy te trzy miesiące. Ostatni odcinek może okazać się najtrudniejszy. Zejdzie z nas już ciśnienie, a będziemy musieli jakoś wrócić i zdążyć wyjść poza pierścień lodowy Morza Rossa, zanim ponownie nie zamarznie na następne dziesięć miesięcy...

Dlaczego płyniemy tam, gdzie jest zimno? Bo w miejscach, gdzie jest ciepło, nie ma już takich wyzwań.

Kliknij aby powiększyć

Wyprawa "SELMA - ANTARKTYDA - WYTRWAŁOŚĆ" w liczbach

CZAS WYPRAWY

Kwiecień 2014 - kwiecień 2015 r.

Najtrudniejszy etap zaczyna się w Hobart, a kończy w Ushuaia i ma potrwać ok. 100 dni. Jego kluczowy moment to wpłynięcie na Morze Rossa i dotarcie do Zatoki Wielorybów. W kwietniu 2014 r. opłynęliśmy przylądek Horn. Potem "Selma" popłynęła do Australii. Po regatach Sydney - Hobart ruszy na Morze Rossa, by zakończyć wyprawę w Ushuaia w Argentynie, co zaplanowano na kwiecień 2015 r.

ZAPASY

Cały czas są kompletowane.

Na pokładzie znajdzie się m.in. 1,6 tys. liofilizatów, setki kilogramów makaronów i cebuli, kilkanaście butli z gazem. Po co tyle zapasów na 100 dni? Jeśli "Selma" nie zdąży wypłynąć z Morza Rossa przed zamknięciem się pierścienia lodu, to może utknąć na Morzu Rossa nawet na 10 miesięcy. Z ciekawostek: załoga nie może zabrać ze sobą niczego, co miałoby wpływ na ekosystem Antarktydy, czyli np. jajek.

KOSZT

Ponad milion dolarów.

To przede wszystkim koszty przygotowania jachtu i doprowadzenia go do Australii. Dla bezpieczeństwa konieczne jest dublowanie wszystkich części zapasowych, a wiele z nich kosztuje dziesiątki tysięcy dolarów. Jacht trzeba zaprowiantować i zatankować, a załogę odpowiednio ubrać. "Selma" ma niewielkie wsparcie sponsorów, więc koszty prawie w całości ponosi załoga

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.