Aleksander Doba oblegany w USA. 67-latek po przepłynięciu Atlantyku w kajaku: Jestem tylko turystą

67-letni Aleksander Doba, który samotnie przepłynął kajakiem przez Ocean Atlantycki z Lizbony do brzegów Florydy spotkał się z podróżnikami w siedzibie National Geographic. - To wspaniałe osiągnięcie. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak trudne jest pokonanie Atlantyku jednostką taką, jak kajak - mówił członek Rady Dyrektorów pisma. Spotkania z Polakiem przyciągają rzesze zainteresowanych z Waszyngtonu i okolic.

Wszystko o niezwykłej podróży Aleksandra Doby >>

Gilbert Grosvenor, potomek założycieli i właścicieli National Geographic Society, wieloletni prezes stowarzyszenia i redaktor National Geographic, a obecnie członek Rady Dyrektorów, podczas spotkania z Olkiem w siedzibie głównej National Geographic stał się wyrazicielem opinii wielu eksploratorów, podróżników, ciekawych świata poszukiwaczy przygód.

- To wspaniałe osiągnięcie. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak trudne jest pokonanie Atlantyku jednostką taką, jak kajak. Na oceanie nie możesz zatrzymać się w pobliskim sklepie, żeby kupić butelkę wody, a bez wody zginiesz, tak samo jak bez żywności. Jeśli nie będziesz nawigował swojej łodzi ostrożnie, nie będziesz jej kontrolował, może się rozbić. To jest niezwykle trudne, czego dokonał Olek. Zwłaszcza, że był sam, nikt nie mógł mu pomóc. Szczególnie niebezpieczne podczas samotnego rejsu jest to, że musi spać, a w czasie snu może zdarzyć się mnóstwo złych rzeczy. Jestem pod ogromnym wrażeniem jego umiejętności i wysiłku, jakie podjął, by zrealizować swoją podróż. To naprawdę wspaniała podróż - mówił Grosvenor.

W czasach, kiedy wydaje się, że człowiek odwiedził już niemal każdy zakątek ziemi, pobił wszelkie rekordy w zdobywaniu niedostępnych miejsc i pokonywaniu własnych słabości, fascynację budzi ktoś, kto jako pierwszy w historii przepłynął Ocean Atlantycki w jego najszerszym miejscu przy użyciu wyłącznie siły własnych ramion. Aleksander Doba i jego kajak ''OLO'', którym dokonał tego niezwykłego wyczynu, przyciągają rzesze zainteresowanych z Waszyngtonu i okolic.

Podczas czwartkowego spotkania na rzece Potomak reprezentujący siedem klubów kajakarze zgodnym chórem obwieścili, że wyczyn Olka jest nadzwyczajny. Słowa uznania nabrały tym większego znaczenia, że większość zgromadzonych to byli kajakarze morscy. - Ten wyczyn to szaleństwo, ale pozytywne - stwierdziła Rita Scherping z Maryland - Niesamowite jest podjąć taką podróż, i to samotnie, i przepłynąć taki szmat wody. Ja po całym dniu wiosłowania mam dość, jestem gotowa wracać do domu, wziąć prysznic, odpocząć na kanapie. Tacy ludzie, jak Olek są nam niezwykle potrzebni.

Dom DJ Manalo podejrzewa, że "siła Olka uwarunkowana jest chyba genetycznie. No, a do tego dochodzi ogromne wsparcie rodziny i otoczenia, które pozwoliło mu dokonać czegoś tak trudnego."

Kajakarze poza spotkaniem z Olkiem, zafascynowani byli również jego kajakiem i wspólnym pływaniem. Szczęśliwi zwycięzcy loterii mieli okazję spróbować swoich sił pokonując w ''OLO'' odcinek rzeki, co okazało się całkiem sporym wyzwaniem dla wielu. Chwila spędzona w kajaku okazała się wspaniałą przygodą dla dzieci, którym wyobraźnia podsunęła obrazy, jak z prawdziwej podróży: - Siedząc w kajaku przeniosłem się na środek oceanu, otoczony rekinami i ogromnymi falami - stwierdził poważnie12-letni Kai Bahrens.

Spotkania i opowieści o transatlantyckiej wyprawie są dla Olka nie tylko chwilą powrotu na trasę między Lizboną a New Smyrna Beach, ale także okazją do swoistego podsumowania przygód z Atlantykiem.

Polub nas na facebooku. Będzie ciekawie >>

Rozgrzewka na Atlantyku

Mówiąc o drugiej transatlantyckiej wyprawie Aleksandra Doby, trudno nie nawiązać do tej pierwszej, która stanowiła faktycznie preludium do najważniejszego, najdłuższego i najtrudniejszego spotkania z oceanem. Trwająca 99 dni ekspedycja, w którą Olek wyruszył ze stolicy Senegalu, Dakaru w październiku 2010 roku, by dotrzeć do brazylijskiego Acarau, zakładała przepłynięcie Atlantyku pomiędzy najbliżej położonymi po obu jego stronach wybrzeżami.

- Traktowałem ją jako sprawdzian w warunkach rzeczywistych możliwości kajaka będącego zupełnie nowatorską konstrukcją, jak i swoich własnych, czy jestem w stanie podjąć się jakiegoś trudniejszego zadania - mówi Olek. - Okazało się, że kajak się sprawdził i ja się sprawdziłem.

Przetestowany w boju ''OLO'' poddany został po powrocie do Polski kilku przeróbkom, które miały usprawnić wiosłowanie i poprawić warunki przebywania przez kilka miesięcy na jego pokładzie. W pierwszej kolejności zostały zdjęte tylne pałąki, które w przypadku wywrócenia się kajaka umożliwiały jego szybki powrót do pozycji wyjściowej.

- Moim pomysłem było, żeby wiatry oddziałujące na kajak, który jest duży objętościowo i bardzo podatny na podmuchy wiatru, ustawiały go dziobem w kierunku dokąd wiały. Zwykle kajaki morskie ustawiają się bokiem do wiatru, podobnie jak mój kajak z tylnymi pałąkami, na których zamontowany był dodatkowo panel słoneczny, dający duży opór boczny wiatrowi po przechyleniu. To mi bardzo przeszkadzało - tłumaczy kajakarz.

Co do pałąków, to Olek od początku nie był ich zwolennikiem, bo stawiały duży opór wiatrowi. - Jestem radykalistą, więc mówiłem, żeby je całkowicie usunąć. Dlatego wcale się nie zmartwił, a chyba nawet ucieszył, gdy w trakcie ostatniej wyprawy, po przymusowych postoju na Bermudach, podczas wodowania "OLO" z żaglowca "Spirit of Bermuda" pałąki zostały złamane lewą burtą statku. Zaraz potem pomknął w kierunku Florydy pokonując odległość ponad tysiąca kilometrów w czasie znacznie krótszym od przewidywanego.

Doświadczenia z pierwszej wyprawy wskazały również na konieczność powiększenia objętości komory bagażowej przeznaczonej na żywność i niezbędny ekwipunek, zwłaszcza, że planowana ekspedycja miała trwać kilka tygodni dłużej. Dodanie drugiej komory bagażowej oraz skrzynki, która po miesiącu została usunięta, pozwoliło Olkowi zaopatrzyć się w ilość zapasów oraz ekwipunku umożliwiającą mu kilkumiesięczny pobyt na wodzie.

10 metrowe fale i żywioł setki razy potężniejszy niż Amazonka

Z perspektywy czasu i doświadczeń ostatniej wyprawy, pierwsza transatlantycka ekspedycja w ocenie Aleksandra Doba była łatwiejsza. Jedyną trudność przysparzała międzyzwrotnikowa strefa zbieżności (Intertropical Convergence Zone - ITZC), będąca strefą burz tropikalnych o sile sztormów. Tych Olek przeżył około 50, ale trwały one tylko 2-3 godziny, nieliczne przedłużały się do 7.

To było jednak w o wiele mniejszej skaliw porównaniu ze sztormami na środkowej części Atlantyku, którą przemierzał podczas drugiej wyprawy. Osiem poważnych sztormów, w czasie których wysokość fal dochodziła do 10 metrów i wiatry wiejące w przeciwnym kierunku. Do tego silne i niesprzyjające prądy, w tym jeden największy tworzący swoistą ogromną rzekę w oceanie - Prąd Zatokowy (Golfsztrom), niosący 168 razy więcej wody niż największa rzeka świata, Amazonka, u ujścia do Atlantyku. "Ta wyprawa była o wiele trudniejsza, ale dająca w związku z tym więcej satysfakcji, gdy dopłynąłem do zamierzonego celu" - mówi kajakarz.

Atlantyckie plagi

Jakie predyspozycje trzeba mieć, żeby przetrwać pół roku na Atlantyku i przepłynąć dystans ponad 12 tysięcy kilometrów? Patrząc na Olka nabiera się przekonania, że nie trzeba być tytanem pod względem fizycznym, a bardziej pod względem psychicznym. Niezbędne są zwłaszcza umiejętności bycia samemu ze sobą przez długi czas. Dla osoby będącej typem samotnika pewnie jest to nieco łatwiejsze niż dla usposobionej towarzysko gaduły, jaką jest Olek.

Pod postacią niewysokiego, szczupłego mężczyzny z długą brodą kryje się ogromny upór, determinacja, wiara i bardzo mocne przekonanie, że uda się osiągnąć cel pokonując wszelkie przeciwności.

Przypomnijmy, że podczas drugiej wyprawy Atlantyk nie oszczędzał Aleksandra Doby, serwując mu cały zestaw "atrakcji" utrudniających dobrnięcie do lądu. Problemy pojawiły się już po wypłynięciu z Lizbony - przestała działać elektryczna odsalarka. Przez kilkaście kolejnych dni próbował ją uruchomić i faktycznie zadziałała, na krótko, dostarczając zaledwie 20 litrów słodkiej wody. Resztę załatwiła ręczna odsalarka.

Osiem tysięcy kilometrów dalej Olek wpadł w sidła Trójkąta Bermudzkiego. Anomalie pogodowe przygnały przeciwne południowo-zachodnie wiatry, które zepchnęły kajak z właściwej trasy. Przez półtora miesiąca targany przez potężne sztormy i wichury zakreślił trzy duże pętle na mapie swej podróży, nie mogąc wydostać się z tego zaklętego kręgu. Piąty sztorm dopełnił dzieła, urywając ster kajaka.

Przymusowy postój na Bermudach, gdzie naprawiono uszkodzony element, trwał miesiąc. Dzięki pomocy mieszkańców wyspy Olek pod koniec marca wrócił na swoją trasę i ruszył w kierunku Florydy. Kiedy wydawało się, że już najgorsze ma za sobą, wpłynął w rejon Golfsztromu i wpadł wprost w środek żywiołu, przed którym przestrzegali go Bermudczycy - wiatrem ścierającym się z płynącym w przeciwną stronę prądem. Okiełznawszy tego dzikiego mustanga, jak określił kajakarz spotkanie z Golfsztromem, rozpoczął zmagania z wyjątkowo silnymi wiatrami, które zaczęły spychać go z kursu na New Smyrna Beach, kierując na nieznane plaże, w tym zakazane obszary militarne na Cape Canaveral. Wykonawszy kolejną tym razem już ostatnią, pożegnalną pętlę wpłynął do Portu Canaveral, choć kosztowało go to wiele wysiłku. Pomimo wyczerpania wielodniowymi zmaganiami z wiatrem i braku snu nie zrezygnował z dopłynięcia do zaplanowanego celu swojej podróży w New Smyrna Beach, choć faktycznie zrealizował główne założenie swojej wyprawy, jakim było dopłynięcie do wybrzeża Florydy.

Złota rączka, czyli turysta na oceanie

- W czasie mojej wyprawy wykorzystywałem umiejętności i doświadczenia zdobyte przez całe swoje życie, także zawodowe. Trzeba było być bardzo zaradnym, odpowiednio zorganizowanym, przydały się też talenty inżynierskie. Często jestem nazywany 'złotą rączką', bo potrafię różne rzeczy zrobić właściwie z niczego - mówi Aleksander Doba.

Właśnie dzięki swojemu sprytowi i pomysłowości był w stanie wykonać prowizoryczny samoster ze skrzynki na żywność czy zainstalować zdemontowane ze złamanych pałąków światło nawigacyjne na dzbanku po napoju, wycinając klosz z butelki po coca-coli i skonstruować z wiosła maszt dla aktywnej anteny radarowej.

Niemniej ważne podczas pobytu na oceanie było doświadczenie kajakarskie Olka. Ponad 90 tysięcy kilometrów na kajakowym liczniku dostarcza mu umiejętności radzenia sobie ze sprzętem w trudnych sytuacjach i pełnego wykorzystywania jego możliwości.

Jeśli chodzi o kondycję fizyczną, to wydaje się, że Olek ją po prostu ma. Nie chodzi na siłownię, nie wykonuje specjalnych ćwiczeń.

- Bo ja uważam siebie za turystę - mówi - Nawet na wyprawy oceaniczne wypływam jako turysta. A turysta przecież za bardzo się nie przygotowuje. Jestem ogólnie aktywny fizycznie, jeżdżę na rowerze, pracuję na działce, biorę udział w rajdach pieszych, ale jako turysta - podkreśla.

"Odpłacę się serdecznością"

Jednym z trudniejszych zadań stojących przez Olkiem przygotowującym się do wyprawy było przekonanie do niej rodziny. O ile synowie natychmiast zaakceptowali jego plany, o tyle żona była bardziej nieprzejednana. Wobec determinacji męża ustąpiła, choć

- Każda wyprawa Olka to kolejne moje siwe włosy.  - napisała w jednym z e-maili Gabriela Doba, żona Olka. - Stres i strach szły w parze. Były dni buntu, żalu, wściekłości - by w następnym dniu cieszyć się z kolejnego szczęśliwie zakończonego etapu. Wierzę w siłę Olka, podziwiam jego determinację w dążeniu do celu, ale nie jestem w stanie przelać na papier  tego, co każdego dnia, godziny, chwili  działo się w moim sercu. To był okres oczekiwania na: radosne   informacje, dobrą pogodę, sprzyjające wiatry, przyjazne prądy.

Pomimo strachu, wspomnianego buntu i wściekłości niezmiennie powtarza przy każdej okazji: "Jestem dumna z Olka."

Sam Olek dopiero na Bermudach, oglądając mapy pogodowe swej dotychczasowej podróży, zdał sobie sprawę z tego, jakie obawy musiały towarzyszyć jego żonie przez wiele tygodni - gdy zobaczył małe kółeczko czyli kajak w samym środku kłębowiska zielonych linii, w epicentrum sztormów.

- Widząc taki obraz na ekranie można mieć poważnego stracha siedząc w bezpiecznym fotelu. Prawdopodobnie dla Gabi było to dużo większe przeżycie i obciążenie psychiczne niż dla mnie, bo ja byłem w akcji, wczuwałem się w sytuację, działałem w określony sposób. Podziwiam za to moją żonę i współczuję jej. Będę starał się serdecznością wynagrodzić jej te trudne chwile, które przeżywała przez kilka miesięcy mojej wyprawy - zapewnia Aleksander Doba.

Inspirujący Aleksander Wielki

Interesujący ludzie, ciekawi świata i dążący do osiągnięcia swoich szczytnych celów zjednują sobie powszechną przychylność i sympatię. Aleksander Doba przekonał się o tym podczas przymusowego pobytu na Bermudach czy podczas radosnego powitania na Florydzie. Wiwatujący na jego cześć tłum zgromadzony w przystani w New Smyrna Beach witał nieznanego Polaka transparentami "Jesteś bohaterem, Olek!"

Czy czuje się bohaterem?

- Jestem trochę zakłopotany takim określeniem. Bohaterstwo nie jest adekwatne do tego, co osiągnąłem. Niemniej doceniam, że ludzie w ten sposób chcą podkreślić, iż wysoko oceniają moje dokonania - tłumaczy Olek.

Znacznie częściej niż jako "bohater" Olek określany jest jako "inspiracja" i to sprawia mu ogromną satysfakcję i radość. To dodatkowy wspaniały efekt jego wyprawy, w której towarzyszyło kajakarzowi szerokie grono podobnych jemu entuzjastów.

''Aleksandrze Wielki! Przez ostatnie trzy miesiące czytam wszystkie posty, oglądam zapierające dech w piersiach zdjęcia i filmy odnoszące się do twojej transatlantyckiej mega-przygody. Jesteś wielką inspiracją dla wielu z nas, bez względu na wiek ." - to tylko jeden z wpisów pod artykułem internetowym podkreślający jak Olek pobudza innych, jeśli nie do działania, to przynajmniej do pomyślenia, że warto realizować swoje marzenia i plany.

- Cieszę się, że u tak wielu ludzi obudziła się świadomość, iż nie jest tak ważny wiek kalendarzowy, tylko wiek mentalny. Nie można się ograniczać wiekiem kalendarzowym, ale śmiało podejmować swoje marzenia, zamieniać je w plany, a te realizować - dodaje Doba.

Pożegnanie z Atlantykiem

Od zakończenia wyprawy minęło już prawie dwa tygodnie.

- Mniej więcej tyle samo czasu przed zakończeniem ekspedycji, jeszcze płynąc, zacząłem odczuwać żal, że już się kończy. Pomimo problemów i wielu dramatycznych chwil. Cieszę się, że osiągnąłem swój cel, zamierzony cel - mówi Olek.

Jednocześnie jest szczęśliwy będąc już na lądzie. - Bardzo łatwo przyzwyczajam się do lepszych, bardziej komfortowych warunków, zwłaszcza do wygodnego łóżka - mówi ze śmiechem i dokonuje specyficznego porównania.

- Na oceanie, ograniczony powierzchnią kajaka, miałem mniej swobody niż niegdyś trzymane na łańcuchu psy. Wychodząc z kabiny przywiązany byłem do burty krótką liną, po oderwaniu pałąków nawet wstać było trudno, o zrobieniu kilku kroków nie było mowy, mogłem jedynie pełzać po powierzchni kajaka - mówi Doba.

Niemniej każdego dnia rano patrzy z nostalgią na stojącego na podjeździe "OLO". Miły dla oka widok, choć dla Olka nietypowy, bo rzadko ma okazję widzieć jego zewnętrzną stronę.

- Kiedy, już po moim wyjściu na ląd, Piotr [Chmieliński, również kajakarz, odpowiedzialny za przyjęcie Doby w USA - przyp. red.] płynął nim w New Smyrna Beach, to było dla mnie takie dziwne, zaskakujące uczucie, że widzę w moim kajaku kogoś innego  - mówi z uśmiechem.

Pomimo pewnych niedogodności, które mu doskwierały, traktuje ''OLO'' jak przyjaciela, jak swój mały dom na oceanie, ostoję bezpieczeństwa, coś pewnego, stabilnego nawet na rozszalałym Atlantyku. Bo to właśnie dzięki odpowiedniej konstrukcji kajaka, zapewniającej jego niezatapialność, Olek mógł upajać się widokami wzburzonego oceanu, nie myśląc o zagrożeniach, jakie silne wiatry i wysokie fale mogą stwarzać dla jednostki pływającej. A było się czym upajać!

- Podziwiałem groźbę oceanu i jego żywiołowość, bo ocean jest jak coś żywego, stale się zmienia, każda fala jest inna, co kilkadziesiąt czy kilkaset fal pojawia się tzw. fala fenomenalna, maksymalna, przekraczająca swoją wielkością pozostałe. To było dla mnie coś fascynującego - opowiada Olek.

Co dalej?

Czy wróci jeszcze na Atlantyk? Być może. Wizja przepłynięcia oceanu tym razem w drugą stronę, z Ameryki Północnej do Europy, pojawiła się już przy okazji pierwszej transatlatyckiej wyprawy, ale póki co, jest dość mglista, nieskonkretyzowana, odległa. Przyznaje, że jednak największą przyjemność sprawia mu pływanie po rzekach, na których zaczął swoją kajakową przygodę. Kiedy zapragnął zmierzyć się z większym akwenem wodnym - wypłynął na morze, z jeszcze większym - przepłynął Atlantyk. Teraz chętnie znowu popływa po rzekach.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.