Zdecydowaliśmy się zejść niżej, by trochę odpocząć. Jesteśmy na wysokości 4400 metrów w Dingboche i tu regenerujemy siły. Najważniejsze, że tu trochę mniej wieje i ciągle nie musimy wdychać mroźnego powietrza (w nocy w bazie jest ciągle poniżej 15 stopni C), a także że możemy się trochę wyspać i dobrze zjeść. Tak więc wykorzystujemy złą pogodę u góry i regenerujemy siły przed potencjalnym atakiem szczytowym.
Spotkanie liderów u jednej z ekip, w sprawie dalszej pracy powyżej. Odwiedza nas też Valerij Babanow, który oprowadza swą grupę po Himalajach. Spotkanie liderów niezwykle ciekawe. Ciekawe dlatego, gdyż pod żadną inną górą coś takiego się nie odbywa, a jeśli już, to mniej oficjalne, a bardziej przyjacielskie. Nie mniej jednak, tu jest dużo ludzi, więc trzeba pewnie taki porządek wprowadzić. Spotkałam kilku przyjaciół z poprzednich wypraw.
Jesteśmy po dwóch nocach spędzonych na wysokości 7200 m. U góry nieprzerwanie wieje jetstream (słychać huk non stop), zaś namiotem, średnio z częstotliwością co dwie minuty, targa potworny wiatr. I w dzień i w nocy. Te dwie noce nie należały do mega komfortowych, no ale cóż, prawa gór. Jak wiadomo, to one dyktują warunki. Mimo to, uznaliśmy to wyjście za bardzo udane...
To wyjście nie należało do najprzyjemniejszych. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak strasznie wiało. Ściana Lhotse okazuje się tak bardzo wylodzona, że w te kilkaset metrów trzeba włożyć maximum wysiłku, by zrobić kolejny krok. Ponadto, z góry leci cała kawalkada kamieni i jest trochę jak w rosyjskiej ruletce, trzeba się uchylać, by czymś nie oberwać. Nie podobało mi się to. Faktem jest, że i tak pokonaliśmy to o połowę szybciej, niż większość podchodzących, ale i tak trzeba było bardzo uważać.
Start do góry, do obozu II. Oczywiście jak zwykle jakiś niepokój mnie ogarnia, obawiam się czy wstanę na czas, więc śpię jak zając. Postanawiamy wyjść z Pawłem o przyzwoitej godzinie, co później okaże się zbawienne. O godzinie 10 rano jesteśmy w obozie II, gdy "za nami", w okolicach obozu I, spada ogromna lawina i rani trzy osoby, jedną wtłacza do szczeliny i organizowana jest akcja ratunkowa, wraz z helikopterem.
Spojrzeliśmy tylko z Pawłem po sobie, że jednak popłaca się wychodzić wcześnie. Gdybyśmy wystartowali później, różnie mogłoby się to dla nas skończyć. Resztę dnia zamierzamy odpoczywać i przygotowywać się do jutrzejszego wyjścia do trójki.