Tysiąc pytań o narty

Gdzie jechać, jak jechać i na czym zjechać

Rossignol czy Atomic? Kupić narty długie czy krótkie? Kask narciarski to szpan, czy kompromitacja? Trzy dni wystarczą, by nauczyć się jeździć na carvingach, czy trzeba brać instruktora? Co lepsze dla dziecka - obóz narciarski czy snowboardowy? Czas na siłownię, skoro na narty jadę dopiero w marcu? I przede wszystkim - gdzie pojechać? Co rusz nagabują mnie tak przyjaciele i znajomi oraz znajomi znajomych. Z racji tego, że każdej zimy spędzam cały urlop na nartach, uchodzę za specjalistę, a przynajmniej za dobrze zorientowanego. Z czasem sam w to uwierzyłem - skoro tyle osób pyta? Zacząłem więc odpowiadać. I zginąłbym zawalony listami i mailami, gdybym nie uświadomił sobie, że przecież dziś świat narciarza wygląda dużo prościej niż jeszcze kilka lat temu, gdy faktycznie wiedza na temat tego, co kupić i gdzie jechać, była dana nielicznemu gronu wtajemniczonych. Wtedy też zakup nart - niemal na całe życie - był wydarzeniem epokowym. Instruktor na stoku był tak niedostępny, jak prawdziwa czekolada za realnego socjalizmu. A decyzja o tym, gdzie jechać, wymagała analizy finansowej na poziomie wykształconego ekonomisty.

Dziś świat jest dużo prostszy i bardziej dostępny. Tacy, pożal się Boże, doradcy jak ja tracą rację bytu.

Wystarczy postawić sobie pytania: ile pieniędzy i czasu chcemy poświęcić na narciarstwo. Upraszczając, można by pokusić się o przygotowanie tabeli, która na osi rzędnych miałaby kwoty, a na osi odciętych czas, jaki zamierzamy spędzić na jeździe. Na liniach stycznych umieścilibyśmy sprzęt, ośrodki narciarskie i ewentualnie dodatkowe atrakcje.

Póki tej tabeli nie mam, spróbuję w najprostszy sposób podpowiedzieć, jak ułatwić sobie podjęcie decyzji, co kupić, gdzie wypocząć.

Dalszą część tekstu zapewne przeczytają głównie początkujący albo tacy, którym pomysł na narty dopiero się rodzi (mniejsza o powód tego impulsu - wyjazd z dziećmi, moda, stabilizacja życiowa, chęć zaimponowania koleżance czy szefowi).

Podstawowe pytanie to: ile możemy wydać? Jeśli nie za dużo, nie ma zmartwienia. Gdy zaczynasz, nie warto topić pieniędzy w modny ekwipunek. Sprzedawca w szanującym się sklepie sportowym ma co najmniej podstawową wiedzę na temat oferowanych nart, desek snowboardowych i potrzebnego ekwipunku. Narty dla początkujących najczęściej są w grupie najtańszych. Trzeba jeszcze tylko wiedzieć, że:

nie warto kupować nart w supermarketach. Ceny faktycznie są kuszące, ale jakość sprzętu często pozostawia wiele do życzenia (źle transportowane i przechowywane narty tracą profil, niedokładnie zamontowane wiązania utrudniają naukę itd.);

jeśli możesz, nie oszczędzaj na ubraniu, dobra bielizna, ciepła kurtka dają komfort i pozwalają spędzić na stoku dłuższy czas, a więc szybciej się uczyć;

po nowym roku, a szczególnie po feriach sprzęt jest dużo, dużo tańszy.

Kask? To oczywiście szpan i gadżet, ale bardzo przydatny. Nie tylko ochroni twoją głowę, lecz sprawi, że będziesz się czuł bezpieczniej, a więc odważniej będziesz się uczył. Poza tym obecnie na stokach panuje taki tłok, że zewsząd może nadjechać rozpędzony szaleniec.

Co do siłowni, powiem krótko. Ruszać się warto cały rok, jeśli jednak zaniedbaliśmy się tak jak ja ostatnimi czasy, zachęcam do szybkiego powrotu do ćwiczeń. Wyjazd na narty bez przygotowania to stracony czas i pieniądze. Nauka idzie wolniej, bo obolały uczeń wolniej zbiera się ze stoku, bardziej boi się upadków, w przerwach koncentruje się na złapaniu oddechu, a nie na słuchaniu instruktora lub przemyśleniu błędów, jakie popełnił. A na dodatek wieczorem rezygnuje z miłej kolacji, bo zejście po schodach jest katorgą nie do zniesienia (tzw. zakwasy w nogach).

I teraz pytanie najtrudniejsze: gdzie jechać?

Tu również czas i pieniądze decydują o wyborze miejsca. Alpy i Dolomity to prawdziwy narciarski raj. Niemal każdy ośrodek zachwyci początkującego zjazdowca. Gdy lubisz równe, ubite stoki, wyciągi ruszające co do sekundy, organizację i porządek - ruszaj do Austrii. Pierwszy duży ośrodek to Schladming, ale jeszcze bliżej w niższych górach (do 1980 m n.p.m.) jest mniej popularny, a wystarczający dla początkujących Pyhrn-Priel. Jeśli chcesz mieć sto procent pewności, że będzie śnieg, pojedź na lodowiec do Zell am Ziller. Tak wielu rodaków wybiera to miejsce, że w każdej restauracji mamy menu po polsku, a kelnerzy czy instruktorzy narciarscy, jeśli nie są Polakami, to w każdym razie dużo rozumieją w naszym języku. Trochę nas mniej w pobliskim ośrodku na lodowcu Tux.

I tak, posuwając się na zachód, potrzebujemy coraz więcej czasu i często coraz więcej pieniędzy. Bo kolejne kurorty to już prawdziwe rolls-royce'y. Region Amade, Solden (znakomite do jazdy czysto carvingowej), Lech Zurs, Isgchl. Wszędzie znakomita baza noclegowa, setki kilometrów tras narciarskich, gwarantowany śnieg i wiele dodatkowych atrakcji.

Jeśli nie jesteś rozrzutny, kochasz słońce i prócz nart chciałbyś dobrze zjeść, a nie denerwuje cię, że nie zawsze wszystko działa jak w zegarku, zaplanuj dłuższą wyprawę do Włoch. Dolomity to narciarska kraina słońca. Już od połowy stycznia masz wielką szansę na świetną pogodę i pewność świetnej kuchni. Nie trzeba tu wymieniać żadnego z ośrodków. Włosi połączyli bowiem wszystkie tereny narciarskie w jeden wielki kompleks i sprzedają karnet superski na cały region. Oczywiście można też kupić tańszy karnet na jedną dolinę, lecz jest to oszczędność, którą moja babcia kwitowała określeniem: "zapałkę na czworo, pół litra naraz". Szkoda bowiem jechać tak daleko, by kisić się na kilkunastu trasach, gdy możesz sunąć na nartach setki kilometrów, korzystając z wyciągów i zjeżdżając cały dzień.

Francję, gdzie tras jest najwięcej i jeździ się najwyżej w Europie, zostawiłbym na czas, gdy osiągniesz poziom co najmniej średni. Wyprawa tam wymaga dwóch dni jazdy autem (chyba że polecisz samolotem).

Z podobnych powodów porzuciłbym marzenia o Szwajcarii. To prawda, że trudno znaleźć miejsca tak piękne jak Zermatt pod Matterhornem, ekskluzywne - jak Davos lub St Moritz, a trasy tak przygotowane i różnorodne jak w Laax. Nadal jednak na kieszeń przeciętnego Polaka to o wiele za drogo i na dodatek daleko. Z tego też powodu nie polecam Chile, Nowej Zelandii, USA i Kanady - tam również pełno narciarskich rarytasów, ale to już dla garstki bogatych od pokoleń, którzy mogą poświęcić na taki wyjazd kilka tygodni.

My zimą wróćmy na ziemię. Na szczęście nasi południowi sąsiedzi wzięli przykład z Austriaków i Włochów, z roku na rok rozbudowując bazę narciarską. Praktyczni Czesi, którzy nie lubią opuszczać swych stron, budują sobie ładne ośrodki. Przewodników po czeskich i słowackich terenach jest wiele, dlatego państwu zostawiam wybór. Z pewnością taki wyjazd nie zrujnuje portfela, bariera językowa nie istnieje i dziś już można uczciwie powiedzieć, że tuż za naszą granicą można nieźle pojeździć.

Na koniec zostawiam popularne ostatnio pytanie: co z tą Polską? Tu, niestety, podobnie jak w innych dziedzinach, idziemy do przodu, lecz tempo nie jest zbyt duże. Do Korbielowa, Szczyrku, Wisły, Białki, Koninek i Suchej Doliny doszło kilka nowych ośrodków, lecz nadal daleko im choćby do czeskich standardów. Wielu właścicieli i pracowników tych ośrodków sprawia wrażenie, jakby to oni robili łaskę narciarzom, że w ogóle włączyli wyciąg. To podejście zmienia się, lecz powoli.

Na perełkę wyrasta Krynica. Odważna inwestycja w kolejkę gondolową na Jaworzynę musiała się opłacić, bo w tym roku ruszyły prace nad poszerzeniem tras i budową nowych. Mam nadzieje, że robotnicy skończą do grudnia. Gdyby jeszcze droga do Krynicy była wygodniejsza i Jaworzyna ciut wyższa niż 1100 metrów...

Dlaczego nie napisałem nic o Zakopanem? Wielokrotnie na łamach "Turystyki" deklarowałem miłość do tej miejscowości, miłość najczęściej nie odwzajemnioną...

Nie wyobrażam sobie choćby jednego dnia w roku bez godzin w kolejce na Kasprowy, bez zjazdu nieprzygotowanym Kotłem Goryczkowym, bez wieczoru w jednej z karczm (Zakopane to jeden z najlepszych ośrodków narciarskich w Europie, niestety, tylko pod względem gastronomii), czy w korku wyjazdowym z miasta. Taki wyjazd zawsze sprowadza mnie na ziemię i łagodzi mój wrodzony pesymizm. Może nie jest tak dobrze, jakbym chciał, ale kiedyś skazany byłbym tylko na marzenia o Zakopanem, dziś mogę wybierać między Tatrami i Alpami.

PS Na jedno pytanie nie odpowiedziałem i nie odpowiem nigdy. Co lepsze: narty czy snowboard? Dlaczego? Ja stary narciarz nie umiałbym być obiektywny.

Copyright © Agora SA