Nie tylko Alpami narciarz żyje

Znudzony kurortami w Austrii, Francji i Włoszech? Nie wszyscy wiedzą, że szusować można też np. w Hiszpanii. Na odkrycie czekają góry mniej znane, ale wcale nie mniej ciekawe. A więc - ahoj! biała przygodo

Są tacy, którzy kiedy już znajdą swoje ulubione miejsce do szusowania, jeżdżą tam co roku. Zachwycają się, mogąc korzystać ze znajomych tras (i potrafią nie ruszyć się z nich nawet do sąsiedniego ośrodka) i mieszkać w tym samym, odkrytym kiedyś przypadkiem pensjonacie.

Niektórych jednak takie narciarstwo nudzi. Nawet jeśli gdzieś im się bardzo podobało, w następnym sezonie będą szukać nowego ośrodka, najlepiej takiego, gdzie codziennie można odkrywać kolejne, nieznane trasy. Jeszcze inni od czasu do czasu potrzebują chwili przerwy od ośnieżonych Alp i wyskoczenia w mniej oczywiste miejsce. Na szczęście takich wciąż nie brakuje; ba, niektóre z nich znajdują się na wyciągnięcie ręki. Ukraina, Skandynawia, Andora czy Turcja wciąż czekają na odkrycie. Gotowi? No to jedziemy.

Na południe po puch i słońce

Znajdźcie kogoś, dla kogo pierwszym skojarzeniem na hasło "Hiszpania" będą góry, a nie słońce. Tymczasem kraniec naszego kontynentu ma do zaoferowania narciarzom więcej, niż się wydaje - półwysep od reszty Europy oddzielają surowe, niegdyś niedostępne Pireneje. Dzisiaj nadal są puste, ale to nie ich wada, tylko zaleta - w ośrodkach narciarskich rozrzuconych wzdłuż granicy z Francją pojęcia "tłum" i "kolejki" są nieznane, warunki śniegowe panują to za to wyśmienite. Jeśli do tego dodać niemal murowaną słoneczną pogodę, doskonałą katalońską kuchnię i zabytki romańskiej architektury, to szybko dojdzie się do wniosku, że żeby zobaczyć takie Pireneje, trzeba się pospieszyć - lada moment odkryją tą perełkę inni i nie będzie już tam tak kameralnie. Perłą w koronie hiszpańskich Pirenejów jest najstarsza stacja tego kraju - La Molina (jej część po francuskiej stronie granicy to Masella - można jeździć na wspólnym skipassie). Dwa lata temu świętowała swoje setne urodziny, a dzisiaj może się poszczycić 50 km tras położonych powyżej górnej granicy lasu. W Hiszpanii można jeździć także w Andaluzji, a konkretnie - w górach Sierra Nevada, które od lotniska w Maladze i słynnego wybrzeża Costa del Sol dzielą zaledwie dwie godziny jazdy. Wielkość głównego ośrodka Pradollano w porównaniu z innymi europejskimi tuzami być może nie jest imponująca (ok. 100 km i 30 wyciągów), ale narciarze mają tu wszystko, czego potrzebują, na dodatek mogą się cieszyć szusowaniem po najbardziej wysuniętych na południe stokach kontynentu. Bez paniki: choć słońce grzeje tu niemal non stop, o śnieg nie ma obawy - dzięki armatkom sezon w Sierra Nevada trwa nawet do kwietnia.

Lądując w Hiszpanii, miłośnicy białego szaleństwa mają jeszcze jedną możliwość - dojazd do sąsiedniej Andory, maleńkiego państwa na zboczach Pirenejów, o którym śmiało można powiedzieć, że jest w całości jednym, wielkim terenem narciarskim. I to jakim! Choć Andora jest nie większa od przeciętnej europejskiej stolicy, długość jej tras bije na głowę długość wszystkich tras w Polsce razem wziętych: jest ich tam prawie 300 km, a najwyższa wspina się niewiele poniżej 3 tys. m n.p.m. Dwie trzecie z nich znajduje się w regionie Grandvalira, pozostałe - w nieco mniejszym, położonym na północnym zachodzie Vallnord. Niezależnie od tego, do którego się trafi, na brak atrakcji nie można narzekać: do wyboru są m.in. heliskiing, ratrak-skiing (śmiałków na dziewicze trasy wywozi ratrak), psie zaprzęgi czy kąpiel w basenach termalnych. Bonus dodatkowy: ponieważ Andora jest strefą bezcłową, ceny - nawet przy mało zachęcającym kursie euro - są tu zdecydowanie niższe.

Niezła jazda tuż za miedzą

Z tras na wysoko położonych zboczach Alp Julijskich w Słowenii można zobaczyć góry w sąsiednich Włoszech i Austrii, a przyglądając im się dokładnie, przekonać się, że warunki śniegowe i infrastruktura w Słowenii są doskonałe. Jedno z najbardziej górzystych państw w Europie (szczyty zajmują dwie trzecie jej powierzchni) ma za to coś dodatkowego: ponieważ Słowenii nie odkryły jeszcze tłumy, nie ma tu też kolejek do wyciągów, a ponieważ kraj jest dość mały, po nartach można wyskoczyć na plażę nad Adriatykiem czy do kosmopolitycznej, słynącej z bogatego życia nocnego Lublany. Najbardziej znany ośrodek Kranjska Gora, słynący z corocznych zawodów w slalomie gigancie i położonej po sąsiedzku mamuciej skoczni w Planicy, nastawiony jest przede wszystkim na narciarstwo rodzinne. Żądni mocniejszych wrażeń wybiorą Bovec na górze Kanin z trudniejszymi trasami, a szukający "luksusu" - okrzyknięty najlepszym w Słowenii Krvavec.

Ze Słowenii przenosimy się do Rumunii - mrocznej krainy krwawego hrabiego Drakuli. Na granicy jego księstwa Transylwanii i Wołoszczyzny, w drodze z Bukaresztu do historycznego miasteczka Braszow, u stóp gór Bucegi leży dolina Prahova. To najbardziej zasobny w ośrodki narciarskie rejon Rumunii, a najsłynniejszym z nich jest Sinaia - dawna królewska rezydencja nazywana "perłą Karpat", z racji swojego położenia porównywana do Chamonix albo Cortiny D'Ampezzo. Dumą tej stacji są: kolejka wwożąca na wysokość 2 tys. m n.p.m. , doskonałe warunki śniegowe (czasem biało jest już we wrześniu) oraz 13-zakrętowy tor bobslejowy z ponad 130 metrami różnicy. Najlepszy widok na saksońskie miasteczko Braszow rozciąga się ze stoków w Poiana Braszow - największego rumuńskiego kurortu z 20 km tras narciarskich i saneczkowych. Jest tu wszystko z wyjątkiem tłoku - ponieważ Poiana leży na uboczu, dojeżdżają doń tylko zapaleńcy. BieszczadyBieszczady Fot. Franciszek Mazur / Agencja Wyborcza.pl

Jeszcze bliżej, bo za miedzą, kuszą stoki ukraińskie, a wśród nich przede wszystkim pretendujący do najlepszych ośrodków w Europie Bukovel. Położony w sercu Karpat i Huculszczyzny, zaledwie kilka godzin jazdy od granicy z Polską, oferuje ponad 50 km długich i łagodnych tras oraz 16 wyciągów. Ich rozbudowa wciąż trwa i wkrótce Bukovel chce zaoferować narciarzom ponad 200 km tras i 35 wyciągów, z którymi to liczbami wejdzie w poczet 20 największych ośrodków świata. Atrakcją samą w sobie jest też region, w którym Bukovel leży - to kolorowa, słynąca ze zdobionych domów i charakterystycznych wysokich stogów siana (te ostatnie oczywiście latem) Huculszczyzna. Ponieważ hotele w samym kurorcie są dość drogie, wielu narciarzy decyduje się zamieszkać w sąsiednich miasteczkach - choćby urokliwej Jaremczy czy Worochcie wyglądającej jak miasteczko z przedwojennych pocztówek (w owych czasach była zresztą stolicą sportów zimowych, ale dzisiaj jeździć się tam nie da). Można się stąd wybrać również do Dragobratu - położonego najwyżej (1300 m n.p.m.) kurortu narciarskiego na Ukrainie, by na styku lasów i połonin, w cieniu Czarnyhory, pojeździć na którejś z sześciu tras albo zażyć szaleństwa poza nimi. Ośrodek ten otwiera się jako pierwszy w kraju i zamyka jako ostatni - zwykle szusować w nim można nawet na początku maja.

A na północy śniegu po pas

Stoki w Skandynawii nie są ani długie, ani trudne - bo i jak miałyby być, skoro zbocza, na których je poprowadzono, rzadko kiedy przekraczają 1000 m - ale dostarczają coś, czego nie przeżyje się nigdzie indziej: pustki i wielkich przestrzeni. Szusując cały dzień, można spotkać zaledwie kilku innych narciarzy, a widoki ciągną się po horyzont.

W Norwegii trasy są dość zróżnicowane, a dzięki temu, że w kraju znajdują się też lodowce, można tu jeździć przez cały rok. Najbardziej znane ośrodki to nazywany "skandynawskimi Alpami" Hemsedal (jeździ tu nawet król, a kolejka wjeżdża na imponującą wysokość 1450 m n.p.m.), Trysil (71 km tras), Kvitfill i Hafjell (słynące z ostrych tras używanych do zjazdów olimpijskich). Świetne warunki - także do narciarstwa off-piste - panują także w okolicach Tromso, a poszukiwacze największych narciarskich przygód mogą się wybrać nawet na Lofoty albo pod Narvik. Imponujących tras tam raczej nie zastaną, ale wrażenia z nocy i zorzy polarnej - gwarantowane.

O ile Norwegia jako kierunek narciarski w świadomości niektórych już zagościła, o tyle Finlandia dla większości jest zupełnie nowa. I niepojęta. Kojarzy się przede wszystkim z lasami i jeziorami położonymi na nieskończenie płaskim terenie. Góry zaczynają się dopiero w okolicach koła podbiegunowego - ich wysokość nie jest imponująca, a co niektórych tablice z mapami terenów narciarskich przyprawiłyby pewnie o ból brzucha ze śmiechu - wyciągi kursują na niewiele ponad 300 metrów. Za to na brak śniegu albo nadmiar ludzi nie można tu narzekać, bo tak jak Andora chwali się największą liczbą słonecznych dni, tak najsłynniejszy fiński kurort Ruka szczyci się największą liczbą dni ze śniegiem - leży on tu przez 250 dni, "robiąc" sezon od października do czerwca. Jeszcze dalej na północy - półtorej godziny jazdy za kołem podbiegunowym - czekają ośrodki Pyhä i Luosto. Dzieli je zaledwie 25 km i znajdują się w parku narodowym o tej samej podwójnej nazwie słynącym z tunturi, czyli charakterystycznych terenów łagodnych gór, wyrastających ponad poziom lasu. Pyhä (osiem wyciągów i 14 tras) została okrzyknięta w Finlandii resortem roku 2011, a w Luosto (siedem zboczy) można wjechać "aż" na 514 m. Miejscową ciekawostką jest pierwszy w Finlandii kościół dla turystów - Kaplica Zorzy Polarnej z krzyżem wyciosanym z miejscowego, ponad 400-letniego drzewa.

Dalej - na wschód

Jeżeli szukacie dzikich gór, nieskażonych stoków, szalonej jazdy poza trasami i jeszcze bardziej zwariowanej zabawy, jedźcie do Gruzji. Kraj, który kojarzy się przede wszystkim z turystyką górską i niespotykaną gościnnością, oferuje także tereny narciarskie: są tam dwa kurorty, a lada moment wyrośnie im nowy konkurent.

Niedaleko Bordżomi leży znany kurort narciarski Bakuriani - pierwszy i niegdyś największy ośrodek Gruzji, przez wielu wciąż uważany za jeden z najpiękniejszych ośrodków świata, położony wśród sosnowych lasów na wysokości 1700 m n.p.m. W miasteczku, w którym wciąż jest sporo tradycyjnej gruzińskiej zabudowy, życie toczy się leniwie, by wystrzelić wraz z pierwszym śniegiem: do Bakuriani ściągają tłumy, by szusować na jednym z pięciu tutejszych terenów.

Na początku lat 80., kiedy Bakuriani było głównym gruzińskim kurortem, grupa projektantów usiadła nad jego planami, myśląc, jak go rozbudować. Kiedy jednak zaprosiła doradców, doszli do wniosku, że trzeba się rozejrzeć po całym Kaukazie, szukając miejsca pod nowy ośrodek, który z czasem stanie się także największym. Dość szybko padło na Gudauri: położone przy słynnej Gruzińskiej Drodze Wojennej, niemal u stóp Kazbeku, z półtorametrową pokrywą śnieżną, było najwyższym miejscem w kraju możliwym do przekształcenia w nowoczesny ośrodek. Na wysokości 2200 m n.p.m. rosły kolejne hotele i wyciągi i Gudauri szybko przerosło swojego starszego brata: dzisiaj szczyci się kilkunastoma kilometrami tras na południowym zboczu Kaukazu, na których można jeździć aż do maja, a przede wszystkim - nieograniczonymi możliwościami jazdy poza nimi. Największych śmiałków helikoptery wywożą na ponad 4000 m n.p.m. Wysokość wydaje się imponująca, ale Gudauri rośnie właśnie nowy rywal - w tym roku pierwszy wyciąg otwarto w dzikiej i niedostępnej Mestii. Okoliczne szczyty sięgają 5 tys. m n.p.m., a jeździć na nartach można tam nawet latem. BieszczadyFot. Anna Lewanska / Agencja Wyborcza.pl

O ile narciarze lubiący łączyć jazdę z piciem i jedzeniem w Gruzji będą czuć się jak w niebie (również z racji wysokości), o tyle tym, którym trzeba trochę atrakcji w postaci zwiedzania czy kąpieli w ciepłych źródłach, dobrze zrobi Turcja. W przeciwieństwie do niedalekiego Libanu, który z narciarstwem jest kojarzony już dość dobrze, ona pod tym względem jest zupełnie nieznana. A szkoda: tutejsze szczyty sięgają 5 tys. m, a na brak śniegu nie można narzekać. W okolicach bajkowej Kapadocji, słynącej z niezwykłych form skalnych, można jeździć na stokach wygasłego wulkanu Erciyes - jego szczyt sięga prawie 4 tys. m n.p.m. i jest pokryty śniegiem nawet latem. Doskonałe warunki panują także w Paladöken obok miasta Erzurum, masywie Uludag szczycącym się najstarszym kurortem w kraju czy Kartalkayi, gdzie śnieg sięgający pierwszego piętra nie jest niczym niezwykłym.

Marta Kowalska

Copyright © Agora SA