Polak potrafi. Monck Custom - jednoosobowa manufaktura, która sprzedaje narty na całym świecie

W niewielkiej piwnicy podwarszawskiego domu powstało już ponad 50 par nart Monck Custom. Zrobionych na zamówienie, o unikalnej szacie graficznej i właściwościach dopasowanych do życzeń odbiorców. Nad każdą z nich twórca spędził 40-50 godzin. Kim jest? To 30-latek, któremu praca w garniturze zupełnie nie odpowiadała. Z wykształcenia magister stosunków międzynarodowych. Nie chce rozkręcać wielkiej fabryki. O swoim zakładzie mówi "manufaktura", a produkcję nart nazywa nie biznesem, a sposobem na życie.

Jednorodzinny dom pod Warszawą jakich wiele. Oglądam szyldy. Girtlerowie najwyraźniej lubią pracę z domu, bo firma taty, architekta, również tu ma swoją siedzibę. Furtkę otwiera matka, po ogródku biega pies. Do Szymona? Wejście od drugiej strony, za domem. Tam, schodząc po świeżo wybudowanych schodach, docieram do królestwa Monck Custom, wyjątkowej narciarskiej manufaktury.

Podoba Ci się ten tekst? Polub nas na FB !

Szymon Girtler ma 30 lat, a po stokach Europy jeździ 49 par nart, które wyprodukował wedle własnych projektów, w zakładzie stworzonym przez siebie w piwnicy rodzinnego domu. 50. i 51. para już czekają na ostatnią obróbkę i przykręcenie wiązań. Właśnie w piwnicach, garażach i szopach wyrastały największe narciarskie marki, postanowiliśmy więc porozmawiać z Szymonem, póki jeszcze ma dla nas czas.

Franek Przeradzki: Kto kupuje Twoje narty?

Szymon Girtler: Kupują je przeważnie ludzie dojrzali, doświadczeni narciarze, ale amatorzy. Ciężko pisać o nich jak o jakimś ogólnym typie. Wszyscy są indywidualnościami - to ich łączy. W zeszłym roku zrobiłem dwie pary nart dla szefów australijskiej ekspedycji naukowej na Antarktydę, a także dla właściciela sporej fabryki w Hiszpanii. Niedawno prezes polskiego oddziału dużej zagranicznej firmy zamówił customowe narty dla swojego szefa w centrali na 50-te urodziny. Wśród zamawiających był też na przykład znany klubowy Dj. Kupują ludzie z Polski, Hiszpanii, Szwecji, Francji, Kanady, wspomnianej Australii.

Ile trzeba zapłacić za parę Twoich nart?

- Dokładne ceny można znaleźć na mojej stronie internetowej. Od 2900 do 4300 złotych za parę.

Jesteś w stanie się z tego utrzymać?

- Nie mam innej pracy - zajmuję się tylko tym, w 200%. Staram się z tego wyżyć.

Wróćmy do początku. Skąd magister Stosunków Międzynarodowych wie jak zrobić narty?

- Tak naprawdę wszystkiego uczyłem się na bieżąco. Tata jest architektem i pomógł mi bardzo dużo na samym początku, wtedy, gdy nie miałem o materiałach właściwie żadnego pojęcia. Ale on też nie wiedział jak się robi narty.

Trzeba przy tym pamiętać, że na początku robiłem to wyłącznie dla zabawy, z ciekawości. Jedni chodzą na imprezy, a inni rozcinają narty. Ja wziąłem pod lupę kilka starych par, które wpadły mi w ręce. Okazało się, że w środku jest zupełnie co innego, niż sugerują producenci. Nie było tytanowych wzmocnień czy chipów komputerowych. Wszystkie najlepsze modele nart, przy całej dzisiejszej technologii i kosmicznych materiałach, wciąż bazują na drewnie. Wszystkie narty z Pucharu Świata - tak jak lepsze modele dla amatorów - mają drewniany rdzeń. Dla mnie to jest po prostu niesamowite.

Jak dochodziłeś do konstrukcji nart, które obecnie produkujesz i sprzedajesz?

Rozcięta narta. Zakład Monck Custom, styczeń 2014
Rozcięta narta. Zakład Monck Custom, styczeń 2014 fot. Franek Przeradzki
fot. Franek Przeradzki

Tak jak mówiłem, na początku pociąłem kilka nart. Ale to daje jakieś tam mgliste pojęcie, nie jest się w stanie zobaczyć z czego dokładnie taka narta jest zrobiona. Po rozkrojeniu nie widzisz najważniejszych rzeczy. Nie widzisz na przykład, jaka jest gramatura tkaniny szklanej, czy to jest biaxial czy triaxial. Jest mnóstwo tego typu problemów do rozwiązania. Zarazem to właśnie są najważniejsze rzeczy, wszystko sprowadza się do bardzo drobnych detali, szczegółów. Nikt Ci o nich nie powie, nikt nie napisze. Ja robiłem narty, jeździłem na nich, dawałem znajomym i poprawiałem projekty. Testy, próby i błędy, a równolegle nauka podstaw materiałoznawstwa i konstrukcji. Dziś mam nawet swój mały "team", chociaż nie są to raczej zawodnicy, ale doświadczeni testerzy i instruktorzy.

Widziałem, że sam testujesz swoje narty. Opowiedz o swojej drodze od narciarza do producenta sprzętu.

- Gdy byłem nastolatkiem jeździłem w klubie Deski i trochę się ścigałem. Lubiłem jazdę, ale współzawodnictwo specjalnie mnie nie ekscytowało. Zostałem instruktorem i pracowałem w kilku miejscach. W 2006 roku pojechałem na cały sezon do Whistler w Kanadzie. Jeździłem tam od początku listopada do maja. Miałem sporo szczęścia, to była bardzo śnieżna zima.

W Whistler pierwszy raz jeździłem na szerokich nartach, pierwszy raz z rockerem. One były dla mnie gigantyczne, a miały 98 mm szerokości pod butem, czyli nie tak dużo jak na dzisiejsze standardy. Odkryłem wtedy, co to naprawdę jest jazda w puchu i skakanie ze skał w głęboki śnieg. Spędziłem 130 dni na nartach, z czego dużą część jeździłem dla siebie, a resztę z kursantami. To była niesamowita zima. Wtedy pokochałem narciarstwo na nowo.

Wracasz z Whistler i co?

- Po powrocie kontynuowałem studia na Uniwersytecie Warszawskim, dwa lata później skończyłem Stosunki Międzynarodowe na wydziale Europeistyki. Trzeci semestr studiów spędziłem w Kazachstanie, pisząc pracę magisterską o ich polityce zagranicznej. Po studiach poszedłem na rok do "normalnej" pracy w organizacji pozarządowej. To był 2009 rok. Pracując równocześnie zacząłem budować warsztat i pierwsze narty. Wcześniej widziałem coś podobnego właśnie w Kanadzie, niedaleko Whistler działał warsztat firmy Prior.

Jeździłem też dalej na wyjazdy narciarskie jako instruktor i organizator, testując przy okazji prototypy. W ten sposób w 2010 roku śniegu dotknęły pierwsze narty Monck Custom, model freestylowy.

Kiedy sprzedałeś pierwsze narty?

- Testy trwały dość długo. Pierwsze narty sprzedałem jesienią 2012 roku.

I... ?

- Jeżdżą do dziś i klient jest zadowolony. W tej chwili wyprodukowałem 51 par, a następne są już w przygotowaniu.

fot. Franek Przeradzki

Jakie modele nart sprzedajesz, jak dopasowujesz je do odbiorcy?

- Aktualnie mam cztery podstawowe modele - dwa freeridowe, freestylowe i slalomowe. Te ostatnie nie tyle wyczynowe, co po prostu na przygotowany stok, dla osób lubiących jazdę krótkim skrętem. W przygotowaniu jest narta przeznaczona do jazdy dłuższym skrętem czyli, powiedzmy, all mountain albo taka szersza gigantowa.

Wszystkie moje narty są spersonalizowane. Długości są standardowe, ale sztywność dopasowuję do wagi, wzrostu i umiejętności zamawiającego. Dzięki temu właściwie każda narta Monck Custom jest inna. Niektórzy projektują sobie wyjątkowo skomplikowaną szatę graficzną na narty. Jest przy tym dużo pracy, ale dla mnie tak naprawdę im bardziej skomplikowane zlecenie tym ciekawiej.

Wszystkie są oczywiście ponumerowane. W moich archiwach mogę prześledzić co jest w środku, kiedy i jak były robione. Ile włókna węglowego, jaka tkanina szklana, rdzeń.

Jak wygląda proces produkcji, ile czasu zajmuje Ci zrobienie jednej pary nart?

- Mówiąc najprościej, zrobienie nart to złożenie dużej kanapki składającej się z wielu warstw - ślizgu, rdzenia drewnianego, tkanin szklanych i węglowych, żywicy epoksydowej oraz forniru drewnianego. U mnie proces tworzenia nart trwa około trzech tygodni. Równolegle mogę robić kilka par. Wychodzi tak, że na jedną parę poświęcam minimum 40-50 godzin.

A wiązania?

- Tradycyjne wiązania narciarskie, żadnych niespodzianek na tym polu. Montuję każdego rodzaju wiązania - od zjazdowych do ski - tourowych. Można u mnie zamówić narty już z wiązaniami, dowolny model firmy Marker.

Zobacz, jak wygląda produkcja nart Monck Custom

Zobacz wideo

Co było najtrudniejsze przy rozkręcaniu tego przedsięwzięcia?

- Problem skali w jakiej działam. Bardzo trudno jest zamówić małe ilości surowych materiałów, których potrzebuję. W tej chwili mam na przykład 700 metrów ślizgów. Chciałem mieć najlepsze, a nie da się ich kupić w mniejszej ilości. Każdą nartę sprzedaję w pokrowcu, tych też musiałem zamówić od razu 100. Inaczej wszystko byłoby kilkakrotnie droższe, a tak zbieram i wydaję na to niemalże wszystkie zarobione pieniądze. Nie mam już innego źródła utrzymania, więc nie jest łatwo to wszystko zbilansować.

Zależy mi na tym, żeby jak najwięcej robić tutaj, u siebie. Musiałem kupować kolejne maszyny, przywozić je z różnych miejsc Polski. Prasę na przykład zrobiłem sam, wykorzystując bardzo proste części składowe. Na taką przemysłową nie byłoby mnie stać, ta jest natomiast w pełni wystarczająca.

fot. Franek Przeradzki

Kiedy patrzę na Twój warsztat, to przychodzi mi na myśl jakiś hippisowski ruch z ekologią na pierwszym planie. Czy to jest dla Ciebie ważne?

- Oczywiście, że ekologia jest dla mnie ważna. Ale przemyślana, rozsądna a nie taka, hmmm, nazwijmy to marketingowa. Mógłbym używać liści klonu i ekologicznej żywicy sprowadzanej z Chin. To by ładnie wyglądało w broszurce reklamowej, ale ta żywica musiałaby tu dopłynąć jakimś olbrzymim kontenerowcem, który eko już zdecydowanie nie jest.

Stawiam na lokalność produkcji, samowystarczalność i zrównoważony rozwój. Prawie wszystko robi się teraz gdzieś, gdzie jest tanio, przez co zatracamy umiejętność wytwarzania czegokolwiek.

Ja moje narty produkuję z austriackich krawędzi i ślizgów, niemieckiej żywicy i polskiego drewna. Używam najlepszych materiałów, które pochodzą z Europy. Tam gdzie się da, staram się używać jak najwięcej półproduktów z Polski, ale nie zawsze jest to możliwe. Nie chcę poświęcić jakości, bo ona jest dla mnie najważniejsza.

Jak wyobrażasz sobie swoją firmę za pięć lat?

- Dla mnie to jest sposób na życie, a nie po prostu praca. Na pewno chcę pozostać zakładem rzemieślniczym. Z założenia nie widzę Monck Custom jako firmy produkującej narty masowo, jako fabryki nart. Moim priorytetem jest ciągłe podnoszenie jakości wytwarzanych nart, a nie zwiększenie liczby produkowanych nart. Nie wykluczam zatrudnienia pracownika, ale w dalszym ciągu chcę fizycznie tworzyć narty, nie planuję zasiąść na dobre przy biurku i patrzeć na słupki bilansu finansowego.

Nie wiem, czy będę chciał się gdzieś przenosić. W tej chwili przy manufakturze buduję showroom, w którym, przy dobrej kawie i w wygodnym fotelu będzie można obejrzeć i dotknąć moje narty, pożyczyć sprzęt na testy. Wszystko w swoim czasie.

W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Ci powodzenia! Sprawdzimy jak potoczyły się sprawy za te pięć lat.

- Dzięki, będę czekał!

Z Szymonem Girtlerem rozmawiał Franek Przeradzki

Ciekawi Cię jak to wygląda w największej fabryce nart na świecie? Byliśmy tam!

Więcej o nartach: monckcustom.com | Podobał Ci się ten tekst?  Polub nas na FB !