Znany Polakom ze skoków narciarskich austriacki Innsbruck. Na jednym ze stoków czeka 500 narciarzy i snowboardzistów gotowych do zjazdu. To ochotnicy, którzy zgodzili się wziąć udział w badaniach przeprowadzonych przez naukowców z wydziału nauk o sporcie z miejscowego uniwersytetu.
Zanim jednak te pół tysiąca osób ubrało się w narciarski rynsztunek (część z nich w wyposażeniu miała kaski), uczeni każdego z nich poprosili o wypełnienie szczegółowej ankiety. Zawierała ona pytania dotyczące stanu zdrowia ochotników oraz ich zachowań, w tym kilka ukrytych pytań, które miały dać odpowiedź, czy ktoś lubi podejmować ryzyko, czy nie. W każdej dziedzinie życia.
Na znak "start" uczestnicy badań grupkami ruszyli w dół stoku nieświadomi, że naukowcy mierzą do nich z... radarów sprawdzających prędkość ich jazdy. W tym doświadczeniu chodziło bowiem o to, by potwierdzić lub obalić powszechnie przekonanie, że gdy narciarz lub snowboardzista założy kask, czuje się pewniej i szaleje na stoku.
Problem wcale nie jest banalny. Przyczynił się bowiem do tego, że nie tylko amatorzy białego szaleństwa, ale wielu specjalistów od narciarstwa głosi pogląd, iż kaski są niebezpieczne.
Wyrywkowa kontrola przeprowadzona w Austrii dowiodła, że 77 proc. osób, które jeżdżą w patrolach narciarskich i powinny dawać przykład swoim zachowaniem, kasków nie nosi. W anonimowej ankiecie 100 proc. patrolujących deklarowało, że kaski chronią głowę. Dlaczego więc ich nie noszą?
Twierdzą, że kask ogranicza im postrzeganie tego, co dzieje się na stoku. Zakłóca peryferyczne widzenie, pogarsza słuch i wydłuża czas reakcji. W związku z tym uważają, że stają się wolniejsi i niezdarni, przez co czują się mniej pewnie. Konkluzja jest taka: najbardziej doświadczeni narciarze sądzą, że oni w kasku łatwiej nabawią się kontuzji niż jej uniknąć. Nie mówiąc o tym, że jest on ciężki, powoduje dyskomfort i głowa się w nim poci.
Tymczasem badania nad tym, czy kaski zwiększają bezpieczeństwo urazów głowy, dają jednoznaczną odpowiedź. Tak, kask redukuje ryzyko poważnego urazu czaszki o ponad 60 proc.!
Może jednak rzeczywiście czujemy się w nim niezdarnie, gorzej widzimy i słyszymy?
Uczeni postanowili to sprawdzić. Ubrali ochotników w pełny strój narciarski (z kaskiem i goglami), a następnie sprawdzali zdolność postrzegania tego, co dzieje się wokół nich, mierząc czas ich reakcji na pojawiające się na ekranie komputera komendy i przedmioty. Wyniki porównywano w osobami z grupy kontrolnej, która zamiast kasku miała na głowie wełnianą czapeczkę. No i nie miała gogli.
Okazało się, że kask wcale nie tłumił ich zmysłów (nawet gdy uczeni jako rozpraszającą atrakcję puścili w kaskach muzykę). Gogle nieco zmniejszały widzenie peryferyczne.
To zatem jedynie odczucie niemające nic wspólnego z rzeczywistością.
- To, że osoby jeżdżące na nartach czy snowboardzie nie chronią głowy, wynika prawdopodobnie z tego, że w ogóle nie biorą pod uwagę upadku. Uważają, że takie rzeczy są tylko w telewizji, podczas zjazdów szybkościowych przydarzają się wszystkim, ale nie im - uważa dr Adil Haider, profesor chirurgii w Johns Hopkins University w Baltimore. I dodaje: - Moja rodzina musi jeździć w kaskach. Można to uznać za skrzywienie zawodowe, ale jestem chirurgiem urazowym i wiem, jak trudno naprawić ludzki mózg.
Haider opublikował niedawno pracę w piśmie "The Journal of Trauma and Acute Care Surgery", z której wynika, że wypadki zdarzają się jednak właśnie amatorom, nie profesjonalistom.
Każdego roku w USA urazu na stoku doznaje średnio około 600 tys. narciarzy i snowboardzistów. Ponad 20 proc. z nich dotyczy głowy, szyi oraz górnego odcinka rdzenia kręgowego.
Padł tam kolejny mit. Okazało się, że osoby mające skłonności do podejmowania ryzyka jeżdżą szybciej i niebezpieczniej niż ci, którzy nie lubią szaleć - to było oczywiste. Ale założenie kasku nie dodawało nikomu brawury. Ci, co mieli jechać szybko, zawsze pruli po stoku. W kasku czy bez niego. Ostrożni - szusowali łagodnie. W kasku czy bez niego.
Z badań wynika, że kask najczęściej zakładają amatorzy z dużym doświadczeniem w jeżdżeniu po stokach, które nauczyło ich, że kask może uratować zdrowie, a nawet życie. Za to nie zakładały go prawie wcale - tu z góry przepraszam za określenie - początkujące łamagi. A one szczególnie powinny.
Uczeni z wydziału ortopedii i rehabilitacji uniwersytetu medycznego w Vermont nie tylko bowiem ustalili, jakich urazów najczęściej doznają narciarze (biedne kolana), a jakich snowboardziści (ej, te skręcone nadgarstki, stłuczone ramiona, obite łokcie). Nie tylko potwierdzili, że snowboard jest bardziej kontuzjogenny.
Ustalili też, kogo w pierwszej kolejności zwiezie ze stoku medyczny patrol: młodą, niedoświadczoną snowboardzistkę. Miejmy nadzieję, że chociaż będzie w kasku.
Margit Kossobudzka
Więcej o nartach w serwisie Na narty.sport.pl