Vorarlberg - drogo, daleko, wytwornie

W pogodne dni na niebie nad Lech bywa gęsto. Oprócz helikopterów widać sporo paralotniarzy, a nawet majestatycznie sunące między wierzchołkami szybowce

Najmniejszy land Austrii wtulony między Szwajcarię i Niemcy. Od północy dotyka Jeziora Bodeńskiego, o którego rozległej przestrzeni Stanisław Dygat pisał w swoim powieściowym debiucie, że pośród spiętrzonych wokół Alp jest równie niedorzeczna jak "wieżowy zegar na łańcuszku w kieszonce od kamizelki".

Wybierając się na narty w te okolice, można się dobitnie przekonać, jaką potęgą jest wynaleziona w XX w. masowa turystyka. I jak wiele można zyskać, umiejętnie wykorzystując tęsknotę mieszczuchów za górską sielanką.

Jeszcze przed I wojną światową Vorarlberg był jednym z najbiedniejszych zakątków Europy. Miejscowi górale musieli wysyłać swoje dzieci do pracy w Bawarii i północnych Włoch, a gdy w 1919 r. w referendum opowiedzieli się za przyłączeniem Vorarlbergu do Szwajcarii, zakłopotani Helweci odmówili im, tłumacząc, że nie chcą zakłócać wypracowanej przez stulecia równowagi swoich wielojęzycznych kantonów. W latach 20. już mogli tej decyzji pożałować, bo narty - wtedy jeszcze ski-touring na fokach - zaczęły robić karierę jako ulubiona zimowa rozrywka zachodnich Europejczyków, a Vorarlberg oferował im do niej kapitalne tereny. Dziś, po kilku dekadach intensywnego i nowatorskiego inwestowania w przemysł narciarski, jest najbogatszym regionem Austrii o proporcjonalnie największej liczbie pięciogwiazdkowych restauracji i z prawdopodobnie najbardziej ekskluzywną stacją narciarską w Alpach - Lech-Zürs w Arlbergu.

***

Na narciarstwie znają się tu jak nigdzie indziej. Ski Club Arlberg w Lech założono w 1901 r., pięć lat później powstała w Zürs pierwsza austriacka szkoła narciarska, a w 1937 r. uruchomiono tu pierwszy austriacki wyciąg. Zresztą słynne wyciągi Doppelmayr, od niedawna (także z wymyślonymi tu) podgrzewanymi siedzeniami, powstają w fabryce koło stolicy landu Bregencji.

Skipass Arlberg obejmuje dziś pięć miejscowości, między którymi kursują busy: Lech, Zürs, Stuben, St. Anton i St. Christoph. Zakup domu, mieszkania, nie mówiąc o ziemi, w tej okolicy jest absolutnie wykluczony - po pierwsze, ceny są kosmicznie wysokie, a po drugie, miejscowi pilnie strzegą swojej domeny. Dolina jest podzielona między kilka górskich klanów. Ich nazwiska brzmią znajomo narciarzom - Ortlieb (Patrick, mistrz olimpijski w zjeździe, prowadzi dziś hotel na stoku w Oberlech) czy Strolz (wielka sieć wypożyczalni sprzętu). Nowe budynki, najlepiej z drewna - archaiczne elementy architektury mają świadczyć o przywiązaniu do tradycji - powstają zgodnie z rygorystycznym planem. Nie za wysokie, by nie zakłócić harmonii pejzażu, i nie za gęsto, by można było do wszystkich dotrzeć, nie zdejmując nart. To ważne zwłaszcza w Oberlech - wcinającym się w stoki skupisku hoteli i pensjonatów wyłączonym z ruchu samochodowego (gości przez całą dobę z Lech transportuje gondola, a bagaże docierają z małego terminalu na dole systemem tuneli). W rozsianych po stokach barach zamiast rozbrzmiewającej w całym Tyrolu nużącej muzyki pseudoludowej słychać raczej wszelkie odmiany klubowego grania. To właśnie takie detale razem z wysoką jakością obsługi przesądzają o stałej pozycji Arlbergu w pierwszej piątce w rankingach na najlepsze ośrodki świata. Polacy rzadko to sprawdzają - zaledwie 1,5 proc. wszystkich naszych rodaków, którzy przyjeżdżają do Austrii na narty, dociera do Vorarlbergu. Daleko i drogo.

***

Każdej zimy spada tu ponoć co najmniej siedem metrów śniegu, ale i tak przy ponad połowie z 280 km nartostrad stoją armatki. Jednak bez względu na wysoką jakość ratrakowanych tras (w Lech-Zürs tylko jedna jest czarna, ale za to kiedyś pobito na niej rekord świata w prędkości zjazdu; cztery kolejne są w St. Anton) Arlberg kusi przede wszystkim amatorów free ride'u. Po każdym obfitym opadzie zjawia się ich tu wystarczająco wielu, by w ciągu paru dni wszystkie dostępne stoki pokryły się gęstą i malowniczą siatką śladów nart. Nigdzie indziej w Austrii dostęp do zjeżdżania off-piste nie jest tak łatwy - zapewnia go 85 wyciągów i kolejek, które kursują między 1300 a 2800 m n.p.m. Oznaczone pomarańczowymi rombami trasy liczą w sumie 180 km. Ryzyko tego sportu jest tu przy tym ograniczane do minimum - w razie potrzeby eksplozjami dynamitu prowokuje się kontrolowane lawiny, a na dole można wypożyczyć specjalne plecaki o nazwie ABS z otwieranymi jak spadochron i automatycznie pompowanymi skrzydłami, które umożliwiają utrzymywanie się na powierzchni niefortunnie poderwanej lawiny.

Jest jeszcze jedna, choć kosztowna oferta: heliskiing, czyli narciarstwo uprawiane z pomocą śmigłowców. W Lech lata ich dziesięć, wywożą śmiałków na niedostępne w inny sposób szczyty, ale zjazd jest możliwy tylko pod warunkiem wynajęcia przewodnika (ok. 300 euro za 3 osoby plus 200 euro dla przewodnika, www.wuchwer-helicopter.com ). W pogodne dni na niebie nad Lech bywa gęsto - oprócz helikopterów widać sporo paralotniarzy, a nawet majestatycznie sunące między wierzchołkami szybowce. Przewodnik jest też niezbędny do pokonania na nartach drogi z St. Anton do Lech. Najpierw kolejką na szczyt Vallugi (2811 m), później długi zjazd w głębokim śniegu. Wszystkie te niestandardowe w Alpach atrakcje przyciągają do Arlbergu wielu młodych ludzi, choć kurort ma charakter zdecydowanie wykwintny. W liczącym niespełna półtora tysiąca stałych mieszkańców Lech jest wprawdzie zwykły market Spar, ale są też domy towarowe z kolekcjami zaprojektowanymi specjalnie dla tego miejsca. Wieczorami na ulicach raczej nie spotyka się ludzi ubranych w zwykłe kurtki narciarskie.

***

Nic dziwnego - miejsce zobowiązuje. Na narty przyjeżdżała tu księżna Diana (do dziś jej apartament odwiedzają paparazzi), holenderska rodzina królewska co roku anektuje dla siebie reprezentacyjny hotel Post w centrum, bywali tu też prezydenci Havel i Putin, od 30 lat przyjeżdża Niki Lauda. Dawno temu szlaki Vorarlbergu przecierał sam Ernest Hemingway (w niedalekim Montafon można zobaczyć stolik, przy którym grał w pokera). Aby celebrities nie powpadali na siebie na stoku i nie musieli się męczyć w kolejkach do wyciągów, ogranicza się liczbę samochodów wpuszczanych jednorazowo do doliny. Ale kolejki w kluczowych stacjach, zwłaszcza na szlaku Der Weisse Ring (najstarsza w Alpach, 22-kilometrowa karuzela narciarska), zdarzają się i tak.

Ceny skipassów nie są jednak wygórowane. Sześciodniowe - 199 euro w wysokim sezonie i 173 euro po 29 marca, kiedy w Lech akurat odbywa się festiwal wina. Kurort organizuje co roku konkurs na najlepszy trunek z jednego winiarskiego regionu w Dolnej Austrii i firmuje go przez 12 miesięcy swoim prestiżem. W ten sposób etykietkę z rekomendacją od Lech-Zürs można znaleźć na butelkach z cenionymi w świecie gruner vetlinerami i zweigeltami. Kolejny dowód na godną podziwu koordynację działań instytucji promujących Austrię.

Oprócz nart Arlberg oferuje wszystkie możliwe rozrywki na śniegu - od jazdy tobogganami, przez wycieczki na rakietach i narciarstwo biegowe, po wspinaczkę lodową i saneczkarstwo. To już jest w Alpach standard. Sprzęt do wszystkich tych zajęć też można wypożyczyć, podobnie jak spacerowe wózki dla dzieci. Za tydzień jazdy na nartach z najwyższej półki trzeba zapłacić 184, a na trochę gorszych - 139 euro (dziecięce - tylko za 45 euro). W Arlbergu pracuje w sezonie ponad tysiąc instruktorów, cennik ich usług można znaleźć na www.skischule-zuers.at , www.skilech.info , www.alpincenter-lech.at . Resztę informacji na: www.lech-zuers.at .

Copyright © Agora SA