Krzywa Góra, czyli Karpacz

Kiedyś, gdy zimy bywały tęgie, a śnieg sięgał do pierwszego piętra, mój wujek stawał w pokoju na stole z przypiętymi deskami i przez okno wyskakiwał wprost na trasę

Karpacz znałam dotąd z rodzinnych opowieści. Tu urodził się mój wujek, a rodzice byli w podróży poślubnej. Przyjeżdżałam tu w dzieciństwie, ale wszystko pamiętałam, choć jak przez mgłę. Po wielu latach pojechałam w Karkonosze sprawdzić, ile się od tamtej pory zmieniło.

Moim przewodnikiem była siostra wujka, która skrzętnie gromadzi stare pocztówki i informacje dotyczące założenia Krummhubel, czyli Krzywej Góry, bo tak w swych początkach - ok. XVI w. - nazywał się Karpacz. Nazwa pochodzi od charakterystycznego kształtu grzbietu, na którym leżała wieś. Założyli ją masowo przybywający tu smolarze, zwani Kurzakami, którzy dostarczali węgiel drzewny do sąsiednich Kowar bogatych w złoża rud żelaza i uranu (do 1973 r. wydobywano go w kopalni Wolność, największej w Polsce).

***

Według Heinricha Quiringa, znanego niemieckiego geologa i historyka dziejów górnictwa, bogactwo ziemi karkonoskiej jako pierwsi odkryli przed wiekami Celtowie - legendarni poszukiwacze złota. Sudety (a wraz z nimi Karkonosze) należą bowiem do najstarszych gór w Polsce, dlatego dużo tu surowców mineralnych. Jednak dopiero w drugiej połowie XVI w. Kowary stały się bogatą osadą, która skutecznie konkurowała z sąsiednią Jelenią Górą, specjalizując się w górnictwie, hutnictwie i kowalstwie. Były też znanym ośrodkiem produkcji broni palnej, a miejscowi rusznikarze cieszyli się dużą sławą, także za granicą. Ich klientem był m.in. król Zygmunt August, który zamówił 2 tys. luf do muszkietów.

Dziś pozostały słynne sztolnie pod miastem, zachowane w bardzo dobrym stanie i udostępnione turystom. Trasa zwiedzania liczy 1200 m. Przy wejściu dostajemy kaski ochronne i wędrujemy skąpo oświetlonymi korytarzami o szerokości rozłożonych ramion dorosłego człowieka, głowami niemal dotykając sufitu. W XVIII-wiecznym laboratorium mistrz ceremonii zdradza nam receptury sporządzania leczniczych mikstur. Po wojnie trzydziestoletniej było to w Karkonoszach bardzo popłatne zajęcie. W wyniku prześladowań religijnych przybywali tu emigranci z Czech zwani laborantami, parali się zielarstwem i w krótkim czasie doprowadzili okolice Karpacza do rozkwitu (przy ul. Konstytucji 3 Maja w Karpaczu pod nr 26. stoi dom z 1837 r., w którym mieszkał ostatni laborant - August Zolfel). Po krótkiej nauce w laboratorium, w podziemnej grocie czeka na nas jadło i trunki. Ale uwaga, nie wybierajmy się jak na eleganckie przyjęcie - w sztolniach temperatura wynosi zaledwie 7 st. C, a wilgotność sięga nawet 97 proc., niezbędne są puchowe kurtki i rękawice (bilet - 17 zł, ulgowy 14, grupowy 10).

Jeśli zabraknie nam czasu na wycieczkę do Kowar, nic straconego - stare szyby rozrzucone są po całej okolicy. 40 minut drogi na południe od Karpacza leży Sowia Dolina, jedno z ciekawszych pod względem geologicznym miejsc, gdzie występują rzadkie minerały, m.in. granaty oraz rudy miedzi i ołowiu ze śladami złota. Ukryte w gąszczu tzw. Stare Sztolnie są co prawda zniszczone i niedostępne (ogrodzono je kratami z uwagi na mieszkające tam chronione gatunki nietoperzy, jak mopek, nocek duży, podkowiec mały), ale świadczą o górniczej przeszłości Karkonoszy.

***

Gdy przeminęły chlubne lata Kowar, ich miejsce zajął Karpacz - już w XIX w. utrzymywał się głównie z turystyki i zdobył nawet miano miejscowości kuracyjnej (Niemcy bardzo doceniali jego mikroklimat; w planach Trzeciej Rzeszy było nawet zbudowanie kolonii, w której pielęgnowano by czystą rasę aryjską). Pierwszy zajazd dla turystów znajdował się w pobliżu ewangelickiego kościółka Wang, sprowadzonego dla tutejszej protestanckiej parafii z Norwegii w połowie XIX w. (gdzie stał od XII w. nad jeziorem o tej samej nazwie). Szybko okazało się, że nie obsłuży rosnącej liczby podróżnych. Wkrótce powstały więc przy głównej ulicy - Konstytucji 3 Maja - istniejące do dziś tak znane hotele jak Mieszko, Chrobry czy Piast (XIX-wieczna fotografia przedstawia jego niemieckich właścicieli i nieistniejący już staw ze starannie utrzymanymi alejkami dookoła). Jeszcze w latach 80. działało w Piaście popularne kino Śnieżka. Choć położony w dolnej części Karpacza, nie mógł wymarzyć sobie lepszego widoku - z jego okien jak na dłoni widać właśnie Śnieżkę

Jeśli jedziemy z Jeleniej Góry PKS-em i chcemy bez przeszkód trafić do Piasta, wysiądźmy na przystanku Bachus. Nazwę wziął od najstarszej w Karpaczu gospody, a dokładniej - karczmy sądowej z 1836 r. Naprzeciwko niej rośnie lipa o ponad 5-metrowym obwodzie, również zwana sądową, bo sprawowano pod nią sądy sołtysie. Plac, na którym niegdyś tłoczyli się żądni sensacji mieszkańcy, to dziś nieduży skwer.

I tu kończy się stary, nastrojowy Karpacz, znany moim rodzicom sprzed lat. Jego górna część przeistoczyła się bowiem w typowy deptak, przypominający Krupówki. Z daleka już słychać piosenki Golców - z głośników zamontowanych przy Zagrodzie Góralskiej (serwuje pieczone ziemniaki i golonki, wmawiając klientom, że to karkonoskie jedzenie). Mieszkańcy nie mogą pogodzić się z myślą, że przyćmiła ona starą karczmę U Petiego, kilkadziesiąt metrów wyżej, w połowie stoku Kolorowa (ten nadal istnieje, zmodernizowany - tu mój tata stawiał pierwsze kroki na nartach). Zgodnie więc ją bojkotują, bo - jak mówią - tak swojskiej i gościnnej atmosfery jak U Petiego nie ma nigdzie. No może jeszcze tylko w bistro Aurora ( www.aurora.karkonosze.com.pl ), choć tu swojskość ma inną postać. Na ścianach wiszą peany na cześć Stalina, portrety Lenina, propagandowe plakaty, radzieckie mundury i odznaki, a Manifest Kulinarny mówi stanowcze "nie" hamburgerom i pizzom - przejawom "zalewającej nas popkultury zgniłego kapitalizmu". W menu specjały socrealistycznej kuchni: wareniki, czyli ruskie pierogi, bliny rewolucyjne i pielmieni syberyjskie. Do tego czaj w podstakanniku, a na popitkę - mocny "Kubański świt" lub "Wańka Wstańka". Warto tu zajrzeć, choć ścisk duży i zawsze trzeba poczekać na miejsce.

Zresztą jak w całym Karpaczu. Kurort jest dziś tak samo popularny (zwłaszcza wśród wrocławian) jak na początku XX w., kiedy pensjonaty i karczmy pełne były turystów, a gospodarze prześcigali się w wynajdywaniu dla nich atrakcji. Przetrwały zresztą ślady ówczesnej "turystycznej infrastruktury". Siostra mojego wujka mieszka w poniemieckim domu w dolnej części miasta. Opowiadała o budzącym ciekawość wyjątkowo płaskim - jak na tereny górzyste - polu sąsiadów. Co dziwniejsze, działka, którą kupili, nigdy nie była przez nich wyrównywana. Po latach ciocia odnalazła stare fotografie i okazało się, że na tym polu znajdowały się kiedyś... korty tenisowe.

Okolica pełna jest zresztą poniemieckich pamiątek, wiele z nich wiąże się z koleją. Odkąd w 2000 r. zawieszono połączenia z Jelenią Górą, zabytkowy dworzec popada w ruinę. Do Karpacza dojeżdżały pociągi bezpośrednie z Drezna, Amsterdamu i Berlina. W 1945 r. z Berlina nawet pięć razy dziennie - historycy sugerują, że wywoziły dzieła sztuki (Karpacz leżał daleko od linii frontu, otoczony górami był trudny do zdobycia). Wujek wspomina, że dla dzieci największą frajdą było kupowanie biletów, bo akustyka budynku dopracowana była w najmniejszych szczegółach. Wystarczyło powiedzieć coś szeptem do pani w okienku, a ktoś na drugim krańcu dworca mógł bezbłędnie powtórzyć te słowa. Od siedmiu lat obiekt stara się przejąć gmina Karpacz, by przenieść doń Muzeum Lalek i Zabawek z ul. Karkonoskiej 5 - prywatny zbiór Henryka Tomaszewskiego, twórcy Pantomimy Wrocławskiej ( www.muzeumzabawek.pti.pl ).

Miasto liczy dziś 6 tys. mieszkańców, w sezonie turyści stanowią drugie tyle.

***

Czas wyruszyć w góry. Karpacz nadaje się na piesze wędrówki i latem, i zimą. Wyjątek stanowi jedynie szlak Śląska Droga, który prowadzi przez zdradliwy Biały Jar. Podczas intensywnych opadów deszczu może dojść do osunięcia rumowiska skalnego, a zimą schodzą lawiny. W 1968 r. zginęło 19 osób z wycieczki idącej czarnym szlakiem na Śnieżkę. Była to największa tragedia odnotowana w Karkonoszach.

Niebezpieczny może być też krótki odcinek niebieskiego szlaku od Koziego Mostku przez Domek Myśliwski do Samotni (ale nie jest to jedyna droga do słynnego schroniska). Początkowo wije się wśród dorodnych choinek, mijamy potok, zarośla kosodrzewiny i głazy narzutowe, a wtedy przed oczami wyrasta wielki kocioł ze żlebami i spływającymi z góry strumykami wody. Z reguły odcinek ten jest zimą zamknięty, bo nawisy śniegu na skałach grożą oberwaniem i lawiną (również na wiosnę nie można tędy podobno przejść ze względu na gody świstaków, choć ciocia przyznaje, że jeszcze żadnego w Karkonoszach nie widziała). Oczywiście nie wiedzieliśmy o tym i wpakowaliśmy się na ścieżkę, grzęznąc po kolana w śniegu. Wiał silny wiatr, który zatykał nos i usta, skutecznie utrudniając oddychanie. I choć w dole połyskiwały w słońcu okna Samotni, cel wydawał się nieosiągalny. Drogi tej nigdy nie zapomnę, nie tylko ze względu na trudności, ale i na specyficzną aurę tego miejsca. Byliśmy zupełnie sami i nie wiedzieliśmy, jak natura zareaguje na obecność nierozsądnych intruzów. Po dotarciu do schroniska spałaszowaliśmy po ogromnym schaboszczaku, który smakował jak nigdy w życiu.

Idąc więc zimą do Samotni, lepiej nie zbaczać do Domku Myśliwskiego, tylko trzymać się drogi - jest łagodna i szeroka. Ale zanim wejdziemy na ostatni jej odcinek, znajdziemy się na Starej Polanie. Po prawej stronie widać stąd doskonale grupę skał znanych jako Słonecznik (1423 m), bo zawsze silnie oświetla ją słońce. Kiedyś mówiono na nią Południowy Kamień (słońce wskazuje tu południe), a nawet Diabelski Kamień - wierzono, że to skamieniały czort, który chciał zasypać Wielki Staw i zalać Kotlinę Jeleniogórską, ale przegrał w walce z Duchem Gór. Z Polany rozciąga się też widok na grań Kotła Wielkiego Stawu. Jezioro można zobaczyć tylko z góry, idąc Drogą Przyjaźni (czerwony szlak) - nie ma tam bezpośredniego dojścia z dołu, bo to rezerwat ścisły.

Nie wszyscy wiedzą, że na Starej Polanie znajdowało się kiedyś schronisko im. Bronisława Czecha, wybudowane w 1925 r. dla wyższych sfer. Zamiast drewnianych ław, prostych łóżek i cienkiej herbaty z metalowego kubka oferowało wygodne pokoje, w drzwiach połyskiwały kolorowe witraże, a kuchnia mogła konkurować z najlepszymi restauracjami w mieście. W 1966 r. strawił je pożar - wujek pamięta, jak łuna ognia barwiła na czerwono okoliczne szczyty, a śnieg pokrywający polanę stopił się od ciepła w kilkanaście minut.

Stara Polana leży w połowie drogi do schroniska Samotnia ( www.samotnia.com.pl , tel./faks 075 76 19 376). Powstało w XVII w. (pierwsze wzmianki pochodzą z 1670 r.), na miejscu starej budy pasterskiej. Leży nad Małym Stawem, polodowcowym jeziorkiem o powierzchni 2,9 ha i głębokości ok. 7 m, które może się pochwalić glacjalnym reliktem nazwanym przez biologów wirkiem. Zasłynęło również z tego, że podczas odbywających się w Karpaczu w 1930 r. mistrzostw Niemiec w sportach zimowych, zorganizowano tu zawody w jeździe szybkiej na łyżwach. Od 1966 r. schroniskiem opiekowało się małżeństwo Siemaszków. Stali się oni prawdziwą legendą tego miejsca i sprawili, że jest jednym z najczęściej nagradzanych w kraju. W dodatku panuje tu - rzadko spotykana gdzie indziej - atmosfera małego kameralnego zajazdu, w którym strudzeni podróżni czują się jak u siebie w domu (od tragicznej śmierci Waldemara Siemaszki w 1994 r. Samotnię prowadzi jego żona Sylwia).

Po zaledwie dziesięciu minutach dotrzemy stąd do schroniska Strzecha Akademicka na polanie Złotówka, 1258 m n.p.m. ( www.strzecha-akademicka.com.pl ). Uważane jest za najstarsze i jedno z największych w Karkonoszach - już w pierwszej połowie XVII w. wędrowcy korzystali tu z pasterskiej budy. Z pamiątkowych ksiąg i dokumentów wiadomo, że we wrześniu 1790 r. nocował tu Goethe, który rano podziwiał wschód słońca, oszołomiony pięknem Sudetów. Obecny budynek powstał w 1906 r. To świetny punkt widokowy i dobre miejsce na wypady narciarskie (nartostrada Złotówka). Kiedyś, gdy zimy bywały tęgie, a śnieg sięgał aż do pierwszego piętra, mój wujek, zapalony narciarz, stawał w pokoju na stole z przypiętymi już deskami i przez okno wyskakiwał wprost na trasę.

***

Karpacz zawsze liczył się jako ośrodek sportowy. Bardzo szybko rozwijało się tu saneczkarstwo, w 1903 r. powstał pierwszy klub narciarski, a w 1912 - pierwsza drewniana skocznia (dziś jej rolę przejęła skocznia Orlinek).

Po pożywnym śniadaniu U Petiego i rozgrzewce na Kolorowej ruszamy więc na Kopę (1350 m n.p.m). Mijamy Dziki Wodospad i po pięciu minutach dochodzimy do dolnej stacji wyciągu krzesełkowego. Kopa to jeden z większych kompleksów narciarskich w kraju ( www.kopa.com.pl ). Razem z polaną Złotówka i znajdującym się poniżej wyciągiem Grosik tworzy rozbudowany system nartostrad. Na samej Kopie mamy do wyboru pięć wyciągów i każdy znajdzie tu coś dla siebie. Dwuosobowe krzesełka Liczykrupy (924 m długości) ucieszą początkujących, a Liczyrzepa (846 m) - spragnionych widoków na kotlinę. Z Euro (705 m) można się dostać do dolnej stacji Grosika (863 m), a stamtąd wjechać na górę do Strzechy Akademickiej lub zjechać do Karpacza, choć trasa nie należy do najprostszych (karnet jednodniowy na wszystkie wyciągi 65 zł, trzygodzinny - 45).

Jeśli nie złapaliśmy jeszcze narciarskiego bakcyla, możemy po prostu wjechać na Kopę bez nart (ok. 19 zł w jedną stronę). Na piechotę musielibyśmy ryzykować drogę przez Biały Jar i stąd, malowniczą drogą wśród kosodrzewiny podejść pod Śnieżkę, najwyższy szczyt Karkonoszy (1602 m) i zarazem najwyższą górę Republiki Czeskiej. Schronisko Dom Śląski ( www.domslaski.pl ) tuż pod nią to ważny węzeł szlaków. Czerwony schodzi do schroniska Nad Łomniczką (zimą zazwyczaj bardzo oblodzony), żółty - do Karpacza przez Wilczą Porębę. Dwoma kolejnymi dojdziemy na Śnieżkę. Niebieski (droga transportowa zwana Drogą Jubileuszową) wspina się na nią trawersem - wbrew łagodnemu nachyleniu zimą jest zamknięty. Krótszy, czerwony, prowadzi ostrymi zakosami po łańcuchach i zajmie nam ok. 30 min. Jest on zresztą bardziej malowniczy, a na trasie są dwa punkty widokowe, z których widać aż po horyzont całą Równię pod Śnieżką - wielkie wypłaszczenie porośnięte kosodrzewiną zdaje się nie mieć końca. Nic dziwnego, że właśnie tu powstał najwyżej położony w Polsce (1400 m n.p.m.) ośrodek narciarstwa biegowego.

***

Szlaki turystyczne przeplatają się w Karpaczu z narciarskimi, biegowymi i saneczkowymi. Można więc każdy dzień spędzić inaczej i nigdy się nie nudzić. Znajdzie się też coś dla tych, którzy marzą o samotnym obcowaniu z naturą. Trasę na Grabowiec (784 m n.p.m., wschodnia część Pogórza Karkonoskiego) poleciła nam ciocia ostatniego dnia pobytu - szukaliśmy szlaku łagodnego i niedługiego, w sam raz na pożegnalny spacer. Ten prowadzi malowniczą dolinką Dzikiego Potoku, którą prawie cały dzień silnie oświetla słońce. Szliśmy skrajem zalesionego zbocza Grabowca. Było ciepło, śnieg zalegał wzdłuż strumienia i ładnie kontrastował z rudobrązowym lasem. Nie spotkaliśmy ani jednego turysty, tylko dorodny zając wyskoczył nagle z zarośli. Na zboczach góry przy Babiej Ścieżce stoi kaplica św. Anny - podobno czarownice chadzały tędy na sabat na pobliską skałę Mała Patelnia. Archeolodzy wykazali, że było to miejsce przedchrześcijańskiego kultu. Kaplica najprawdopodobniej powstała już w XIII w. Obecna, barokowa, pochodzi z wieku XVIII; postawili ją Schaffgotschowie, panowie na zamku w Chojniku (należał też do nich Domek Myśliwski). Kaplica była miejscem pielgrzymkowym i atrakcją turystyczną. W XIX w. zbudowano przy niej gospodę, a tragarze lektyk dźwigali stąd zamożnych turystów aż na Śnieżkę. Dziś często odbywają się tu śluby. Swoją popularność zawdzięcza tzw. Dobremu Źródełku - kiedyś wypływało wprost spod ołtarza, potem przeniesiono je na zewnątrz. Dosłownego znaczenia nabiera tu powiedzenie, że czasem należy nabrać wody w usta. Według wierzeń ludowych każdy, kto napełni usta wodą ze źródła i okrąży kaplicę siedem razy (w innych przekazach dziewięć), będzie miał szczęście w miłości. Co ciekawe, woda faktycznie nie jest zwyczajna - nieco mineralizowana, wykazuje lekką radoczynność (jeśli nie pomoże w miłości, to przynajmniej dobrze zrobi na dziąsła). Kaplica w tygodniu jest nieczynna, ale przez kratę widać marmurowy ołtarz.

Z Babiej Ścieżki rozpościera się widok na zbiornik wody w Sosnówce i północne wzniesienia z zamkiem Chojnik. Widnieje on na emblemacie Karkonoskiego Parku Narodowego. Co ciekawe - był pierwszym zamkiem, który stał się celem odwiedzin turystów. Już od połowy XVII w. wędrowali doń kuracjusze z pobliskich Cieplic. Wszystko dlatego, że hrabia Schaffgotsch, odzyskawszy warownię w 1648 r., nie zamierzał już mieszkać w niej na stałe. Zatrudnił śląskiego rytownika i szlifierza szkła Friedricha Wintera, by przyjmował i oprowadzał zwiedzających. Wśród gości znalazła się m.in. księżna Izabela Czartoryska, właścicielka Puław.

Wracając z kaplicy św. Anny, nie sposób ominąć kilku charakterystycznych skałek - Ostrej Skały i wspomnianej już Małej Patelni, na którą można się swobodnie wdrapać po wydrążonych w kamieniu schodkach.

Pożegnalny spacer okazał się wyprawą pełną wrażeń. Do tego mogłam pochwalić się rodzicom odkryciem nieznanej im dotąd trasy. Kiedy nazajutrz ruszaliśmy spod Piasta do domu, pogoda zaczęła się załamywać, ale Śnieżka - wyjątkowo! - nie była przysłonięta chmurami.

W sieci

www.karkonosze.com.pl

www.kopa.com.pl

Copyright © Agora SA