Katalonia - na narty

Z nartami do Barcelony? To wcale nie jest ekscentryczny pomysł. Na odkrycie czeka skarb - katalońskie Pireneje

W surowych górach oddzielających Hiszpanię od reszty kontynentu najdłużej przetrwała przediberyjska i przedceltycka ludność. Tu chronili się przed inkwizycją heretyccy katarzy z północy, we wschodniej ich części nawet za Franco kataloński był jedynym obowiązującym językiem. W XX w. przeżyły wielki odpływ ludności w doliny, do miast. Pustoszały całe wioski, Pireneje stały się jeszcze dziksze. Teraz zainteresowanie tutejszą unikatową romańską architekturą i przemysł turystyczny, a za nim infrastruktura (nie tylko narciarska) na powrót włączają je w życie kraju. Zwłaszcza w Katalonii Pireneje traktowane są z czcią - jako kolebka narodu - ale też źródło najlepszej wody i matecznik regionalnej kuchni.

***

Dlaczego w Pireneje? Po pierwsze - są bliżej, niż się wydaje. Lot z Okęcia do stolicy Katalonii trwa niecałe trzy godziny. Potem już tylko kolejne trzy godziny w pociągu (z Barcelony-Sants do Puigcerda na francuskiej granicy) albo dwie w autobusie (trasa B-1411 przez długi płatny tunel Cadi lub serpentyny na trasie N-152) i narciarska chluba Katalonii - połączony ośrodek La Molina/Masella, największy w Pirenejach po obu stronach granicy - należy do nas. Samolot to najrozsądniejszy wybór - jadąc samochodem, niecierpliwy narciarz (a przecież każdy chce założyć narty jak najprędzej) zapewne zatrzyma się gdzieś w Alpach. I potem pożałuje zmarnowanej szansy na bardziej egzotyczną wycieczkę.

Po drugie - Pireneje są puste. Dominują w nich kameralne ośrodki narciarskie (w części katalońskiej jest ich dziewięć), w których rzadko bywa więcej niż kilkaset osób naraz. Kolejki do wyciągów są tu zjawiskiem nieznanym.

Po trzecie - pogoda. Hiszpania i śnieg to nie jest oczywiste zestawienie. Po pokonaniu stu kilkudziesięciu kilometrów ze słonecznej Barcelony, miasta o bulwarach zacienionych palmami, śniegu widzi się jak na lekarstwo. Wyżej jest chłodniej, zieleń oliwkowych drzew przytłumiona w rześkim powietrzu, ale kwitną migdałowce i mimozy. Bezśnieżnie jest często nawet w miasteczkach u stóp stacji narciarskich. Za to trasy na miejscu przygotowane są znakomicie, w większości bez sztucznego naśnieżania.

I to już w zasadzie powinno wystarczyć, by właśnie w Pirenejach wydać swoje roczne oszczędności. Dla niezdecydowanych jeszcze nieco szczegółów.

***

Stacja w La Molina ( http://www.lamolina.com ) to najstarszy ośrodek narciarstwa alpejskiego w Hiszpanii - jeździ się tu od 1909 r., a w 1925 r. otwarto pierwszy górski hotel. Tu po raz pierwszy rozegrano mistrzostwa kraju i zamontowano elektryczny wyciąg. Dziś działa ich 16, w tym kolejka gondolowa i sześć poczwórnych kanap, które przewożą ponad 16 tys. osób na godzinę. Maksymalna różnica wzniesień to 800 metrów, ale do dyspozycji jest 50 km tras (w tym sześć czarnych i 16 czerwonych) dośnieżanych przez 350 działek. Szerokie narciarskie bulwary powyżej górnej linii lasu, zalane słońcem na wysokości 2400 m, przypominają Dolomity. By także ilość nartostrad robiła alpejskie wrażenie, w ostatnich latach połączono La Molinę wspólnym skipasem z sąsiednim ośrodkiem Masella. Projekt wspólnej stacji nazywa się Alp 2500 i wciąż jest w budowie. Do końca sezonu zostanie oddany największy apartamentowiec i kryty basen, w przyszłym - trzy kolejne nowoczesne hotele i kompleks apres-ski. Dziś jest ok. 2200 miejsc do spania, choć część z nich, niestety, w hotelach o standardzie z czasów późnego Gierka.

Masella ( http://www.masella.com ), świetne uzupełnienie La Moliny, to z kolei ponad 40 tras poprowadzonych malowniczo północnymi zalesionymi stokami, w tym sporo łatwiejszych dla dzieci. A po nartach - psie zaprzęgi, trasy biegowe, szlaki do wycieczek z rakietami na butach. Nikt się nie znudzi nawet przez tydzień.

Skipas 5-dniowy na połączone ośrodki - 135 euro,

ubezpieczenie na 5 dni - 10 euro

***

Ale Pireneje w Katalonii to przede wszystkim mniejsze ośrodki zorientowane na kameralny odpoczynek w rodzinnym gronie. Nie zalicza się do nich może jeszcze Baqueira Beret ( http://www.baqueira.es ) - luksusowy ośrodek w dolinie Aran niedaleko granicy z Aragonią, w którym na nartach jeździ król Juan Carlos.

Ale kameralny jest na pewno Bo~ Taüll ( http://www.boitaullresort.es ) - najwyżej położona pirenejska stacja. Tu naprawdę stawia się na rodziny z dziećmi. Ośrodek położony jest kaskadowo w szczytowej partii doliny Bo~, której romańska architektura - 24 kościółki i pustelnie - została w całości wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Droga wspina się stromo najpierw do wioski Bo~ - spiętrzonych nad drogą wąskich uliczek i domów z ciemnego granitu. Potem mijamy Taüll ze słynnym trzynawowym kościołem św. Klemensa z XI w. (freski ze środka zostały zdjęte i można je zobaczyć w barcelońskim Museu d`Art de Catalunya). Jeszcze wyżej stoi zespół kilkunastu hoteli o różnym standardzie, między którymi spacerują małe górskie koniki. Do dolnej stacji wyciągów u wylotu doliny (2020 m n.p.m.) prowadzi wyżej kilkaset metrów ostrej serpentyny. Wysokość (do 2750 m n.p.m.) sprawia, że śnieg jest bardzo zmrożony i sypki. Są sezony, w których jest go ponad trzy metry, wtedy oznaczenia tras (w sumie 42 km) przestają ograniczać i Bo~ Taüll dzięki swojej koncentrycznej budowie zamienia się w raj dla freeridowców. Sprzęt w wypożyczalni jest dobrej jakości, na górę wjedziemy ekspresową sześcioosobową kanapą, a szkółka narciarska uczy nawet dwuletnie dzieci.

Jeszcze bardziej kameralna jest Vall de N ria ( http://www.valldenuria.com ). Warto ją odwiedzić nie tylko z powodu nart. To drugie w Katalonii (po podbarcelońskim Montserrat) sanktuarium maryjne. Dotrzemy tam pieszo lub jedyną w Hiszpanii kolejką zębatą - cremallera. Wyrusza z Ribes de Freser (koło miasta Ripoll), by tunelami i nad przepaściami, na 12-kilometrowym odcinku pokonać wysokość ponad 1000 m. Na miejscu czeka kolista dolina z jeziorem (nazwa to ślad po Baskach, po baskijsku ur to woda, a nur - śnieg), które przypomina nasze Morskie Oko - jest znacznie mniejsze, ale na wysokości 2000 m. Trzy czarne trasy, choć krótkie, gwarantują przyjemne wrażenia. Ale i tak największą atrakcją jest restauracja, w której świetne ryby, świeże mule, a nawet paellę można popić przednim winem albo katalońskim szampanem zwanym cava.

W ogóle kuchnia to wielki atut katalońskich Pirenejów. Miesza potrawy z gór z owocami morza, taka kombinacja nazywa się tu mar i muntanya. Jedzą tu też grzyby, znakomite kiełbasy, kaczkę z gruszkami, pstrągi a la llosa, czyli z rusztu, albo smażone z pietruszką i czosnkiem owcze i kozie sery, no i baraninę na wszystkie sposoby. Do tego dużo bakłażanów i karczochów, jak w całej Katalonii.

Minusem Pirenejów jest stosunkowo krótki sezon. I to wcale nie z powodu pogody - Hiszpanie jeżdżą na narty nie dłużej niż do Wielkanocy. Po Semana Santa (Wielkim Tygodniu) sezon uważa się za zamknięty. W tym roku święta są wyjątkowo szybko, a że w Pirenejach jeżdżą niemal tylko Hiszpanie (i garstka Francuzów), większość stacji będzie działać do pierwszego tygodnia kwietnia (zamiast do jego końca).

***

Jest jeszcze jeden niebagatelny powód, dla którego warto na narty wybrać się do Katalonii. To Barcelona. Dobrze jest wpaść do niej choćby na kilka godzin i wypić mocną kawę na Ramblas...

Katalonia w internecie:

http://www.catalunyaturisme.com

http://www.barcelonaturisme.com

http://www.gencat.net

http://www.cerdanya.org

Copyright © Agora SA