Kłopot z hymnem pojawił się jeszcze przed zdobyciem złota Euro 2008. Wcześniej nikomu nie przeszkadzało, że nie ma słów i np. hiszpańscy piłkarze stoją przed meczem z zaciśniętymi ustami, jakby obrazili się na własną flagę.
Dyskusja upadła, gdy Baskowie orzekli, że pierwsze słowa sporządzonego tekstu ich obrażają. Upadła tuż przed turniejem, na którym reprezentacja zdobyła pierwsze trofeum od 44 lat. I stylem gry rzuciła świat na kolana. Owładnięci piłkarską obsesją Hiszpanie odkryli istotny powód, by pękać z narodowej dumy.
Odkryli też, że nie muszą zawsze dzielić się na Kastylijczyków, Katalończyków, Basków, Galisyjczyków etc. Fiasko wszelkich wcześniejszych kampanii - na ME i MŚ - tłumaczyli m.in. pęknięciami w reprezentacji. Gwiazdy gotowe bić się do upadłego na chwałę madryckiego Realu lub Barcelony pod hiszpańskim sztandarem traciły ponoć pęd do zwycięstw.
Hiszpanie nie zauważali, że potęgę klubów budowali często obcokrajowcy. Począwszy od Realu z Węgrem Puskasem, Francuzem Kopą czy Meksykaninem Hugo Sanchezem, skończywszy na Barcelonie Holendra Cruyffa, Bułgara Stoiczkowa, Brazylijczyka Romario, innego Holendra Koemana. Dopiero niedawno na Camp Nou powstało supermocarstwo o fundamentach lokalnych, nawet jeśli największą sławę zyskał zasłużenie Argentyńczyk Leo Messi.
Na tamtych fundamentach stanęła reprezentacja kraju. Niezwyciężona. Jeśli spojrzymy z perspektywy głęboko historycznej, Hiszpanie są maleńcy - nigdy nie zajrzeli nawet do finału mundialu. Jeśli przestudiujemy teraźniejszość, widok Hiszpanów powinien spłoszyć całą konkurencję. Wszyscy reprezentanci razem wzięci, choć na mundialu należą do młodych, uzbierali już 149 trofeów. Trofeów z najcenniejszego kruszcu - od triumfu na ME przez triumfy w Lidze Mistrzów po niezliczone triumfy w arcymocnej hiszpańskiej Primera Division.
To najbardziej utytułowani uczestnicy mundialu, do porażek nie przywykli. Ich aspiracje wystrzeliły tak wysoko, że po półfinałowej przegranej z Interem Mediolan w LM Puyolowi, Piquému, Xaviemu czy Inieście wmawiano, iż tym dwumeczem zaprzepaścili cały sezon.
Każdy hiszpański piłkarz czuje, że stanowi część czegoś wspaniałego, większego niż on sam. W lidze nie wytrzymają dnia bez uszczypliwości pod adresem rywala z innego klubu, na mundialu nie potrafią wymyślić zdania pozbawionego komplementu dla kolegi z szatni. Jeśli nawet akceptują decyzje trenera z wysiłkiem, to tego nie manifestują - jakąkolwiek by Vicente del Bosque podjął.
Rodacy swoich mistrzów wielbią, bo wynik poprzedza zazwyczaj futbol zmysłowy, wyrafinowany, dający częściową satysfakcję nawet po niepowodzeniu. Kiedy faworyci potknęli się w inauguracji ze Szwajcarią (0:1), piłkarze natychmiast pospieszyli z obietnicami, że ani myślą grać inaczej, niezależnie od okoliczności nie porzucą swych idei. Kwestia przetrwania w turnieju zniknęła w tle.
Hiszpania walczy z gracją. Jeśli padnie, nadal jest się czym chwalić. Dlatego fani także podczas MŚ w RPA lamentują, że nie mają okazji wyrazić uczuć odśpiewaniem hymnu.
Hiszpanie nie musieli się wyrzec swojego stylu, by wreszcie wygrywać, Holendrzy wyrzekli się go już na poprzednim mundialu. Dlatego z reprezentacją w nowym wydaniu miewają kłopot.
Oni z daleka zawsze wyglądali na zjednoczonych - przelewająca się od stadionu do stadionu pomarańczowa kibicowska masa dodaje turniejom oryginalnego uroku, który do niedawna nie ginął na murawie. Piłkarze nacierali z rozmachem, rozkoszowali się rozkładaniem gry na całe boisko, jeśli strzelali gole, to najpierw oglądaliśmy ich akcję na bezdechu, bo nie nadążaliśmy z przyjmowaniem kolejnych atrakcji. Jakakolwiek reprezentacja wychodziła na mecz, szukaliśmy w niej echa drużyny wcielającej w czyn idee futbolu totalnego stworzonego przez legendarnego trenera Rinusa Michelsa.
Współcześni mit lat 70. zdemontowali. Żadnej bramki zdobytej w RPA nie poprzedzili długą plątaniną podań, piłkę często wpychają między słupki po uderzeniach z dystansu, rykoszetach, kuriozalnych wpadkach przeciwnika. Duńczycy wbijają sobie samobója plecami, Brazylijczycy pozwalają, by jedynego w karierze gola głową strzelił mierzący 170 cm Wesley Sneijder. Poleganie na szczęściu wypominają im gwiazdy poprzednich generacji - jak Ruud Gullit czy Clarence Seedorf, który chwali mentalną siłę rodaków, lecz zarazem ocenia, że jeszcze żaden przeciwnik nie zmusił pomarańczowych do dobrej gry.
W grupie Berta van Marwijka ostał się jeden zjawiskowy skrzydłowy - Arjen Robben. Moc nadają jej Mark van Bommel, Sneijder i Dirk Kuyt, czyli perfekcyjnie wyszkoleni zawodowcy, którzy trybun porwać nie umieją. Aż siedmiu graczy odpowiada wyłącznie za obronę. Dlatego nawet przed finałem trwa dyskusja, czy Holendrzy nie powinni przejść na ustawienie z jednym defensywnym pomocnikiem.
Nie zmieniło się jedno - reprezentacja składa się głównie z egocentryków przekonanych o swojej wyjątkowości. Oni muszą się starać, by ze sobą wytrzymać, nie chwalą się nawzajem jak Hiszpanie. Prasa opisuje raczej incydenty w typie tego sprzed kilku miesięcy. Oto na zgrupowaniu Sneijder zapytał przy obiedzie rezerwowego bramkarza Pieta Velthuizena, ile zarabia. - Nie wydaje ci się zabawne, że dostaję 20 razy więcej? - wybuchnął śmiechem, gdy usłyszał odpowiedź.
Na boisku ego się przydaje, poza boiskiem robi dużo rabanu. Kuyt zdążył już wypalić, że Niemcy musieli przegrać w półfinale, bo wyszli na murawę przerażeni. - U nas nie ma ludzi bojaźliwych, którzy przed meczem czuliby się mali - powiedział. Prowokują go rodacy. Jakiegokolwiek fachowca w Holandii spytać - czy starszego (Ronald Koeman), czy młodszego (Ruuda van Nistelrooya) - typują na mistrzów Hiszpanię. Ten ostatni obwołał jej futbol nieosiągalnym dla nikogo innego.
Jeśli się nie myli, drużyna del Bosque jako trzecia reprezentacja w historii mistrzostwo Europy poprze mistrzostwem świata. A Hiszpanie nie będą się mogli dłużej wymigiwać - tacy bohaterowie zasługują na prawdziwy hymn.
średnio co tyle sekund Xavi dotyka piłki. Żaden z piłkarzy w RPA nie robi tego częściej.
goli na mundialu dla reprezentacji Hiszpanii strzelili gracze Barcelony. Dla Holandii osiem z dwunastu bramek zdobyli byli gracze Realu Madryt
Afrykę hiszpańscy piłkarze odkryli dawno temu - 11 lat temu na młodzieżowym mundialu w Nigerii pokonali w finale Japonię 4:0. W zespole Inakiego Sáeza grali obecni kadrowicze Xavi, Iker Casillas i Carlos Marchena. - Tylko Iker się nie zmienił. Wciąż jest odpowiedzialny i mądry - żartuje Xavi. Hiszpanie zdobyli złoto, ale tamten mundial wspominają fatalnie. W ich hotelu nie było światła, mimo 40 stopni kładli się spać w ubraniu, bo bali się ukąszenia komarów i malarii. - A w basenie pływały krokodyle - mówi Xavi. - Powiedzmy, że większe jaszczurki - uściśla Marchena.