Holandia - Dania. Mocni, mocniejsi, najmocniejsi

W poniedziałek w grupie E: Holandia - Dania. Każdy Holender wie, że jest jedyny, niepowtarzalny, najważniejszy. Każdy Duńczyk wie, że nie jest lepszy od innych Duńczyków. Widać to nawet w futbolowych reprezentacjach, które zagrają przeciw sobie na mundialu

Z poczucia własnej wyjątkowości, którą pielęgnują w sobie wszyscy przyzwoici Holendrzy, wyrasta imponująca zdolność do tworzenia podziałów. Naczelna reguła opisująca drużynę pomarańczowych brzmi: zawsze znajdziemy powód, by wywołać konflikt. Wystarczy dobrze poszukać.

I rzeczywiście, udaje się na każdym turnieju.

Bywało, że granicę między obozami wyznaczały barwy klubowe - ci z przeszłością lub teraźniejszością w PSV Eindhoven nie lubili się ze związanymi z Ajaksem Amsterdam. Bywało, że granicę wyznaczał wiek - młodzi sprzymierzali się przeciw starym. Bywało, że granicę wyznaczał kolor skóry - czarni gardzili białymi, oczywiście z wzajemnością.

Teraz Robin van Persie nie znosi się z Wesleyem Sneijderem. Kto zaczął, nie wiadomo, prawdopodobnie obaj mają swoje racje. W najgłośniejszym epizodzie ten pierwszy wjechał brutalnym wślizgiem w nogi tego drugiego. Nie w Lidze Mistrzów - na zgrupowaniu reprezentacji, podczas treningowej gierki zamkniętej dla publiczności i mediów.

Następne dramatyczne sceny rozgrywały się już na oczach tłumów, podczas ćwierćfinału Euro 2008 z Rosją, choć prawdopodobnie nikt z obecnych na stadionie nie pojął, jak bardzo są dramatyczne. Wszystko wyjaśnił Sneijder - otóż miał wykonać rzut wolny, ale van Persie przejął piłkę i sam kopnął. Obaj, należy dodać, uchodzą za wybitnych specjalistów od stałych fragmentów gry. Jeśli ostatnio głośniej o strzałach Sneijdera, to dlatego, że leczy się rzadziej niż van Persie, a Inter wypadał w Champions League okazalej niż Arsenal.

Tamta zniewaga nie mogła zostać zapomniana. I nie została. Piłkarze umówili się tylko, że kiedy wychodzą boisko, sprawy osobiste odkładają na bok.

Gwiazda Danii: Holendrzy mają wielkie ego, my - kolektyw!

Jak radzą sobie selekcjonerzy? Niektórych wiecznych buntowników - patrz Clarence Seedorf - pomijają. Ale kogoś wziąć trzeba. Bert van Marwijk powołuje np. Marka van Bommela, 33-letniego weterana wielu holenderskich wojen domowych. Znanego brutala, który osobiście zebrał jedną trzecią wszystkich żółtych kartek dla Bayernu Monachium w minionym sezonie. Ale także, co we frakcyjnych przepychankach może mieć znaczenie, zięcia trenera van Marwijka.

Holendrzy przywieźli do RPA grupę typową. Przeładowaną graczami rewelacyjnymi, ale też przeładowaną wybujałymi ego. Gdyby i turniej miał przebiegać typowo, niedługo po znakomitych meczach grupowych euforię przerwałaby wpadka, po której rozpoczęłoby się ustalanie, gdzie grupa pękła i dlaczego.

U dzisiejszych rywali pomarańczowych trudno znaleźć choćby rysę. Naprzeciw zgrai wychowanej w kulcie indywidualizmu stają Duńczycy - ukształtowani w społeczeństwie egalitarnym, które nie życzy sobie, by ktokolwiek się wychylał. Ich odmienność rzuca się na każdym turnieju, także w RPA. Tylko oni - obok Szwedów, ale ci się nie zakwalifikowali - nie odgradzają się od świata wysokim murem i kordonem ochroniarzy. Przeciwnie, między treningami wtapiają się tłum kibiców, popijają z nimi w kawiarniach cappuccino, wspólnie zastanawiają się, jak będzie. A dziennikarzy grzecznie pytają, czy mogą już odejść, jeśli przestają padać pytania. Nawet gdyby byli między Duńczykami sławni na cały świat gwiazdorzy, nikomu nie daliby odczuć, że czują się lepsi.

Gwiazdorów nie ma. Kiedy Nicklas Bendtner (dziś raczej nie zagra), musiał zastępować w Arsenalu wspomnianego van Persiego, fani zazwyczaj się złościli, nie dostrzegając w nim talentu, który dostrzega trener Wenger. Między Duńczykami można w najlepszym razie znaleźć zdolnych ludzi, których typuje się na gwiazdy jutra - jak rewelacyjny w Serie A stoper Simon Kjaer wyciągany już z Palermo przez klubowe potęgi z Anglii i Włoch.

Prosto z RPA: Holendrzy pod lupą. Dlaczego nie są faworytami?

- Rywali świetnie znamy, podziwiamy ich klasę, ale i zdajemy sobie sprawę, że nad ich charakterami trudno zapanować - mówi Jon Dahl Tomasson. - U nas takiego problemu nie ma, nigdy nie było i nigdy nie będzie - dodaje. On i koledzy często w lidze holenderskiej grali lub grają, co w RPA słychać. Większość potrafi i chętnie udziela wywiadów po niderlandzku.

W sobotę pytano Duńczyków, czy szanse rosną, skoro nie zagra przeciw nim Arjen Robben, największy holenderski egoista - ale egoista spektakularny, bohater wiosny w LM. Odpowiadali, że owszem, rosną. A Tomasson objaśniał, że choć holenderski indywidualizm jest im obcy, to jedną cechę starają się - z powodzeniem - od pomarańczowych gwiazd przejąć. Przekonanie, że są bardzo mocni.