MŚ 2010. 17 mgnień mundiali

Prywatną historię mundiali dzielę na trzy epoki. Najstarszą traktuję jako zbiór legend, których nie urealniają nawet dostępne zapisy wideo. Czy to możliwe, by Polska w powojennym debiucie na MŚ dostąpiła zaszczytu gry z oboma potęgami południowoamerykańskimi (Argentyna, Brazylia) i europejskimi (Włochy, Niemcy), wypracowała z nimi dodatni bilans i dopadła medalu? Czy to możliwe, że obecny prezes PZPN, który przestał być ostatnio wystawiany na widok publiczny, został wtedy królem strzelców? Oczywiście niemożliwe, zwłaszcza że "Fryzjer" rozwinął działalność później i lokalnie.

To była epoka najdłuższa, po której przyszła - oddzielona od poprzedniej hiszpańskim turniejem w 1982 roku, pamiętam go wyrywkowo - epoka mundiali oglądanych na ekranie. Aż wreszcie nastała epoka mundiali doświadczanych osobiście, na trybunach i między stadionami. Poniższy katalog szczególnie pamiętnych przeżyć pochodzi z dwóch ostatnich epok. Sporządzam go na prośbę Sport.pl, dzięki której odkryłem, że większość tego, co najlepsze, zawdzięczam Argentynie.

Najwspanialszego gola po akcji indywidualnej strzelił Maradona. O jego arcydziele nie ma co się rozwodzić, wszyscy wiedzą, że Michał Anioł nie uwiecznił go na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej tylko dlatego, że zaczął ją zamalowywać jeszcze przed meksykańskimi mistrzostwami. To Maradona został bohaterem turnieju najlepszego i będącego mitem założycielskim mojej mundialowej szajby, on jako jedyny w historii wygrał złoto w pojedynkę, on nauczył mnie - podniebnie zbrodniczym ruchem ręką - że w wielkich graczach geniusz często sąsiaduje z gangsterem. Zidane nokautujący Materazziego już tylko małpował boskiego Diego, małpując o tyle nieudolnie, że Francuzów jego strzał głową nie ozłocił.

Najwspanialszego gola po akcji zbiorowej wyczarowali Argentyńczycy na ostatnich MŚ, poprzedzając go poematem, który nie chciał się skończyć: Mascherano - Maxi Rodriguez - Riquelme - Sorin - Riquelme - Sorin - Mascherano - Maxi Rodriguez - Ayala - Cambiasso - Mascherano - Rodriguez - Sorin - Rodriguez - Cambiasso - Riquelme - Mascherano - Sorin - Saviola - Riquelme - Saviola - Cambiasso - Crespo - Cambiasso - goooool!!! Argentyńczycy wymienili 24 kolejne celne podania, zanim pchnięcie Serbii zadał... defensywny pomocnik. To niemożliwe, że ci ludzie nie zdobyli mistrzostwa. Cambiasso - jak niemal wszyscy bohaterowie tamtej akcji - do RPA nie poleci, dzięki czemu widzimy, że u wielkich graczy z geniuszem sąsiaduje nie tylko gangster, ale i kompletny brak zdrowego rozsądku. Niełatwo uwierzyć, że pod trenerem Maradoną Albicelestes spłodzą coś podobnego.

Najwspanialszego gola po uderzeniu z dystansu też zawdzięczam Argentyńczykowi, i to Argentyńczykowi zdecydowanie drugorzędnemu. Maxi Rodriguez nie dość, że miał daleko do bramki, to jeszcze Meksykanów obijał w dogrywce z woleja.

Najładniejszym golem wbitym Polsce była petarda odpalona z prawego skrzydła, po slalomie między naszymi obrońcami, przez Josimara, oczywiście w 1986 roku. Josimar w ogóle uderzał fenomenalnie, a paradoks związany z meczem w Guadalajarze polega na tym, że choć piłkarze Piechniczka przegrali sromotnie 0:4, to wspominam go najprzyjemniej pośród wszystkich mundialowych gier Polaków, które dobrze pamiętam. Nasi przeważali, przy 0:0 Karaś trafił w poprzeczkę, a Tarasiewicz w słupek. Współczesne engelowe i janasowe twory to już był wrzeszczący obciach, Brazylia w granie z nimi nie wdepnęła.

Najlepszą noc mundialową spędziłem na dworcu w Sapporo. Nie wracałem do hotelu w pobliskim miasteczku Otaru, bo o świcie wsiadałem w samolot, więc pozwoliłem wypłakiwać mi się na ramieniu Argentyńczykom przeżywającym klęskę w wojnie z Anglią. Spotkałem tam delikwentów, którzy wyprzedawali meble, żeby przylecieć za drużyną na mundial - wiedząc, że nie wystarczy im na bilet! Argentyna próbowała się wtedy pozbierać po krachu gospodarczym, oni krążyli wokół stadionu z kartkami "Błagam, dajcie mi bilet".

Najfajniejsi kibice przylecieli Karaibów. Tłumaczyli mi, że "w życiu liczy się czysta woda i dobry banan", objaśniali, czym się różni Trynidad od Tobago. A różni się fundamentalnie.

Największe zażenowanie czułem przed czterema laty w Barsinghausen, w obozie polskiej kadry, gdzie nasz selekcjoner czuł się oblężony przez cały świat. Wielu znęcało się nad nim za wysyłanie na konferencję prasową kucharza reprezentacji, a moim zdaniem to i tak wypadło mniej groteskowo, niż osobiste zjawianie się przed kamerami Janasa. Wstrząśnięci obcokrajowcy pytali mnie, jaką krzywdę wyrządził naszemu treneiro cały świat, że treneiro na świat wrogo łypie, wrogo pomrukuje i w ogóle się wścieka, że każą mu nawiązywać kontakt. Janasa przerosło mundialowe wyzwanie, mi było głupio.

Najdziwniejszy wywiad przeprowadzałem z Miroslavem Klose. W 2002 r. urodzonego w Sławięcicach niemieckiego napastnika z premedytacją zagadnąłem po polsku, czego ten się przestraszył i choć rozmowy nie odmówił, to próbował uciec. Potem zrozumiałem, że trochę wstydził się swojej polszczyzny, a mój ówczesny dyktafon wziął za radiowy mikrofon. Kiedy niemal udało mu się zbiec, poprosiłem o pomoc niemieckiego działacza - wytłumaczyłem, że jestem tam jedynym polskim dziennikarzem (inni oglądali w Korei klęski engelowe), że mundialowe gole uczyniły Klose popularnym nad Wisłą etc. Niemiec wpuścił mnie do strefy zarezerwowanej dla drużyn, pod szatnię i prawie siłą przyciągnął swojego napastnika, a ja przysięgałem, że rozmawiamy do druku i nagranie po spisaniu skasuję.

Najbardziej pouczającego wywiadu udzielił mi, w rzeczonym Barsinghausen, gigant polskiej myśli szkoleniowej Henryk Apostel. Nigdy wcześniej ani później nie słyszałem równie brawurowej analizy taktycznej.

Największą wpadkę miałem cztery lata wcześniej. Nie mówcie nikomu, naprawdę wstyd - otóż do połowy rozmowy z Clarencem Seedorfem sądziłem, że rozmawiam z... Patrickiem Kluivertem. Na szczęście w porę się zorientowałem, że błądzę. Obu, rzecz jasna, generalnie rozróżniałem, ale w trakcie wielkich turniejów bariera rasowa zawsze okazuje się dla mnie nie do przebycia i miewam szokujące zaćmienia umysłu. Na okrągło oglądam tych wszystkich gwiazdorów z Afryki grających w Europie, a kiedy widzę wszystkich Nigeryjczyków albo Kameruńczyków - w tzw. strefie mieszanej, gdzie udzielają wywiadów - w jednej kupie, ubranych w swoje narodowe barwy, dostaję zawrotu głowy i kompletnie nie wiem, kto jest kto.

Najbardziej kuriozalne wpadki sędziowskie zaliczyli Graham Poll oraz Gamal Ghandour. Pierwszy na MŚ 2006 pokazał Josipowi Simunicowi trzy żółte kartki, zanim wyciągnął czerwoną, a potem nie dotrzymał słowa i nie zakończył kariery. I do dzisiaj nie wiadomo, co by się działo, gdyby Chorwat strzelił gola po drugim upomnieniu, kiedy był już teoretycznie zdyskwalifikowany. Ghandour anulował w ćwierćfinale MŚ 2002 dwa gole, co do których prawidłowości nie powinien mieć nawet podejrzeń - oba strzelili Hiszpanie. A może to nie była wpadka, lecz część kampanii bezczelnego przepychania Korei Płd. na podium?

Najbardziej nawiedzonego trenera spotkałem w Japonii. O Gunesie Senolu pisałem w "Alfabecie mundialu" : Turecki trener, który piłką zajął się tylko po to, by zdobyć mistrzostwo świata, w nagrodę dostać święcenia kapłańskie i zacząć nauczać. Wierzy, że futbol wypleni z naszej planety wszelkie zło. Nie wspomniał tylko o dziurze ozonowej, najbardziej zagrożonych gatunkach fauny i flory oraz suchych gąbkach bez smaku, które Japończycy nazywają chlebem.

Najbardziej uwielbiany był Hidetoshi Nakata. Pisałem z Japonii : "Na ulicach sprzedawane są jego portrety - wielkoformatowe zdjęcia wsunięte w pozłacane ramy, na których mieści się tylko twarz 25-letniego pomocnika uśmiechającego się szeroko, z delikatnie zaznaczonym błękitem nieba w tle, jak gdyby Nakata przybywał z jakiegoś obcego świata". Nakata miał wtedy tylko jednego konkurenta, zwanego tam Debbide Bekkamu. Na odludziu, gdzie mieszkali Anglicy, stanął jego pomnik. Cała Japonia wydzwaniała do hotelu, by zarezerwować pokój, w którym spał. Biografii nie kupiły tylko maluchy, które nie nauczyły się jeszcze czytać. Dla nich wydano kilkusetstronicowy album ze zdjęciami "Beckham: mój świat".

Największą jatkę obejrzałem z bliska w Norymberdze. Sędzia nie miał czasu chować kartek, dał cztery czerwone i 16 żółtych. Holendrzy obalali wtedy stereotypy na własny temat, natchnieni przez trenera van Bastena chcieli stawiać na futbol nie bajecznie beztroski, lecz cynicznie wydajny. Ale Portugalczycy przetrwali. Nigdy nie zapomnę wyrzuconych z boiska Deco i van Bronckhorsta - kumpli z Barcelony, tego dnia grających przeciw sobie - którzy usiedli na schodkach nieopodal boiska i już pogodzeni ze zniesmaczonymi minami losem lamentowali, jak mniemałem, nad ciężkim losem niesprawiedliwie osądzonego piłkarza...

Najnudniejszym meczem, który odcierpiałem na stadionie, był ćwierćfinał senegalsko-turecki z 2002 roku. Co nie znaczy, że wieczór był nudny. Doznałem wtedy skrętu szyi i gapiłem się, skandalicznie zaniedbując obowiązki korespondenta, na najpiękniejsze fanki, jakie kiedykolwiek wpadły mi oko. - Przywieźliście dziesięć najpiękniejszych kobiet w kraju? - pytałem Senegalczyka, wskazując sektor okupowany przez boginie (nogi do nieba, rajski uśmiech, biusty Afrodyty). - Chłopie, przyjedź do Dakaru. Na pierwszej ulicy znajdziesz ładniejsze - wzruszył ramionami.

Najlepszym meczem, który oglądałem w telewizji, była argentyńsko-rumuńska 1/8 finału z 1994 roku. W obronie nasz dobry znajomy Dan Petrescu, w pomocy Maradona Karpat, czyli Gheorghe Hagi, w czubie zabójczy Ilie Dumitrescu i żegnaj, Argentyno.

Najlepszym meczem, który oglądałem na stadionie, był półfinał włosko-niemiecki z poprzednich MŚ. W 1970 roku rozegrały obie nacje najbardziej niesamowitą dogrywkęw historii (też w półfinale), rozegrały niesamowitę dogrywkę i tym razem. Było 0:0, Włosi musieli ruszyć do frontalnego ataku, by uniknąć nieuchronnej klęski w karnych. I ruszyli. Gilardino obił słupek, Zambrotta huknął w poprzeczkę, aż wreszcie rozstrzygające ciosy zadali Grosso i del Piero. Bez fenomenalnej akcji - w obronie i ataku zarazem - poprzedzającej tego drugiego gola Fabio Cannavaro nie zostałby zapewne uznany graczem roku 2006 na planecie. On szalał tamtego wieczoru na wszystkich możliwych pozycjach, udowodniał światu, że nawet niewdzięczną funkcję stopera można wypełniać spektakularnie. Pod stadionem spotkałem wielbiciela jego talentu, który zwierzał się, że "jego marzenie o reprezentacji to czterech Cannavaro w defensywie, bezbramkowe remisy i same triumfy po rzutach karnych". Patrzcie, ale i słuchajcie, bo komentator nieco odjechał:

"Gazeta Sport.pl - Skarb na Mundial" już w czwartek z Gazetą Wyborczą

W przeddzień Mistrzostw Świata 2010 w Republice Południowej Afryki do polskich kiosków razem z Gazetą Wyborczą trafi mundialowy dodatek Sport.pl. W dodatku przygotowanym specjalnie na MŚ w RPA można będzie znaleźć opisy grup ze wskazanymi w nich faworytami, terminarz wszystkich spotkań oraz składy i informacje na temat wszystkich 32 uczestników Mundialu. Co jeszcze w dodatku? Czytaj tutaj ?

Blog Rafała Steca - prosto z RPA ?

Więcej o: