"New York Times" przy okazji mundialu zwrócił uwagę na ciekawą prawidłowość, jeśli chodzi o piłkarską Afrykę. W ostatnich turniejach o mistrzostwo świata grają tylko drużyny z jej zachodniej i północnej części. Dziennikarze dowodzą, że dzieje się tak, bo w tych właśnie krajach najprężniej działają akademie piłkarskie, które współpracują z europejskimi klubami. - Szukanie talentów w Afryce jest bardzo kosztowne dla europejskich klubów ze względu na koszty podróży, więc akademie dla młodych piłkarzy w Afryce Zachodniej robią robotę dla nich - mówi gazecie Manosur Loum, redaktor naczelny strony internetowej Sport New Africa.
Dziennikarze "New York Timesa" odwiedzili jedną z akademii w Senegalu, która odkryła kilku członków kadry narodowej tego kraju na mistrzostwa świata w Katarze. - Podążamy za europejskim modelem - powiedział gościom Saer Seck, jeden z założycieli akademii Diambars. - Dyscyplina, podporządkowanie taktyce, wytrzymałość - wylicza główne kierunki szkolenia. Dodaje jednak: - Ale staramy się zachęcać do kreatywności: jeśli gracz chce dryblować, to kim jestem, by mówić mu, że to nie jest najlepsza strategia? On jest na boisku, ja nie.
Boom na Afrykę zaczął się w europejskich klubach od 1990 r., gdy Kamerun awansował do ćwierćfinału mistrzostw świata we Włoszech. Wszyscy skauci nagle ruszyli do Afryki na poszukiwanie nowego Rogera Milli, którzy strzelał wówczas gola za golem. Teraz już nie muszą jeździć. Sprawę załatwiają za nich lokalne akademie.
Tak samo jest po drugiej stronie oceanu. W akademii brazylijskiego klubu Palmeiras, którą również opisuje amerykańska gazeta, nikt już nie myśli o kształceniu graczy dla drużyny grającej w brazylijskiej Serie A. Celem nadrzędnym jest wychowanie talentu dla Europejczyków. A konkretnie - dla Hiszpanii, Anglii, Niemiec czy Włoch, ostatecznie Francji, bo tylko na transferach do tych krajów klub może naprawdę dobrze zarobić. By zwiększyć szanse na angaż w Europie, zawodników uczy się grać na co najmniej trzech pozycjach. Bo nigdy nie wiadomo, jakie będą potrzeby nowego klubu. Bramkarze? Równie jak umiejętności stricte bramkarskie, liczy się rozwijanie gry nogami, bo tego wymagają kluby na Starym Kontynencie.
"Każdy aspekt globalnej kultury piłki nożnej jest teraz określony przez potrzeby rynku w głównych ligach Anglii, Niemiec, Hiszpanii, Włoch i Francji. Ta prowadząca ręka decyduje, jakiego rodzaju gracze mają szansę wejść do akademii i ustawić się na ścieżce do sławy. Określa, do czego są szkoleni po przybyciu. Określa, w jaki sposób uczą się grać" - pisze "New York Times"
A wyjeżdżają coraz młodsi. Ostatnio Endrick, najnowszy produkt akademii Palmeiras. 16-latek mający raptem kilka rozegranych meczów w dorosłej piłce, już podpisał kontrakt z Realem Madryt, do którego dołączy za dwa lata.
Jeśli chodzi o brazylijską reprezentację, już tylko nieliczni zawodnicy wyruszają na mistrzostwa świata ze swojej ojczyzny. Znakomita większość gra poza jej granicami. Od 2006 r. nie więcej niż czterech graczy w kadrze na mundial grało w Brazylii. W Katarze było ich trzech. Z Argentyną na mistrzostwach od 2006 r. było podobnie, a w drużynie mistrzów świata 2022 jest tylko jeden z argentyńskiego klubu.
Brytyjski dziennikarz Rory Smith również zauważa zjawisko podporządkowania świata Europie: piłka nożna szybko i bezsprzecznie się homogenizuje, prowadzona przez straszliwą rękę Europy. Regionalne i narodowe tradycje ulegają erozji aż do wymazania. Zanikają istniejące dawniej różnice w stylu gry. Spośród drużyn biorących udział w turnieju w Katarze tylko Hiszpania i do pewnego stopnia Niemcy miały coś, co można nazwać charakterystycznym, rozpoznawalnym "stylem". I obie drużyny nie wypadły szczególnie dobrze.
Na postępującą homogenizację piłki nożnej narzeka również hiszpański trener Juanma Lillo, pracujący w Katarze, który podczas mistrzostw był analitykiem portalu The Athletic: - Wszystko jest teraz zglobalizowane. Na poziomie klubowym, jeśli pójdziesz na trening w Norwegii czy RPA, zobaczysz to samo. "Patrz do środka, aby znaleźć przestrzeń na zewnątrz", "podaj tu, podaj tam". Nie ma już dobrych dryblerów, mój przyjacielu.
- Nawet nie zdajemy sobie sprawy z bałaganu, który zrobiliśmy - dodaje Lillo. - Zglobalizowaliśmy metodologię do tego stopnia, że zakradła się na mistrzostwa świata. Jeśli zamienisz Kamerun i Brazylię koszulkami w przerwie meczu, to nikt by tego nie zauważył. Może zorientowałby się po tatuażach i farbowanych na żółto włosach, na pewno jednak nie po sposobie gry.
Nagle do wielu głów trafiło, że nawet rozwojem piłkarzy kierują dziś prawa rynku, w których kibic stał się konsumentem, a mecz piłkarski produktem. W rezultacie cały świat odgrywa służebną rolę wobec najbogatszych piłkarskich krajów, czyli Anglii, Hiszpanii, Niemiec, Francji i Włoch. To właśnie w tych krajach - dzięki temu, że pierwsze rozwinęły silne rynki płatnej telewizji - kluby mogły sobie pozwalać na transfery z każdego zakątka świata. Argentyna może wygrywać na boisku, ale jak i kiedy ona gra, decydują Europejczycy. Wysysają z reszty świata piłkarzy i kibiców, którym oferują swój produkt pod szyldem: "najlepszej ligi na świecie" lub "wielkich klubów".
"Duch profesjonalnego futbolu został zepsuty przez przekształcenie tego sportu w przemysł, czego rezultatem jest zdyscyplinowana i technokratyczna gra, której celem jest przekształcenie graczy w roboty. Jak to ujął urugwajski pisarz Eduardo Galeano, takie podejście do futbolu 'zabrania wszelkiej zabawy'; w interesie maksymalizacji produktywności i zwiększonych zysków 'neguje radość, zabija fantazję i zakazuje śmiałości'. W końcu magia nie jest opłacalna" - trafnie spostrzega meksykańska dziennikarka Belen Fernandez w serwisie Al Jazzeera.