Niewytłumaczalny sukces. 24 lata - trzy medale. A w kraju? Dżungla i żałosna infrastruktura

Dawid Szymczak
Czteromilionowa Chorwacja to fenomen: na mundialach gra dopiero od 24 lat, a już ma trzy medale - srebrny i dwa brązowe. Ale tego fenomenu nikt nie potrafi logicznie wyjaśnić: ani skąd się biorą gwiazdy pokroju Modricia, ani z czego wynika tak solidna gra reprezentacji i konsekwencja na kolejnych mistrzostwach. Wyjątkowy charakter i zespołowy duch nie tłumaczą przecież wszystkiego.

Już cztery lata temu, gdy Chorwacja zdobyła wicemistrzostwo świata, wydawało się to osiągnięciem tyleż wspaniałym, co niepowtarzalnym. Myślało się o niej podobnie, jak teraz myśli się o Maroku: że zagrała turniej życia, że trafiło jej się wyjątkowe pokolenie, że owszem - pomogła sobie zadziornością i niezłomnym charakterem, ale też sprzyjały jej okoliczności. I najważniejsze - że to sukces piękny, historyczny, ale niezapowiadający rozgoszczenia się na stałe wśród najlepszych. Raczej to miało być chwilowe włamanie się do elity. 

Zobacz wideo Jak wygląda katarski odpowiednik KFC?

"Chorwaci są zbudowani trochę inaczej"

Tymczasem Chorwacja znów kończy mistrzostwa świata z medalem. Po srebrze zdobytym w Rosji, z Kataru przywiezie brąz. Nie dokonała tego żadna z potęg, ale reprezentacja, która definiując swój styl gry, mówi, że potrafi cierpieć bardziej od innych. Z bardziej szczegółowym wytłumaczeniem sukcesów ma duży problem. Na tych mistrzostwach, które skończyła pokonaniem Maroka 2:1, dzięki dwóm fenomenalnym golom - najpierw Josko Gvardiola, czołowego obrońcy tych mistrzostw, później Mislava Orsicia, który idealnie przymierzył z kilkunastu metrów - też wielokrotnie była proszona o wytłumaczenie własnego fenomenu. Sama z siebie kpi, że przecież jedyną zorganizowaną rzeczą w Chorwacji jest przestępczość. Ale na boisku tego wszechobecnego chaosu - w lidze, w szkoleniu, samej federacji, skorumpowanej przez wiele lat do cna - nie widać. Chorwacja może oddać piłkę rywalowi, może sama nią operować. Jeśli trzeba - zaatakuje. Jeśli konieczności nie ma - ograniczy się do solidnej defensywy i paru wypadów na połowę rywala. Stylem nie zachwyca. Właściwie sami piłkarze, trenerzy i eksperci mają problem z jego zdefiniowaniem. Ale niezależnie od okoliczności - niemal każdemu stawia opór i na każdego znajduje sposób, by go zmęczyć.

Metody i mentalność Chorwatów, choć trudne do spisania w piłkarskich podręcznikach, wydaje się ugruntowana. Zmieniają się piłkarze, ale drużyna pozostaje tak samo zwarta i skupiona. Nie traci ducha. Czasem balansuje na granicy, nieraz tańczy nad przepaścią, ale najczęściej stawia na swoim. Wyszła z grupy, choć Romelu Lukaku miał trzy świetne okazje, by ją wyeliminować. Później odrobiła straty z Japonią i pokonała ją w rzutach karnych. W ostatnich dwóch mundialach rozegrała osiem pucharowych meczów, z których wygrała sześć - pięć po dogrywce lub dopiero w rzutach karnych. Nigdy się nie poddaje - nawet przeciwko Brazylii, gdy na kilkanaście minut przed końcem dogrywki przegrywała 0:1 i przez ponad półtorej godziny nie oddała strzału na bramkę Alissona. W porę zareagowała, zdążyła i - jak zwykle - wygrała w karnych. I dopiero Argentyna w półfinale okazała się nie do zranienia. Zwycięstwo w meczu o trzecie miejsce z Marokiem było dopiero drugim na tym mundialu wywalczonym w podstawowym czasie gry. Nie wiadomo, skąd bierze się ta wyjątkowa siła psychiczna. Nie wszystko można przecież tłumaczyć wojną sprzed lat, której część obecnej kadry nawet nie pamięta. Stwierdzenie Ivana Ljubicicia, który wygrał z Chorwacją Puchar Davisa w 2005 r., że Chorwaci są zbudowani trochę inaczej, musi wystarczyć.

Sukcesy wbrew wszystkiemu. Infrastruktura w żałosnym stanie, ligowa piłka w korupcji, dżungla pełna agentów 

Podobno najtrudniejsze pytanie, jakie można zadać członkom chorwackiej federacji, jest banalne: "Skąd te sukcesy?". Chorwacja ma cztery miliony mieszkańców, jest najmniejszym obok Urugwaju krajem, który dotarł do finału mistrzostw świata. Ma infrastrukturę w żałosnym stanie, ujemny przyrost naturalny, ligowa piłka przez lata była umoczona w korupcji, a agenci do tej pory działają jak w dżungli. Działacze planują budowę stadionu narodowego, choć dookoła słychać apele, by te pieniądze zainwestowali w stworzenie systemu szkolenia, wybudowanie treningowych boisk i rozwój amatorskiej piłki. Bardziej niż wielkiej areny potrzeba trenerów, którzy wychowają przyszłych Modriciów i działaczy, którzy nie zechcą zniewolić ich, jak Mamić. Romeo Jozak, były trener Legii Warszawa, pracując w Dinamie jako dyrektor akademii, sporządził dla federacji raport, z którego wynikało, że te problemy odpychają dzieci i ich rodziców od piłki nożnej.

Aleksandar Holiga, korespondent "Guardiana", uważa, że sukces w 2018 r. został osiągnięty nie dzięki chorwackiemu systemowi, a pomimo niego. "Nie wiemy, co nas wyróżnia i nie mamy pojęcia, dlaczego trafia nam się tak wiele talentów. Nie jesteśmy nawet pewni, jak powinniśmy grać, nie mówiąc już o jakimś piłkarskim DNA, które w Chorwacji pozostaje niezidentyfikowane. Tak naprawdę nie mamy piłkarskiej tożsamości poza słynnym pozostawianiem serca na boisku" - pisał. 

Eksperci wciąż wskazują, że dzieci, które nie urodzą się Zagrzebiu albo Splicie, raczej nie zrobią kariery. Chyba że w nastoletnim wieku zdecydują się podporządkować wszystko piłce i zostawią rodzinny dom. W ostatnich latach właściwie tylko Mario Mandżukić dotarł do kadry drogą, która od początku nie wiodła przez dużą akademię. - Wiele razy byłem pytany o sekret chorwackich sukcesów. Ale ja też nie umiem racjonalnie ich wyjaśnić. Nie chcę powielać klisz o "wrodzonym talencie" i wyjątkowych genach. Lubię mówić, że jesteśmy mistrzami improwizacji i osiągania sukcesów w chaosie - pisze Holiga.

I ten sukces znów osiągnęli. Trzecie miejsce dało radość, co pokazały już pierwsze minuty po zakończeniu spotkania z Marokiem. Modrić, który miał przed tym meczem wątpliwości, czy uda mu się w pełni zmotywować, bo liczył, że osiągnie jeszcze więcej, ściskał się z każdym piłkarzem po kolei. Mateo Kovacić, przyznający od tygodni, że razem z kolegami chce przebić wynik sprzed czterech lat, czyli zdobyć mistrzostwo, był wodzirejem reszty. To inny brąz niż ten z 1998 r., którym Chorwaci ocierali wojenne łzy i dzięki sportowym sukcesom budowali narodową tożsamość. Ale ten medal potwierdza klasę, pozwala zachować ciągłość sukcesów, której nikt im nie wróżył. 

Za cztery lata historii podobnych do Maroka może być więcej 

Z Marokiem jest podobnie - nie tylko kraje afrykańskie i muzułmańskie mu kibicowały, ale niemal wszystkie mniejsze i słabsze narody z całego świata. Jego czwarte miejsce dodaje pozostałym wiary, że drzwi do elity nie są zabarykadowane. Mając sposób, świetną energię w zespole, selekcjonera z pomysłem i odwagę, można namieszać. Maroko było najlepsze w grupie, w której grała też Chorwacja i Belgia. Pokonało Hiszpanię i Portugalię, nastraszyło Francję. Walid Regragui prosi tylko o jedno: by nie mówić o przypadku. Sam zakładał już przed turniejem, że chce dotrzeć do półfinału. A teraz chce iść dalej i Puchar Narodów Afryki w styczniu 2024 r. skończyć z medalem. Wierzy, że po mistrzostwach w Katarze jego zawodnicy zmienią kluby na lepsze i jeszcze się rozwiną. I podkreśla coś jeszcze: w 2026 r., gdy mundial dotkną zmiany i zagra na nim 48 drużyn, takich historii - jak ta Maroka, może być jeszcze więcej. Dystans między faworytami a resztą nigdy nie był mniejszy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.