Gdy 31 stycznia Czesław Michniewicz obejmował reprezentację zdradzoną kilka tygodni wcześniej przez Paulo Sousę, wybór prezesa PZPN Cezarego Kuleszy ocenialiśmy pozytywnie. Wiedzieliśmy, że czekają nas baraże o mundial, jasne było, że nie ma czasu na budowę drużyny, wdrażanie nowych pomysłów, rewolucyjne majstrowanie przy taktyce. Michniewicz, znany z tego, że potrafi prowadzone przez siebie drużyny dobrze przygotować do ważnych meczów, miał wprowadzić nas na mundial. Bez długich przygotowań, bez sparingów. Liczył się tylko i wyłącznie wynik, który mieliśmy osiągnąć grą defensywną, pragmatyczną i wyrachowaną oraz perfekcyjnym przygotowaniem pod danego przeciwnika.
Udało się. Pod koniec marca pokonaliśmy Szwecję 2:0, pierwszy cel został zrealizowany. A potem każdy kolejny. Michniewicz jest selekcjonerem 10 miesięcy i jeśli patrzymy na wyniki, nie można się do niego przyczepić. Można tylko z uznaniem kiwać głową. Awans na mundial, utrzymanie Dywizji A Ligi Narodów, pierwszy koszyk w losowaniu eliminacji Euro 2024, pierwsze od 36 lat wyjście z grupy na mundialu. A po drodze odpowiadanie na dziesiątki pytań o 711 połączeń z "Fryzjerem", szefem mafii ustawiającej mecze na przełomie wieków.
Dzień po "zwycięskiej porażce" z Argentyną za najtrudniejszy wyczyn Michniewicza uznaję to, że Polacy na mistrzostwach świata w Katarze w ogóle grają. Mianowany w trybie awaryjnym selekcjoner podjął się misji niezwykle trudnej – przejął zespół, w który wszyscy wątpili, by z marszu przystąpić z nim do baraży o mistrzostwa świata. Z Rosją miał zagrać po trzech dniach swojego pierwszego zgrupowania, ewentualny finał ze Szwecją lub Czechami, drużynami z fazy pucharowej Euro 2020, po tygodniu. Przecież to nie miało prawa się udać.
Oczywiście, Polacy ostatecznie nie musieli jechać do Moskwy, ale wciąż pozostawał im do rozegrania finał ze Szwedami. Zespołem niezwykle dla Biało-Czerwonych niewygodnym, z którym przegraliśmy sześć kolejnych meczów przed marcowym starciem w Chorzowie. Ale siedem dni wystarczyło Michniewiczowi, aby reprezentacja Polski przestała być drużyną, której bramki strzelały nawet Andora i San Marino. Nagle okazało się, że Biało-Czerwoni mogą pokonać silniejszy zespół od Albanii, co nie udawało im się przez poprzednie półtora roku nawet w meczach towarzyskich. Tym razem to oni potrafili w dobrym stylu zadbać o detale lepiej od swojego przeciwnika, po golach Roberta Lewandowskiego oraz Piotra Zielińskiego zwyciężyli 2:0.
Biorąc pod uwagę wszelkie okoliczności po kadencji i ucieczce Paulo Sousy, awans na mistrzostwa świata w Katarze był dużym sukcesem. A kolejne kluczowe spotkania w wykonaniu drużyny Michniewicza pokazały, że zwycięski baraż ze Szwecją nie był przypadkowy.
Owszem, w meczach Ligi Narodów przeciwko Holandii i Belgii zdobyliśmy tylko jeden punkt. Ale gdy trzeba było utrzymać dywizję A i pierwszy koszyk w losowaniu eliminacji do Euro 2024, reprezentacja Polski znów zagrała na "zero z tyłu", a z przodu była maksymalnie konkretna. Jedna, przepiękna akcja Biało-Czerwonych pomogła im pokonać na wyjeździe Walię, innego uczestnika mundialu, 1:0. W obu meczach z Walijczykami wywalczyliśmy sześć punktów, zajęliśmy trzecie miejsce w grupie. Do eliminacji Euro 2024 byliśmy losowani z pierwszego koszyka, naszymi rywalami będą Czechy, Albania, Mołdawia i Wyspy Owcze.
Kolejne kluczowe mecze, to te z ostatnich dni. 0:0 z Meksykiem i 2:0 z Arabią Saudyjską oznaczały, że Polacy wreszcie odeszli od znanego aż za dobrze scenariusza: "mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor". Tym razem odgrywali sztukę autorstwa Michniewicza pod tytułem "Przede wszystkim nie stracić". Sztukę niezbyt efektowną, ale za to efektywną.
2:0 ze Szwecją, 1:0 z Walią, 0:0 z Meksykiem, 2:0 z Arabią Saudyjską - tu nie było przypadku. W każdym z tych meczów Polacy byli świetnie przygotowani do neutralizowania przeciwnika, niemal w każdym potrafili wykorzystać nieliczne okazje z przodu. Mieli ją nawet z Meksykiem, po wywalczeniu karnego przez Lewandowskiego wydawało się, że to jest właśnie ta jedna, jedyna akcja, która powinna dać trzy punkty. Nie dała, kapitan zmarnował jedenastkę, ale cały mecz znów był typowy dla Michniewicza. Nieładny, ale mogący dać trzy punkty.
Przez 235 minut mundialu wszystko odbywało się według planu Michniewicza. Momentami ten plan trzymał się na włosku, czyli genialnych paradach Wojciecha Szczęsnego, ale trzymał. Polacy grali brzydko, ale skutecznie. Do momentu początku drugiej połowy z Argentyną, kiedy straciliśmy gola i jakąkolwiek chęć do gry. Ale wtedy pojawił się jeszcze jeden element, także w sporcie istotny - szczęście. Michniewicz i jego piłkarze je mieli. Argentyna nie wykorzystała kilku świetnych sytuacji, Meksyk atakował Arabię Saudyjską, ale ostatecznie nie zdołał poprawić bilansu bramkowego na tyle, by nas wyprzedzić.
I Michniewicz znów zrealizował cel. Polska wyszła z grupy, w 1/8 finału zmierzy się w niedzielę z broniącą tytułu Francją.
Tylko czterech selekcjonerów potrafiło z Polską znaleźć się w gronie 16 najlepszych drużyn świata – Kazimierz Górski w 1974 roku, Jacek Gmoch cztery lata później, następnie Antoni Piechniczek w 1982 i 1986 roku. Michniewicz jest dopiero czwartym i jego pracę należy bardzo docenić. Powtórzmy - zrobił wszystko to, czego oczekiwaliśmy i zrobił to w sposób, z którym się liczyliśmy.
Michniewicz zdaje sobie sprawę, że styl nie jest miły dla oka. - Ja wiem, jakie my mamy braki - mówił po meczu z Argentyną. - Że są zespoły, które lepiej operują piłką i stwarzają sobie więcej sytuacji. Ale na koniec dnia w sporcie liczy się wynik. Były na poprzednich mundialach drużyny, które grały ładnie, ale po dwóch meczach pakowały walizki, a po trzecim jechały prosto na lotnisko. My ani nie musieliśmy pakować walizek, ani teraz nie jedziemy na lotnisko. Dajcie nam się trochę pocieszyć. Na smutek jeszcze przyjdzie czas. Pocieszcie się razem z nami - apelował.
Cieszymy się, nie ma co do tego wątpliwości. Ale też patrzymy w przyszłość, nie tylko na niedzielny mecz z Francją. Po mistrzostwach świata w Katarze cele stawiane przed reprezentacją Polski muszą się zmienić. Trzeba zastąpić kilku doświadczonych liderów, którzy najlepszy etap kariery mają już dawno za sobą, a których charakterystyka mocno ogranicza styl gry kadry. Z niektórymi z nich nie zagrasz wysokim pressingiem, nie będziesz w stanie grać wysoko ustawioną linią obrony, bo są na to zwyczajnie za wolni.
Trzeba stworzyć nowy, młodszy zespół, który będzie cieszył nie tylko wynikami, ale też swoją grą. Okazja do tego nadarza się idealna – niezwykle łatwa grupa eliminacyjna do Euro 2024, w której czeka nas kilka potencjalnie łatwych meczów. Takich, które można wygrać, jednocześnie ucząc się ładniejszej gry. Selekcjoner będzie miał komfort spokojnej pracy, ale zmienią się też wymagania wobec niego.
Selekcjoner, czyli Michniewicz? Wiele na to wskazuje. Prezes PZPN Cezary Kulesza w styczniu podpisał z nim kontrakt do końca 2022 roku i w tym momencie trudno wyobrazić sobie, że go nie przedłuży. Michniewicz zrobił to, co do niego należało. I za to należą mu się brawa i gratulacje. Bez względu na wszystko.