Oto druga "Argentyna". 17 tys. km od kraju. Co za szał! "Lepsi od Lewandowskiego"

Dawid Szymczak
Prezenterka w państwowej telewizji omawia wiadomości w reprezentacyjnej koszulce, u szczytu bloków powiewają gigantyczne argentyńskie flagi, a gdy Messi wreszcie strzela Meksykowi gola, tysiące ludzi ogarnia szał. Po meczu wychodzą na ulice swojej stolicy i bawią się do rana. W Buenos Aires? Nie, 17 tys. km dalej - w Bangladeszu, gdzie miłość do Argentyny jest nawet większa niż w ojczyźnie, bo bezkrytyczna.

Przed meczem z Polską będzie identycznie - tysiące kibiców pomalują twarze na biało-niebiesko, nałożą koszulki, owiną się argentyńskimi flagami i ruszą na plac przed uniwersytetem w Dhace. Będą śpiewać, że Argentyna jest wielka i poczekają na awans do fazy pucharowej. Nie przestaną wierzyć w mistrzostwo świata dla Leo Messiego, dopóki definitywnie nie skończy kariery. I oby emocje nie były tak wielkie, jak w 2018 r., gdy podczas oglądania jednego z meczów mundialu Salim Hossain, 45-letni kibic Argentyny z Dhaki, zmarł na zawał.

Zobacz wideo Brazylijczycy mają pewną wiadomość dla Messiego i reprezentacji Argentyny

Kierowca z Bangladeszu przekonuje: "Messi, Di Maria, Lautaro Martinez… Argentyna ma wielu lepszych piłkarzy niż Lewandowski"

Po spotkaniu z Meksykiem, w którym Messi strzelił gola na 1:0, świat obiegła reakcja kibiców z Bangladeszu, którzy zerwali się z miejsc przed wielkim telebimem, zaczęli skakać, krzyczeć, tańczyć i z radości rzucać krzesłami. Szaleństwo. Na te mecze - do kilkunastu takich stref kibica - odbywają się wycieczki szkolne, a która placówka zdołała stworzyć większą flagę Argentyny, wygrywa prestiżowy konkurs. Przygotowania poprzedzają mundial nieraz o kilka miesięcy.

Najszczęśliwszy dzień w ostatnich latach? W 2011 r., gdy Argentyna zagrała w Bangladeszu sparing z Nigerią i wystawiła największe gwiazdy. Na stadionie narodowym nie dało się wcisnąć szpilki, a w całej stolicy stanęły ekrany, by każdy mógł ten wspaniały mecz obejrzeć. W Bangladeszu działa też grupa "Argentyna Football Fans Bangladesh", która ma prawie 350 tys. członków na Facebooku i stara się wysyłać swoich członków wszędzie tam, gdzie gra Argentyna. - Przed każdym meczem, a już przed wielkimi turniejami zwłaszcza, modlimy się do Allaha za Argentynę - mówił Saif Tanvir, jeden z koordynatorów tej grupy w wywiadzie dla TN Deportivo.

Ta miłość do Argentyny w oczywisty sposób przeniosła się z Bangladeszu do Kataru. W Dosze jest mnóstwo obywateli tego kraju, którzy szukali lepszego życia i przygotowali ten mundial w niewolniczych warunkach. Dzisiaj trudniej ich znaleźć, gdy pracują w skwarze już którąś godzinę. Mundial potrzebował ich uśmiechów i rąk, które wskażą drogę - to do metra, to właściwej bramy na stadionie, to odpowiedniego autobusu. W ostatnich dniach spotykając osoby z Bangladeszu, pytam o Argentynę. Ochroniarz ze stacji Qatar National Library opowiada o Messim, jak o swoim kapitanie. Rozpływa się nad Lisandro Martinezem. Potwierdza, że w Bangladeszu prawie wszyscy są za Argentyną - z wyjątkiem tych dziwaków, którzy wolą Brazylię. - Ale to garstka - zapewnia. Kierowca autobusu wożącego nas z mieszkania do centrum mediów - też kibicuje na całego. I dopiero, gdy dowiaduje się, że jestem z Polski, robi się niezręcznie, bo zakłada, że mogłem poczuć się urażony jego słowami o mistrzostwie dla Argentyny. 

Takiego problemu nie ma Amir, który jeździ Uberem, na antence swojego samochodu zamontował argentyńską flagę. On też opowiada o tej reprezentacji, jak o swojej. - Messi, Di Maria, Lautaro Martinez… Argentyna ma wielu lepszych piłkarzy niż Lewandowski - próbuje przekonać. I nie ważcie się nazywać takich jak on "przebierańcami". To prawdziwa miłość. Bezkrytyczna i absolutna. 

Amir jest Uberem i na antence swojego samochodu zamontował argentyńską flagęAmir jest Uberem i na antence swojego samochodu zamontował argentyńską flagę Dominik Wardzichowski

Dlaczego Bangladesz kocha Argentynę? "Można było pójść do fryzjera, powiedzieć "na Maradonę" i wyglądać prawie jak on"

I nie jest to żadna fanaberia ostatnich lat, bo narodziła się przeszło 40 lat temu i sięga - jak chyba wszystko w Argentynie - Diego Maradony. Mundial w Meksyku w 1986 r. z jego ręką Boga i wspaniałym rajdem przeciwko Anglii był pierwszym, który mieszkańcy Bangladeszu swobodnie oglądali w telewizji. I już w pierwszym kontakcie z mistrzostwami świata zobaczyli sceny, które na zawsze przeszły do historii. Zachwycili się Maradoną. Ale nie tak, jak zachwycił się cały świat, a znacznie bardziej. 

To dlatego, że Bangladesz, podobnie jak inne sąsiednie kraje z Azji Południowej - Indie, Pakistan czy Nepal, przez wieki były zależne od Imperium Brytyjskiego, które narzucało tam swój język, zwyczaje i tradycje. Bangladesz był trzymany pod butem, zmagał się z Wielkim Głodem w 1943 r., przez który zmarło 3 mln ludzi, bo Winston Churchill odciął dostawy dla ludności Bangladeszu - wówczas wschodniej części Pakistanu - podejrzewając, że mogą współpracować z wrogą Japonią. Dopiero 26 marca 1971 roku Bangladesz uzyskał niepodległość od Korony Brytyjskiej, choć nadal cierpiał przez głód, biedę i niestabilność polityczną - kilka wojskowych zamachów stanu w drodze do demokracji odzyskanej w 1991 roku. Ta niechęć do Brytyjczyków sprawiła też, że obywatele Bangladeszu z zainteresowaniem śledzili wojną o Malwiny w 1982 r. między Argentyną a Wielką Brytanią. Łatwo się domyślić, po czyjej byli stronie. Gdy zobaczyli w telewizorach, jak ten mały Maradona ośmiesza Anglików w grze, którą ponoć sami wymyślili, byli absolutnie zachwyceni. Widzieli w tym analogię do siebie: mały pokonuje większego.    

- Po tym meczu ludzie oszaleli na punkcie Maradony. Kochali go, bo ośmieszył Anglików, dokopał im. Tę miłość widać nie tylko w Bangladeszu, choć w nim jest najwyraźniejsza. W Indiach, Nepalu i Pakistanie Argentyna do dzisiaj ma wielu fanów - tłumaczył jeden z bengalskich dziennikarzy w El Confidencial. Maradona pozostaje bohaterem absolutnym. Kochają go równie fanatycznie jak w Buenos Aires i Neapolu. Gdy zmarł, cały kraj, przed każdym możliwym wydarzeniem, milczał przez minutę. Kilka dni temu, w drugą rocznicę jego śmierci, było podobnie - mecze ligi krykieta, sportu narodowego w Bangladeszu, również poprzedziła minuta ciszy.

- Do 1986 r. wsparcie Argentyny z Bangladeszu nie było zauważalne. Mecz z Anglią wszystko zmienił. No i sam turniej, w którym drużyna Maradony na początku nie była faworytem, bo tak mówiło się o Niemcach, Włochach czy Brazylijczykach, ale rozkręcała się z meczu na mecz i grała niezwykle efektownie. Maradona pochodził z biedy, komentatorzy o tym mówili, a ludzie w Bangladeszu też byli biedni. Utożsamiali się z nim. Argentyna czuła się wykorzystywana przez Zachód? Bangladesz czuł to samo. Tyle nas łączy. Ale najważniejszy był Maradona. Później pojawiły się u nas kubki, zeszyty, lizaki czy butelki z jego podobizną. Każdy chciał je mieć. Można było pójść do fryzjera, powiedzieć "na Maradonę" i wyglądać prawie jak on - opowiadał z przejęciem Mehedi Sujan, dziennikarz "New Age", kolekcjoner wszystkiego, co związane z Maradoną. 

Poza tym, Bangladesz nigdy nie miał porządnej reprezentacji, która przynajmniej otarłaby się o mundial, a piłka wciąż pozostaje niedoinwestowana, bo pieniądze płyną głównie do ligi krykieta. Pragnienie kibicowania i ekscytowania się meczami było i jest tam jednak tak silne, że musiało znalazło ujście w meczach. Padło na Argentynę - jak się okazuje - tak podobną do Bangladeszu. Dzisiaj bohaterem jest Messi, naturalny spadkobierca miłości do Maradony, ale wspierana jest cała kadra. I to już się raczej nie zmieni. Młodzi wychowają potomków tak, jak sami zostali wychowani.

Więcej o:
Copyright © Agora SA