Mężczyzna w garniturze nagle zaczął filmować kibicki Iranu. Reżim wysłał szpiegów. "To chore"

Dawid Szymczak
To był najbardziej polityczny mecz najbardziej politycznego mundialu w historii. Z krwawymi irańskimi protestami w tle i religijnym reżimem, straszącym rodziny piłkarzy torturami i więzieniem, jeśli przeciwko wrogim Stanom Zjednoczonym nie zachowają się jak należy. Wynik 1:0, choć przesądził o awansie USA, stanowił drugorzędny temat.

W butach na koturnach, białych spodniach do kostek, otulona irańską flagą żwawym krokiem idzie do ósmej bramy stadionu Al Thumama. Na twarzy ma maseczkę.   

- To dla bezpieczeństwa? - pytam po chwili.  
- Nie, koronawirus - mruga okiem. 

Zobacz wideo Michniewicz i jego sztab wybrali się "na miasto". To wiele obrazuje

Ale to jedyna Iranka z Iranu, która przystanęła, by zamienić kilka zdań. Inne odmawiają albo odchodzą zawczasu, gdy tylko zbliża się do nich ktoś z akredytacją na szyi. Chyba że na mistrzostwa przyleciały ze Stanów Zjednoczonych i do ojczyzny nie zamierzają wracać, wtedy chętnie opowiedzą o strajkach, jak zła jest religijna dyktatura i jak ich kraj cierpi pod rządami fundamentalistów. Takich poznajemy sporo. 

- Wiesz, od kilkunastu lat mieszkam w Kalifornii, mam dobre życie. Nie do końca czuję, że mam prawo wypowiadać się w imieniu kobiet, które wciąż są w Iranie. Doskonale wiem, jaka jest ich sytuacja, ale nie przeżywam na co dzień tego, co one. Mam tam rodzinę, przyjaciółki, kuzynki. Podziwiam ich odwagę, chcę je wspierać. Mogę tutaj przyjechać, być na trybunach, gwizdać, gdy jest hymn, choć nie umiem tego robić tak głośno - uśmiecha się. - Ale rewolucja irańska to najgorsze, co spotkało kraj. On mógłby być normalny. A nie jest. Tysiące zatrzymanych, setki zabitych w protestach. To chore - mówi. - Cały kraj jest zjednoczony przeciwko władzy. To nie są strajki danej klasy społecznej czy konkretnej grupy. To dotyczy wszystkich. Nie znam nikogo, kto nie chciałby zmiany. Ale mówienie tego jest odwagą. Nie moją. Ich tam, będących na miejscu.

Co widać od razu - więcej policji i dokładniejsze kontrole bezpieczeństwa. Kręcąc się pod stadionem ponad godzinę nie spotykam jednak nikogo w koszulce "Women, life, freedom". To hasło protestów wspólnie wykrzykują za to przed kamerą kibice Iranu i USA. Nie czuć żadnego napięcia między kibicami. Przeciwnie - wydają się zjednoczeni. Mijam mnóstwo grupek i par irańsko-amerykańskich. Do zdjęć chętnie pozuje dziewczynka z dwiema flagami, pióropuszem Iranu na głowie i flagą USA przewieszoną przez szyję. Jej mama jest Amerykanką, tata Irańczykiem. Kilkadziesiąt metrów od stadionu, przed sceną, kibice tańczą do tych samych piosenek. Zabawa na całego. Lepsza niż przed większością meczów, na których byłem w Katarze. Irańczycy, Amerykanie, wszechobecni Meksykanie i Argentyńczycy. Wszyscy razem.  

Dominik Wardzichowski, przechadzający się w tym czasie innymi ścieżkami, natrafia na mężczyznę w garniturze, który nagrywa bawiące się kibicki. O tym, że Iran wysłał do Kataru szpiegów, którzy pojawiają się na stadionach z lornetkami i dokładnie obserwują trybuny, donosił w poniedziałek "The Athletic". Ten zauważony pod Al Thumamą pasuje do opisu. Po mundialu, zgodnie z przypuszczeniami organizacji pozarządowych, sporządzona w Katarze dokumentacja może być wykorzystana do ukarania protestujących Dokładnie pisaliśmy o tym TUTAJ.

Na samym stadionie kilku kibiców wycina ze środka irańskiej flagi islamskie symbole. Szybko podchodzą ochroniarze i zabierają dziurawą flagę. Są też na trybunach osoby w koszulce z imieniem i nazwiskiem dziewczyny, której śmierć doprowadziła do masowych protestów. 

Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl

Irańscy piłkarze zaśpiewali hymn, ale największy zwolennik protestów ledwie ruszał ustami

Stosunków dyplomatycznych między Stanami Zjednoczonymi a Iranem nie ma od 1980 r. Zostały zerwane po rewolucji islamskiej, gdy w wyniku zamachu stanu został obalony Szach Iranu. Gorąco robi się co kilka lat - ostatnio za kadencji Donalda Trumpa, który zdecydował o wypowiedzeniu porozumienia nuklearnego. Stany Zjednoczone zabiły też w 2020 r. irańskiego generała, na co Teheran odpowiedział atakami rakietowymi wycelowanymi w amerykańskich żołnierzy stacjonujących w Iraku. Od kilku dni znów wrzało, ale za sprawą pierwszego od 1998 r. meczu między tymi krajami na mistrzostwach świata. Już w chwili losowania było wiadomo, który mecz będzie najbardziej politycznym, na najbardziej politycznym mundialu w historii. A wtedy Masha Amini jeszcze żyła, a ludzie nie protestowali. 

To 22-letnia Kurdyjka, zatrzymana w Teheranie przez policję moralności za nieodpowiednie nakrycie głowy. W areszcie zapadła w śpiączkę i zmarła w szpitalu, a jej rodzice oskarżyli funkcjonariuszy, że ją pobili i doprowadzili do tragedii. To rozpętało w całym kraju protesty na niespotykaną skalę. Kobiety chcą doprowadzić do obalenia rządów duchownych, rozpisania referendum i wybrania demokratycznych władz. Domagają się sprawiedliwego traktowania i zwiększenia swobód osobistych. Ramię w ramię z nimi idą mężczyźni. Od ponad dwóch miesięcy nie ma dnia bez demonstracji. Przybywa ofiar, bo władza używa siły i obchodzi się z protestującymi coraz bezwzględniej. Irański rząd opowiedział się niedawno za możliwością zasądzenia kary śmierci dla 17 tys. ludzi, którzy zostali aresztowani podczas manifestacji. - Potrzebujemy stanowczych działań, które posłużą jako lekcja - tłumaczył rzecznik rządu Masoud Setayeshi. 

Irańczycy szukają pomocy wszędzie. Mundial jest dla nich sceną, by opowiedzieć o sytuacji w kraju i zyskać uwagę świata. W ramach protestu piłkarze nie śpiewali hymnu przed meczem z Anglią i nie cieszyli się ze zdobywanych bramek. Później CNN podało, że odwiedzili ich przedstawiciele Irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji i zaszantażowali, że jeśli podobnie zrobią w kolejnych meczach - a już szczególnie w tym z USA, problemy będą mieli nie tylko oni, ale też ich rodziny. Hymn w jednym z wersów wyraża pragnienie, by Republika Islamska trwała wiecznie - stąd niechęć do śpiewania. Z Walią zaśpiewali więc jak za karę. Nieśmiało, od niechcenia. We wtorek większość zawodników wydawała się śpiewać normalnie. Tylko Sardar Azmoun, ulubieniec protestujących, który poparł manifestacje na Instagramie, ledwie otwierał usta. Część kibiców gwizdała. Reszta meczu przebiegła bez wyraźnych politycznych akcentów. Nie było - jak w 1998 r. - problemu, kto kogo ma przywitać, nikt też nie apelował, by nie podawać rywalom ręki, Irańczycy tym razem nie mieli białych róż. I pewnie wielu kibiców to ucieszyło. Mówili nam przed meczem: "Niech to będzie po prostu mecz piłkarski".

Pytania bardziej do amerykańskiego ambasadora niż selekcjonera. "Iran, a nie Ajran"

Przed samym spotkaniem sporo mówiło się też, że władze Iranu wyślą do Kataru swoich zwolenników, by byli przeciwwagą dla popierających strajk, którzy zdecydują się rozmawiać z dziennikarzami. Zaczęło się jednak od symbolicznego gestu amerykańskiej federacji, która na opublikowanej w internecie grafice usunęła z flagi Iranu symbole Islamskiej Republiki - słowa Allahu Akbar (Bóg jest wielki) powtórzone 22 razy (dwa rzędy po 11 wyrażeń), a także zamieszczone tam godło Iranu, pozostawiając jedynie trzy pasy o kolorach zielonym, białym i czerwonym. Reakcja irańskiej federacji była błyskawiczna - domagała się wykluczenia Amerykanów z mistrzostw, bo regulamin FIFA przewiduje, że "każda osoba, która obraża godność lub integralność kraju, będzie ukarana karą zawieszenia na co najmniej dziesięć meczów, określony okres lub zostanie zastosowany inny środek dyscyplinarny". Ale jedyne, do czego przysłużył się ten wniosek, to do podgrzania i tak gorącej już atmosfery. 

Dzień przed meczem, na oficjalnej konferencji prasowej, irańscy dziennikarze stanęli w obronie władz i zadawali Gregg Berhalter pytania, których spodziewać się może amerykański ambasador, a nie selekcjoner. Czemu Irańczyk potrzebuje wizy do Stanów, a w drugą stronę to nie działa, czemu w Zatoce Perskiej stacjonują amerykańskie wojska, skąd inflacja i dlaczego czarnoskórzy w Stanach są źle traktowani. Siedzącego obok pomocnika Tylera Adamsa jeden z dziennikarzy pouczył, że mówi się "Iran", a nie "Ajran", a drugi zapytał go, jak to jest reprezentować tak rasistowski kraj. Berhalter i Adams nie dali się wciągnąć w tę dyskusję. Odpowiadali najspokojniej, jak tylko się dało. A gdy żadnego z selekcjonerów nie było w sali, amerykańscy i irańscy dziennikarze dyskutowali między sobą.

Irańczycy wracają do domu

Na boisku takich emocji nie było i podobnie jak pod stadionem nie dało się dostrzec wrogości. To był ostry mecz, pełen fauli, ale z obu stron i niewykraczających poza standardy. Najważniejszą akcję w 39. minucie przeprowadzili Amerykanie: Sergino Dest świetnie zacentrował w pole karne, a Christian Pulisic uprzedził Majida Hosseiniego i z bliska wbił piłkę do bramki. Po przerwie lepsze okazje mieli Irańczycy, ale żadnej nie wykorzystali. I choć kibice, wyposażeni w trąbki, zgotowali na trybunach świetną atmosferę i jeśli o decybele chodzi, prawdopodobnie pobili rekord mistrzostw, ich piłkarze nie zdołali strzelić gola i doprowadzić do remisu, który dałby im awans do fazy pucharowej. Wracają zatem do domu. Nie tyle na tarczy, ile z duszą na ramieniu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.