Strach było mrugać oczami, bo można coś przegapić. To piękno mundialu - wybierasz się na zwykły mecz fazy grupowej, a wychodzisz uśmiechnięty jak po wizycie w wesołym miasteczku. Serbia i Kamerun zadbały o wszystko, co kibice lubią: zwroty akcji, zwariowany scenariusz, emocje do samego końca, piękne gole - jak klepka Serbów przy trafieniu na 3:1 - ale też akcje kuriozalne, jak ta z trafieniem Vincenta Aboubakara, który zakładając, że jest na spalonym, nonszalancko przerzucił piłkę nad bramkarzem, a po chwili VAR tego gola uznał. To wtedy Serbowie, wciąż mając przewagę jednego gola, pokazywali sobie, żeby następne minuty zagrać rozsądnie, z głową i na chłodno. Ale tego spotkania nie dało się już ostudzić. Pędziło dalej i już dwie minuty później był remis - Aboubakar, wpuszczony z ławki chwilę wcześniej, do gola dołożył asystę. Eric Maxim Choupo-Moting z bliska wbił piłkę do pustej bramki.
To było jak przejażdżka roller coasterem - Serbowie przed przerwą wbili dwie bramki w 148 sekund, Kameruńczycy odpowiedzieli w drugiej połowie dwoma golami w 151. Remis 3:3 zostawia obie drużyny ranne, ale za to uszczęśliwia neutralnych kibiców, których na stadionie Al Janoub było całkiem sporo.
Od lat w żadnej innej reprezentacji potencjał tak bardzo nie rozjeżdża się z wynikami, a uznani soliści nie zaczynają tak fałszować grając w zespole, jak właśnie w Serbii. Ale tym razem przyjeżdżali oni na mundial ze sporymi oczekiwaniami, bo selekcjoner Dragan Stojković zdołał wszystkich zjednoczyć. Wychowankowie Crvenej Zvezdy i Partizana Belgard, dwóch największych serbskich klubów, nienawidzących się do cna, stali w jednym szeregu. Kibice wreszcie nie widzieli w reprezentacji klubowych barw i trzymali kciuki za wszystkich zawodników. Kto plemiennej wojny nie chciał skończyć - jak bramkarz Vladimir Stojković, na co dzień kapitan Partizana i najlepszy serbski bramkarz - powołania nie dostał. W kadrze byli za to piłkarze Juventusu, Lazio, Ajaksu, Porto, Sevilli, Fiorentiny, Torino, Getafe, Salzburga czy Werderu, a także czołowy strzelec Premier League Aleksandar Mitrović. Selekcjoner zdecydowaną większość zaproszeń do reprezentacji wysyła zatem do klubów z pięciu najlepszych europejskich lig, do piłkarzy regularnie tam grających, często w kluczowych rolach.
A jednak im nie wychodzi. Byli na mundialach w 2006, 2010 i 2018 r., ale ani razu nie wyszli z grupy. To jedna z dwóch klątw trapiących Serbów - druga to brak awansu na mistrzostwa Europy, niewytłumaczalny. Portal "PTC.rs" diagnozuje to tak: "To już stary zwyczaj, że kiedy trzeba zacisnąć zęby, pokazać męstwo, potwierdzić rolę faworyta i zrobić krok do przodu, nasi piłkarze zawodzą, są zdezorientowani, ulegają presji, boją się oczekiwań i tradycyjnie kończą mecz ze zwieszonymi głowami".
Teraz znów zawiedli, bo choć przez godzinę mieli pełną kontrolę nad meczem i mogli narzekać jedynie na skuteczność, to ostatecznie roztrwonili prowadzenie. W 53. minucie Mitrović strzelił na 3:1 po fenomenalnej akcji - pełnej polotu, fantazji i zabawy. Serbowie zagrali to, jak na treningu i - zdawało się - dobili Kameruńczyków, którzy do tamtej pory oddali tylko trzy strzały - jedyny groźny skończył się golem. Znacznie częściej mieli piłkę, chwilami wręcz nie wypuszczali rywali z ich pola karnego. Imponowała gra skrzydłowych, całością dowodził Tadić. A jednak Kameruńczycy się podnieśli. Poniosła ich kontaktowa bramka, zdobyta już po pierwszym groźnym wypadzie z kontratakiem w drugiej połowie. Serbowie chcieli grać z głową, ale kompletnie nie potrafili ponownie zapanować nad tym meczem.
Nie zabrakło im ambicji, nie zabrakło woli walki, ani nawet jakości piłkarskiej, bo czuło się, że jest po ich stronie. Z trybun wyglądało to tak, jakby po golu na 3:1 uznali mecz za wygrany. Stracili koncentrację, zaczęli popełniać błędy w środku pola, zostawiając Kameruńczykom sporo miejsca na własnej połowie. Wejście Aboubakara odmieniło mecz - wniósł nowe siły, szybkość i odwagę. Wyróżnienie go nagrodą dla najlepszego piłkarza meczu było oczywiste. Ale reakcje Stojkovicia też wskazują, co zawiodło - nie nogi, a głowy. To na nią wskazywał najczęściej.
Za chwilę jeszcze więcej Serbów uwierzy w klątwę, bo jakoś muszą sobie wytłumaczyć, dlaczego było tak dobrze, a skończyło się tak źle. Miny serbskich dziennikarzy zjeżdżających po tym meczu windami - zdezorientowane, pełne bólu i smutku - muszą wystarczyć. Jechaliśmy w ciszy. Ona mówi więcej niż tabela, która wciąż zostawia szanse. Kamerun i Serbia mają po jednym punkcie i są za plecami Brazylii i Szwajcarii, które spotkają się o godz. 17. W ostatniej kolejce Kamerun zagra z Brazylią, a Serbia ze Szwajcarią. Można wierzyć w cuda, ale łatwiej uwierzyć w klątwę.