Najbardziej szalony mecz i największe rozczarowanie mundialu. To już tradycja

Dawid Szymczak
Serbowie doskonale zdają sobie sprawę, w jaki sposób tracą punkty na mundialu. Tadić i Mitrović, jak zsynchronizowani, tuż po golu Kamerunu na 2:3, wskazywali palcami na skronie i apelowali do kolegów: "Z głową, myśleć". Dwie minuty później był już remis, który zostawia im niewiele szans na awans. Znów pretendują do roli największego rozczarowania mundialu.

Strach było mrugać oczami, bo można coś przegapić. To piękno mundialu - wybierasz się na zwykły mecz fazy grupowej, a wychodzisz uśmiechnięty jak po wizycie w wesołym miasteczku. Serbia i Kamerun zadbały o wszystko, co kibice lubią: zwroty akcji, zwariowany scenariusz, emocje do samego końca, piękne gole - jak klepka Serbów przy trafieniu na 3:1 - ale też akcje kuriozalne, jak ta z trafieniem Vincenta Aboubakara, który zakładając, że jest na spalonym, nonszalancko przerzucił piłkę nad bramkarzem, a po chwili VAR tego gola uznał. To wtedy Serbowie, wciąż mając przewagę jednego gola, pokazywali sobie, żeby następne minuty zagrać rozsądnie, z głową i na chłodno. Ale tego spotkania nie dało się już ostudzić. Pędziło dalej i już dwie minuty później był remis - Aboubakar, wpuszczony z ławki chwilę wcześniej, do gola dołożył asystę. Eric Maxim Choupo-Moting z bliska wbił piłkę do pustej bramki.

To było jak przejażdżka roller coasterem - Serbowie przed przerwą wbili dwie bramki w 148 sekund, Kameruńczycy odpowiedzieli w drugiej połowie dwoma golami w 151. Remis 3:3 zostawia obie drużyny ranne, ale za to uszczęśliwia neutralnych kibiców, których na stadionie Al Janoub było całkiem sporo. 

Nikt nie marnuje potencjału tak, jak Serbowie

Od lat w żadnej innej reprezentacji potencjał tak bardzo nie rozjeżdża się z wynikami, a uznani soliści nie zaczynają tak fałszować grając w zespole, jak właśnie w Serbii. Ale tym razem przyjeżdżali oni na mundial ze sporymi oczekiwaniami, bo selekcjoner Dragan Stojković zdołał wszystkich zjednoczyć. Wychowankowie Crvenej Zvezdy i Partizana Belgard, dwóch największych serbskich klubów, nienawidzących się do cna, stali w jednym szeregu. Kibice wreszcie nie widzieli w reprezentacji klubowych barw i trzymali kciuki za wszystkich zawodników. Kto plemiennej wojny nie chciał skończyć - jak bramkarz Vladimir Stojković, na co dzień kapitan Partizana i najlepszy serbski bramkarz - powołania nie dostał. W kadrze byli za to piłkarze Juventusu, Lazio, Ajaksu, Porto, Sevilli, Fiorentiny, Torino, Getafe, Salzburga czy Werderu, a także czołowy strzelec Premier League Aleksandar Mitrović. Selekcjoner zdecydowaną większość zaproszeń do reprezentacji wysyła zatem do klubów z pięciu najlepszych europejskich lig, do piłkarzy regularnie tam grających, często w kluczowych rolach.

A jednak im nie wychodzi. Byli na mundialach w 2006, 2010 i 2018 r., ale ani razu nie wyszli z grupy. To jedna z dwóch klątw trapiących Serbów - druga to brak awansu na mistrzostwa Europy, niewytłumaczalny. Portal "PTC.rs" diagnozuje to tak: "To już stary zwyczaj, że kiedy trzeba zacisnąć zęby, pokazać męstwo, potwierdzić rolę faworyta i zrobić krok do przodu, nasi piłkarze zawodzą, są zdezorientowani, ulegają presji, boją się oczekiwań i tradycyjnie kończą mecz ze zwieszonymi głowami".

Można wierzyć w cuda, ale łatwiej uwierzyć w klątwę

Teraz znów zawiedli, bo choć przez godzinę mieli pełną kontrolę nad meczem i mogli narzekać jedynie na skuteczność, to ostatecznie roztrwonili prowadzenie. W 53. minucie Mitrović strzelił na 3:1 po fenomenalnej akcji - pełnej polotu, fantazji i zabawy. Serbowie zagrali to, jak na treningu i - zdawało się - dobili Kameruńczyków, którzy do tamtej pory oddali tylko trzy strzały - jedyny groźny skończył się golem. Znacznie częściej mieli piłkę, chwilami wręcz nie wypuszczali rywali z ich pola karnego. Imponowała gra skrzydłowych, całością dowodził Tadić. A jednak Kameruńczycy się podnieśli. Poniosła ich kontaktowa bramka, zdobyta już po pierwszym groźnym wypadzie z kontratakiem w drugiej połowie. Serbowie chcieli grać z głową, ale kompletnie nie potrafili ponownie zapanować nad tym meczem.

Nie zabrakło im ambicji, nie zabrakło woli walki, ani nawet jakości piłkarskiej, bo czuło się, że jest po ich stronie. Z trybun wyglądało to tak, jakby po golu na 3:1 uznali mecz za wygrany. Stracili koncentrację, zaczęli popełniać błędy w środku pola, zostawiając Kameruńczykom sporo miejsca na własnej połowie. Wejście Aboubakara odmieniło mecz - wniósł nowe siły, szybkość i odwagę. Wyróżnienie go nagrodą dla najlepszego piłkarza meczu było oczywiste. Ale reakcje Stojkovicia też wskazują, co zawiodło - nie nogi, a głowy. To na nią wskazywał najczęściej.  

Za chwilę jeszcze więcej Serbów uwierzy w klątwę, bo jakoś muszą sobie wytłumaczyć, dlaczego było tak dobrze, a skończyło się tak źle. Miny serbskich dziennikarzy zjeżdżających po tym meczu windami - zdezorientowane, pełne bólu i smutku - muszą wystarczyć. Jechaliśmy w ciszy. Ona mówi więcej niż tabela, która wciąż zostawia szanse. Kamerun i Serbia mają po jednym punkcie i są za plecami Brazylii i Szwajcarii, które spotkają się o godz. 17. W ostatniej kolejce Kamerun zagra z Brazylią, a Serbia ze Szwajcarią. Można wierzyć w cuda, ale łatwiej uwierzyć w klątwę.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.