Dla Cristiano Ronaldo łamie się zasady. "Sami robili mu zdjęcia, choć mieli za to zabierać akredytacje"

Dawid Szymczak
- Siii! - wrzasnął cały stadion, gdy Cristiano Ronaldo dał Portugalii prowadzenie nad Ghaną (3:2). Brzmiało, jak odpowiedź na pytanie, które od tygodni powtarzali dziennikarze i eksperci: czy jest tej drużynie jeszcze potrzebny.

- Kimś więcej niż piłkarzem. Symbolem. Ambasadorem. Dumą. Portugalią - odpowiada kilku kibiców, których pytam, kim jest dla nich Cristiano Ronaldo. Może więc ta debata - nad jego użytecznością, zaletami i wadami, szczególnie eksponowanymi w ostatnim czasie - toczy się w gazetach i na antenach, ale dla kibiców żadnej dyskusji nie ma, bo Cristiano to świętość? 

Zobacz wideo Michniewicz mocno krytykowany. Szykuje niespodziankę na Arabię Saudyjską?

Gdy spiker krzyczy przed meczem, kto zagra z siódemką, stadion 974 odlatuje. Na resztę piłkarzy nie przypada nawet połowa tego hałasu. Gdy realizator zagląda do tunelu i rzuca na telebimy, jak Ronaldo wita się z dziećmi z eskorty, pojawia się reakcja, jak na boskie objawienie. Pierwszy kontakt z piłką? Brawa i tumult. Wreszcie - przeciągnięte do paru sekund "Siii!", które kibice wykrzykują razem z nim, gdy świętuje gola w charakterystyczny sposób. Gdy schodzi, dziękują mu na stojąco. I aż trzeba się zastanowić, czy za występ, czy za to, że jest. Brzmi, jak głos w toczącym się plebiscycie. A gdy tuż po jego zejściu Osman Bukari strzela gola i wykonuje jego cieszynkę, zakrawa to o świętokradztwo. Gdyby Portugalczycy mogli, rozszarpaliby go w sekundę. 

- Skąd jesteś? - pyta mnie w kontrze Joao, jeden z zaczepionych pod stadionem kibiców. Odpowiadam i spodziewam się, że reakcja na Polskę będzie jak zazwyczaj - rzucone z automatu i z szerokim uśmiechem "Lewandowski!". Ale tu pada "Sousa". Joao mieszkał niedaleko Viseu, rodzinnej miejscowości byłego selekcjonera. Mówi, że Sousę zna tam każdy i każdy mu kibicuje. Dla niego oglądał nasze mecze na Euro. On żałuje, że w Katarze już go z nami nie ma. Ja łagodnie się uśmiecham. 

Cristiano Ronaldo podpalał Manchester United z satysfakcją piromana

Wreszcie Ronaldo miał okazję przemówić nogami i występem z Ghaną choć trochę przykryć ten sprzed kamer TalkTV. Rozmowa z Piersem Morganem też była 90-minutowa jak piłkarski mecz. Uderzył w niej w Manchester United jako całość i we wszystkich po kolei: od dyrektorów, przez trenerów, po kolegów. Palił mosty z satysfakcją piromana. Każdym kolejnym zdaniem dolewał benzyny, choć płomień i tak był już potężny. Ale mówiąc o innych, najwięcej powiedział o sobie.

Gdy Portugalia grała ostatni mecz przed wylotem do Kataru, Ronaldo był wszędzie tylko nie na boisku. W telewizji miała akurat premierę druga część tej głośnej rozmowy, więc następnego dnia mniej się mówiło o świetnej grze Portugalii, która pokonała Nigerię 4:0 i w niektórych akcjach wręcz fruwała nad boiskiem, a więcej o Ronaldo. Niektórzy to łączyli: że zespół dostaje skrzydeł właśnie bez niego - zgorzkniałego, toksycznego i niepogodzonego z upływem czasu. Ten występ w TalkTV był jedynym w tym sezonie, który z powrotem wepchnął go na okładki gazet i portalowe czołówki, z których nie schodził przez ponad dekadę. Wielu więcej, które nazwałby udanymi, a przynajmniej skutecznymi, nie było. A ten wywiad był właśnie do bólu skuteczny - doprowadził do rozwiązania kontraktu za porozumieniem stron. Kurz nie opadł aż do meczu z Ghaną. 

- Przeciwko Nigerii graliśmy z radością, dynamiką i determinacją. Byliśmy nieprzewidywalni, a jednocześnie potrafiliśmy świetnie przeorganizowywać się po stracie piłki - mówił na pomeczowej konferencji Fernando Santos, ostro krytykowany po niedawnej porażce z Hiszpanią w Lidze Narodów. Portugalski selekcjoner już kilka dni później - w Katarze - był o te słowa pytany w kontekście Ronaldo: czy to samo byłoby możliwe z nim na boisku. I konkretniej: czy drużyna jest lepsza z nim, czy bez niego. A Santos z detalami opowiedział o całej specyfice gry reprezentacji, ale o Ronaldo nie wspomniał. Wyręczył go Vincent Kompany w studiu BBC, gdy prowadzący program Gray Lineker kąśliwie zasugerował, że skoro Cristiano jest teraz wolnym zawodnikiem, to może ściągnie go do Burnley, które jako trener prowadzi ku Premier League. - Nie, potrzebuję piłkarzy, którzy biegają - odpowiedział.

Spokojna starość to błogosławieństwo. Nie jest dla każdego

Obserwując ostatnie tygodnie z życia Ronaldo - to obrażanie się na Erika Ten Haga, trenera Manchesteru United, tę odmowę wejścia na boisko z ławki rezerwowych i pryśnięcie ze stadionu jeszcze przed zakończeniem meczu z Tottenhamem, ciągłe fochy i dąsy - pamięcią wracam do rozmowy, którą odbyłem kiedyś z dyrektorem domu spokojnej starości. Mówił, że ta nazwa jest myląca, bo spokojnie tam nie jest. Są seniorzy, którzy z upływem czasu sobie nie radzą i ich życie jest najtrudniejsze: irytują się, gdy coś leci, wypada im ze zesztywniałych palców, gdy niedowidzą na telewizorze, gdy niedosłyszą albo gdy złapią zadyszkę już po kilku stopniach schodów. Frustrują się, niekiedy płaczą, bo chcą, by było jak kiedyś. Próbują więc czasem na siłę, mimo wiekowych ograniczeń. Nie chcą wózka, pójdą sami. Nie chcą karmienia, wezmą sztućce. Bywają nieznośni. A na tego, kto powie im prawdę, potrafią się obrazić. Szkoda ich najbardziej.

Wydaje się, że Ronaldo jest takim właśnie piłkarskim staruszkiem. Niepogodzonym i niechcącym się z tym pogodzić. Niebywała, nadludzka, a chwilami wręcz chora ambicja, która zaprowadziła go na szczyt, teraz nie pozwala mu stanąć w drugim szeregu. Pewnie zakładał, że zestarzeje się później, bo też wszystko robił, by przedłużyć młodość na wieki. O jego prowadzeniu się krążą przecież legendy. Był najbardziej profesjonalnym z profesjonalnych, skrupulatnym i nieustępliwym. Gdzie się nie pojawiał - najpierw w małej siłowni w Lizbonie, później w Manchesterze, na koniec w Madrycie i Turynie - wszyscy wokół mówili, że bliżej mu do robota albo maszyny. I dlatego wszędzie, gdzie był, zwyciężał. W pogoni za sukcesami nie brał dnia wolnego.

A im więcej mógł kiedyś zrobić dany staruszek, tym teraz bardziej boli go własna niemoc. A Ronaldo mógł wszystko - wygrywał niemal co tydzień, bił strzeleckie rekordy, a gdy się zagalopował, to oko przymykał na to nawet Florentino Perez, nieskłonny do kompromisów egocentryk z kategorii wagowej równej Ronaldo. Ten Hag, którego Portugalczyk oskarżył w wywiadzie o brak szacunku - i sam przyznał, że ten brak szacunku odwzajemnia - zaproponował mu rolę adekwatną aktualnych możliwości. Latem nie chciał, by Manchester go sprzedał, bo wierzył, że przyda mu się w niektórych meczach: od początku w Lidze Europy i najczęściej z ławki w Premier League. Pewnie liczył na strzelecki instynkt, którego wciąż nie zatracił. Nie chciał natomiast podporządkowywać pod niego gry całej drużyny. Wydawałoby się - uczciwy układ. Ale nie dla Ronaldo, który wydaje się przekonany o własnej sile, podobnie jak pięć lat temu.

"Gdybym naprawdę musiał coś udowadniać, mając 37 lat i 8 miesięcy, zacząłbym się poważnie martwić" 

- No, ma coś do udowodnienia. Niech pozamyka buzie krytykom. On wciąż jest świetny - przekonywał mnie jeden z kibiców. Dziennikarze z Portugalii idą dalej: oczekują, że w Katarze wróci do pojedynku z Leo Messim, którym przez lata napędzali zainteresowanie piłką na całym świecie. Budują narrację, że to ostateczne starcie. Kto wygra, na zawsze zostanie z trofeum, którego zabraknie temu drugiemu. Żaden z nich nie doczeka bowiem kolejnego mundialu. To ostatnia szansa. 

I rzeczywiście Ronaldo część krytyków - tych histerycznych, którzy zaczęli w nim widzieć nieudacznika - uciszył. To nie tak, że wszyscy się mylili i Ronaldo nadal jest jednym z najlepszych piłkarzy świata. Wciąż bliżej mi do wersji Ten Haga - że z Cristiano może być pożytek, pod warunkiem, że zaakceptuje warunki i nie będzie zatruwał szatni. Że pierwszy raz w życiu zaakceptuje, że musi być częścią drużyny, a nie kimś tylko drużyny potrzebującym do zaspokajania własnej ambicji. W Manchesterze nie wyszło, obraził się i podkładał szpilki, aż w końcu odpalił bombę. Portugalia też się od niego uniezależniła (strzelał gole tylko w jednym z ostatnich dziewięciu meczów), ale w reprezentacji wciąż wychodzi w pierwszym składzie i zajmuje miejsce centralnie w ataku. Czuje się zatem szanowany.

I mecz z Ghaną był jednym z tych, w których zdecydowanie się przydał. Ronaldo wciąż bowiem wiele potrafi i wiele może dać - to on otworzył wynik pewnie wykonanym rzutem karnym, który sam wywalczył, wyprzedzając obrońcę. Był pod grą, rywale często go faulowali, mógł strzelić jeszcze jednego gola, ale zatrzymał go bramkarz. Słowem: to był bardzo obiecujący początek jego piątego mundialu. Pierwszego, na którym musi coś udowadniać, choć sam tę myśl odrzuca. - Chcę wygrać, marzę o tym trofeum, ale gdybym naprawdę musiał coś udowadniać, mając 37 lat i 8 miesięcy, zacząłbym się poważnie martwić - podsumował w poniedziałek na spotkaniu z dziennikarzami w treningowej bazie.

Autograf Cristiano Ronaldo wzięty przez jedną z dziennikarek po meczu z GhanąAutograf Cristiano Ronaldo wzięty przez jedną z dziennikarek po meczu z Ghaną Dawid Szymczak

Po meczu z Ghaną też długo na niego czekali. Został wybrany jego najlepszym zawodnikiem, więc przybyło mu medialnych obowiązków i w mixed zonie, w której piłkarze udzielają krótkich wywiadów, pojawił się ostatni. Mimo to, wszyscy na niego czekali. I dla niego łamali zasady. Regulamin mówi, że nie można tam robić zawodnikom zdjęć, a tym bardziej robić zdjęć z nimi, a za podłożenie kartki po autograf, można stracić akredytację. FIFA ma tam swoich oficerów, którzy kręcą się między dziennikarzami i tego pilnują. Gdy kilka dni temu jeden z kolegów, nie wiedząc, że jest to zabronione, zrobił Lewandowskiemu niewinne zdjęcie, natychmiast został złapany za rękę i pouczony. Tymczasem za Cristiano Ronaldo sami oficjele biegali z telefonami. Ronaldo nie rozmawiał, jedynie pozował. Zrobił w tym miejscu więcej zdjęć, niż niektórzy zawodnicy wypowiadają słów. Magia wokół niego nie słabnie. Miłość do niego w Portugalii też nie, a po czwartkowym meczu pewnie przybędzie mu zaproszeń do różnych klubów, które będą miały nadzieję, że poczuje się u nich odpowiednio uszanowany i za ten szacunek odwdzięczy się golami.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.