Fatalny scenariusz dla Polski. A to i tak nie najgorsza wiadomość. Strach nie zmalał, wzrósł szacunek

Dawid Szymczak
Najpierw Saudyjczycy sami Argentynie pomogli, później solidnie ją nastraszyli, a ostatecznie z nią wygrali, co z polskiej perspektywy wydaje się najgorszym wynikiem. Abstrahując jednak od rezultatu - po obejrzeniu tego meczu ta grupa wydaje się jeszcze trudniejsza. Nie boimy się już tylko Argentyny, ale nabieramy też olbrzymiego szacunku do Saudyjczyków.

Kto dopisywał Polsce trzy punkty z Arabią Saudyjską, po jej meczu z Argentyną pewnie zdążył je już wymazać, a przynajmniej wziąć w nawias, bo pewne nie są. To była w naszej grupie jedyna drużyna-zagadka, deprecjonowana przez kibiców i ekspertów z racji samej nazwy i dotychczasowych dokonań, a zarazem schowana od przeszło miesiąca na przedturniejowych przygotowaniach i zaadaptowana do upałów. Nawet Czesław Michniewicz, wnikliwie analizujący każdego rywala, przyznawał, że z Saudyjczykami było najtrudniej: najmniej danych, bez piłkarzy grających w Europie, za to z wprawą w myleniu tropów. Żeby znaleźć pozornie prostą informację o ich sparingach, trzeba było się nagrzebać. W Lusail w końcu się pokazali. I pokazali ze świetnej strony. Na pewno nie są Katarem - zdezorganizowanym taktycznie, bez indywidualności, ani serca do gry. Przeciwnie. Skoro Saudyjczycy na Argentynę wyszli bez drżących nóg i potrafili ją pokonać, to tym bardziej nie przestraszą się Polski i spróbują zrealizować ćwiczony tygodniami taktyczny pomysł swojego selekcjonera - Herve Renarda, Francuza, który ułożył swój zespół na europejską modłę, ale nie odebrał mu nutki fantazji. 

Zobacz wideo Dziennikarze Sport.pl w Katarze obstawiają swoje typy na mecz Polska-Meksyk

Sukcesy poprzednich mistrzów świata też rodziły się bólach

Jakość długo była oczywiście po stronie Argentyny, ale to żadne zaskoczenie. Żaden Saudyjczyk nie poda tak, jak Papu Gomez do Lautaro Martineza przy golu na 2:0, który nie został uznany z racji minimalnego spalonego. Żaden też nie zapanuje w środku tak, jak Leandro Paredes z Rodrigo de Paulem, którzy z piłką obchodzą się jak artyści, a z rywalami jak zwykli wyrobnicy. Ale im też przytrafiają się błędy, które Saudyjczycy potrafili wykorzystać. Kogo nie zapytać o faworyta tych mistrzostw, najpierw usłyszy się, że Brazylia albo Argentyna, których drabinka i przewidywania kojarzą w półfinale, a dopiero później przychodzi chwila zastanowienia i jakiś mniej oczywisty typ - Anglia, Hiszpania, Niemcy, może Holandia. Nie to, żeby po tym meczu przewidywania znacząco się zmieniły, bo sukcesy poprzednich mistrzów świata też rodziły się bólach, ale małe zwątpienie jednak się pojawia. Niesamowite, jak Saudyjczycy okiełznali po przerwie Leo Messiego. W pierwszej połowie fruwał. Nie był przywiązany do żadnej pozycji, już w pierwszej akcji oddał groźny strzał, a po dziesięciu minutach spokojnym uderzeniem wykorzystał rzut karny, podyktowany za ewidentne trzymanie rywala.

Argentyńczycy mają w Dosze mnóstwo kibiców. Wielu przyleciało za reprezentacją, ale też miejscowi najczęściej trzymają kciuki za drużynę Messiego - tak właśnie o niej mówią, od razu wskazując, z czego ta sympatia wynika. W Katarze ich ulubieniec ma zatańczyć po raz ostatni na mundialowej scenie. I od początku meczu w Lusail wyglądał tak, jakby nie chciał stracić ani minuty. W pierwszej połowie strzelił jeszcze jednego gola, równie delikatnym strzałem, ale sędziowie uznali, że był na spalonym. Powtórki pokazały, że na minimalnym. W drugiej połowie jego wpływ na resztę drużyny był już mniejszy. Piłkarze Renarda osaczali go w środku i wybijali piłkę spod nóg. Było kilka akcji, w których sprawił im problemy, ale przy piłkarzu tej klasy to nieuniknione. Messi rozgrywał, znajdował ścieżki podań niedostrzegalne dla innych piłkarzy, ale Argentyna nie strzelała goli. On sam też najlepszą okazję po przerwie miał po strzale głową. Słowem: po dwóch słabszych sezonach ewidentnie zrzucił rdzę, ma wielką ochotę do gry, ale jest do zatrzymania. Trzeba tylko mądrości i determinacji, jak u Saudyjczyków.

Pierwsza połowa z pomysłem i druga naznaczona nadludzkim poświęceniem w obronie i polotem z przodu

Arabia od początku meczu nie stanęła przed swoim polem karnym i nie ograniczała się jedynie do wybijania piłki. Nie próbowała przetrwać, chciała grać. Ale rozsądnie, bez rzucania się z szabelką na czołg. Mecz oglądaliśmy w kinie, nazywanym w centrum dla mediów "wirtualnym stadionem". To trzy duże ekrany - środkowy ze standardową transmisją i boczne z taktycznymi kamerami, z których jak na dłoni widać ustawienie zespołu, odległości między formacjami i poszczególnymi piłkarzami. I Saudyjczycy byli doprawdy dobrze zorganizowani. Zostawiali Argentyńczykom niewiele miejsca, starali się szybko doskakiwać do jej rozgrywających. Założenie było właściwe, choć przeciwko drużynie z tyloma technicznie wyrafinowanymi indywidualnościami, realizacja tego była niezwykle trudna. Trzeba wręcz było założyć, że błędy się pojawią, bo Di Maria, Messi czy Gomez w końcu znajdą odrobinę wolnej przestrzeni. A tyle wystarczy im, by stworzyć zagrożenie. I Argentyńczycy przed przerwą te małe przestrzenie znakomicie wykorzystywali. Szukali prostopadłych podań za obrońców i strzelili tak trzy nieuznane gole. Jeden spalony był bezsprzeczny, ale przy dwóch pozostałych VAR wychwytywał różnice niedostrzegalne ludzkim okiem. Arabia igrała z ogniem, ale wyszło na jej. 

O ile należy spodziewać się, że Argentyna z Polską zagra podobnie (jej motywacja po porażce może być jeszcze większa), o tyle trudno zakładać, że Renard zaproponuje tak samo ustawioną linię obrony i pomysł na środek pola. Co jednak Michniewicz może wyłowić dla swoich piłkarzy? Straty piłki Saudyjczyków - często nieodpowiedzialne, w najbardziej newralgicznych strefach boiska. Przede wszystkim w pierwszej połowie Argentyńczycy z nich korzystali: odbierali piłkę i zastawali rozproszonych rywali, których udawało się minąć jednym celnym podaniem. Chwilami Saudyjczycy wydawali się niepotrzebnie popisywać, szukać bardziej wymyślnych podań, aż na początku drugiej połowy przyniosło to korzyść. Wywalczyli piłkę w środku i dwoma celnymi podaniami dotarli pod pole karne Argentyny. Saleh Al Shehri najpierw dobrze piłkę przyjął, a po chwili doskonale uderzył. Wykorzystał jedyną szansę w tym meczu, a rozochoceni Saudyjczycy ruszyli po więcej. Salem Al Dawsari, który niemal całe piłkarskie życie spędził w Al-Hilal, okazał się lustrzanym odbiciem Arjena Robbena i odwzorował jego typową akcję prawą nogą. Nawinął dwóch argentyńskich obrońców, obrócił się w stronę bramki i fenomenalnie uderzył przy dalszym słupku. Kolejna rzecz do zapamiętania: Arabia ma w pomocy kilku zawodników z dobrą techniką, którzy nie ugięli się nawet pod presją de Paula i Paredesa.

Gdy mieli już prowadzenie, bronili go pazurami. Wciąż byli ustawieni tak, jak rozrysował to na tablicy trener, po przerwie wyeliminowali też błędy w wyprowadzeniu piłki, ale gdy trzeba było - dosłownie rzucali się Argentyńczykom pod nogi. Wydawali się nie męczyć, choć wtorek w Dosze znów zaskoczył wyższą temperaturą i duchotą. Przyzwyczajenie do tych warunków miało być ich oczywistą zaletą i rzeczywiście taką jest. Ale - będziemy to podkreślać - to wszystko podlane jest atutami, o których Europejczycy mogli nie mieć pojęcia. Grają dojrzale, mądrze, mają kilku piłkarzy z dobrą techniką, którzy tak, jak zaskoczyli Argentyńczyków, tak mogą zaskoczyć Polaków. Bronią się mądrze, a gdy trzeba - desperacko. Gdy w ostatnich minutach jeden z obrońców wybijał piłkę tuż sprzed linii, na "wirtualnym stadionie" można się było poczuć jak na tym prawdziwym. Oglądający to spotkanie policjanci, ochroniarze i dziennikarze z arabskiej części świata podskoczyli z foteli. Bili brawo i gwizdali na palcach, jakby sprzed ekranu mieli dodać piłkarzom otuchy. W setnej minucie Mohammed Al Owais obronił ostatni strzał Argentyńczyków, a ktoś z ostatnich rzędów krzyknął po angielsku: "piłkarz meczu!". 

Po ostatnim gwizdku euforia w kinowej sali była olbrzymia. Arabowie pękali z dumy, zaczęli się ściskać, a Polacy snuli już różne scenariusze - co to zwycięstwo oznacza, jak zmienia grupowe prognozy. Na pewno nikt, kto widział ten mecz, nie dopisze już trzech punktów przed drugim spotkaniem. Muszą to zrobić polscy piłkarze przeciwko Meksykowi. Inaczej - o awans będzie niezwykle trudno. Po tej sensacji - pierwszej na mistrzostwach w Katarze - strach przed Argentyną raczej nie zmalał, wzrósł za to szacunek do Arabii Saudyjskiej. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.