Amerykanie mają wielki potencjał, Walia swojego superbohatera. Kluczowe zagranie

Jakub Seweryn
Amerykanie pokazali wielki potencjał, ale i dużą piłkarską naiwność, a Walię uratował ten, co zawsze. Gareth Bale, który w kadrze zamienia się w piłkarskiego superbohatera, jednym zagraniem sprawił, że poniedziałkowy mecz zakończył się remisem 1:1. Remisem, który wyrównuje szanse obu drużyn na awans do fazy pucharowej.

Po prawdziwym pokazie siły, jaki wicemistrzowie Anglicy zaprezentowali w poniedziałkowe popołudnie w meczu z Iranem (6:2), wieczorem spotkanie reprezentacji Stanów Zjednoczonych i Walii już na początku rywalizacji na mundialu w Katarze miało ogromny ciężar gatunkowy. Przegrany tego spotkania mógł już zwyczajnie nie mieć kiedy odrobić trzypunktowej straty do rywala w walce o fazę pucharową mistrzostw. 

Zobacz wideo Podejrzeliśmy, w jakich warunkach mundial oglądają sami Katarczycy

Po jednej stronie był młodziutki zespół amerykański, którego średnia wieku tylko dzięki obecności 35-letniego stopera Fulham Tima Reama przekroczyła 25 lat, tworzony z myślą na mundial, ale dopiero za cztery lata. Po drugiej stronie Walia, wracająca na MŚ po 64 latach przerwy i czekająca na ten udział od 1958 roku, dla liderów której, takich jak Gareth Bale czy Aaron Ramsey, jest to najprawdopodobniej pierwsza i ostatnia okazja do gry na mundialu. 

Amerykanie imponowali, ale przesadzili. Pokazali wielki potencjał i dużą naiwność

Pierwsza połowa meczu na Ahmad bin Ali Stadium w Al Rayyan to absolutny koncert drużyny Gregga Berhaltera. Amerykanie rozpoczęli mecz, grając z dużą intensywnością, w wysokim tempie i dominując nad swoim przeciwnikiem. Oglądanie gry Christiana Pulisicia, Tylera Adamsa, Yunusa Musaha czy Timothy'ego Weaha (syna liberyjskiego prezydenta i zdobywcy Złotej Piłki - George'a) było prawdziwą przyjemnością. A przecież na ławce rezerwowi pozostawali jeszcze równie utalentowani Giovanni Reyna czy Brendan Aaronson. 

Dodając do tego wszystkiego Westona McKennie czy Sergino Desta widzimy bardzo wyraźnie, jak duży potencjał drzemie w młodych Amerykanach. Pokazała to też wspaniała akcja Pulisicia z Weahem, która dała Stanom Zjednoczonym zasłużone prowadzenie po 45 minutach. Strzelając gola na 1:0, młody Timothy przebił swojego bardziej znanego ojca, który nie miał okazji nawet wystąpić na mistrzostwach świata, reprezentując słabiutką Liberię. 

Ale nawet największe umiejętności mogą się okazać zbyt małe, gdy drużynie brakuje doświadczenia. A tego Amerykanie muszą dopiero nabrać z każdym kolejnym meczem o tak dużej stawce. I cóż z tej świetnej gry w pierwszej połowie, gdy po przerwie szybko okazało się, że Amerykanie po prostu przeszarżowali. Wielu trenerów jest zdania, że warunki w Katarze będą sprawiały, że drużyny nie będą w stanie zbyt długo grać z dużą intensywnością podczas swoich spotkań.

Amerykanie przekonali się o tym na własnej skórze, bo w drugiej połowie wyraźnie cierpieli i praktycznie nie istnieli. Walia, która lepiej rozłożyła siły na ponad 90 minut, zyskała sporą przewagę i koniec końców w ostatnich minutach dopięła swego, doprowadzając do zasłużonego wyrównania. 

Reprezentacja USA to jednak wciąż jest zespół w budowie, który pełnię swoich możliwości ma zaprezentować za cztery lata, będąc współgospodarzem mistrzostw. O wielkim placu budowy, jaki ma Gregg Berhalter niech świadczy choćby fakt, że tylko dwóch piłkarzy z poniedziałkowej wyjściowej jedenastki USA miała okazję wystąpić w więcej niż 10 z 14 meczów eliminacji. Są to pomocnik Leeds United Tyler Adams i obrońca Fulham Antonee Robinson, którzy zagrali po 13 spotkań. Tak duża rotacja wymuszona była m.in. kwestiami zdrowotnymi czy też dalekimi podróżami z Europy do Ameryki Północnej.

I co z tego, że więcej gra w golfa niż w piłkę? Gareth Bale jest dla Walii bezcenny

Za nim koszmarny sezon 2021/22 w Realu Madryt, gdzie rozegrał tylko 5 meczów La Liga, a większą ambicję wykazywał na polu golfowym niż na boisku piłkarskim, czym niezmiernie irytował kibiców "Królewskich". Po letnim transferze do MLS też furory nie zrobił - nie rozegrał nawet 400 minut, ale i tak zdołał strzelić kluczowego gola w zwycięskim dla Los Angeles FC finale z Philadelphią Union. 

"Wales. Golf. Madrid. In that order" - flaga z takich hasłem dotyczącym Bale'a wywołała wściekłość w Madrycie. Ale w poniedziałek raz jeszcze okazało się, że w narodowej reprezentacji 33-letni gwiazdor zakłada na siebie pelerynę i staje się prawdziwym piłkarskim superbohaterem. To jego gole w barażach z Austrią i Ukrainą dały Walii wielki powrót na mistrzostwa świata po ponad sześciu dekadach. 

Teraz to właśnie Gareth Bale przywrócił swojemu zespołowi nadzieje na wyjście z grupy w Katarze. Choć przeciwko Amerykanom dobrego meczu wcale nie rozgrywał, a przez długi czas jedyną sytuacją, z której można go było zapamiętać, był faul na żółtą kartkę, to właśnie Bale w 82. minucie gry dzięki swojemu wielkiemu doświadczeniu wykorzystał błąd Walkera Zimmermanna, a po chwili także z wielką pewnością wykorzystał wywalczoną przez siebie jedenastkę. To 40. gol Bale'a dla kadry, kolejny kluczowy.

Remis, po którym niewiele wiadomo 

Co wiemy po tym meczu w kontekście dalszej części mistrzostwa? Niestety, niewiele, bo po poniedziałkowych spotkaniach sytuacja Walii i Stanów Zjednoczonych w żaden sposób się nie wyklarowała. Obie drużyny, które najpewniej będą rywalizować o drugie miejsce w grupie B, będą teraz czyniły to korespondencyjnie, w spotkaniach z najsilniejszą w grupie Anglią i najprawdopodobniej najsłabszym Iranem. Kolejne mecze, Anglia - USA i Walia - Iran, zostaną rozegrane w piątek.

Więcej o:
Copyright © Agora SA