- Jesteś głodny? Chcesz trochę ryżu? - pyta jeden z robotników, który pokazuje mi wnętrze takiego kontenera. Nie oprowadza, bo wystarczy stanąć w drzwiach, by zobaczyć wszystko: dwa wąskie łóżka, kabinę prysznicową, malutką lodówkę i biurko. Jest ciasno, po kosztach, ale schludnie i na pierwszy rzut oka czysto. Co najważniejsze - chłodniej niż na zewnątrz, ale też znacznie głośniej, bo klimatyzator pracuje na obrotach startującego myśliwca. Yazir jest elektrykiem, przed chwilą jeszcze grzebał w kablach, teraz miesza rękami w ryżu. Ma przerwę, rozgościł się w domku tylko na moment, by nie jeść w upale. Pięć lat temu przyjechał z Indii, uśmiecha się, jest serdeczny, o swojej sytuacji opowiada pokrętnie.
Uber, w Dosze tańszy niż w Warszawie, podjeżdża pod nowe kolorowe bloki, w których chyba jeszcze nikt nie mieszka. Wioska kibiców - szereg kontenerów ustawionych jak od linijki - jest kawałek dalej. To już obrzeża stolicy, kilkanaście kilometrów od centrum. Idziemy, jak prowadzi droga. To nie jest kraj chodników. Na pieszo, w pełnym słońcu grzejącym niemal przez cały rok, chodzi tylko ten, kto nie ma na samochód. Jeszcze przed wyjazdem czytam w oficjalnych katalogach FIFA, że wioski przez całą dobę pilnują ochroniarze i nikt z zewnątrz się nie wedrze. A my nawet się nie wdzieramy.
Dominik Wardzichowski idzie z małą kamerką, ja mam w ręce telefon. Turniejowe akredytacje trzymamy w plecakach, bo słyszeliśmy, że do dziennikarzy od razu przykleja się jeden z organizatorów i oprowadza właściwymi ścieżkami, by pokazać tyle, ile chce. Ale dopiero po czasie dostrzegamy, że weszliśmy jakby od zaplecza. Ochroniarz nawet nie wstał ze swojego białego ogrodowego krzesełka, ale przyglądał się uważnie. Któryś już raz odnoszę wrażenie, że oni wszyscy nie do końca wiedzą, na co można przyjezdnym pozwolić, a kiedy łapać ich za rękę. Są niepewni, w odróżnieniu od naszego kroku. Być może to decyduje, a może po prostu bierze nas za gości, którzy w tym czasie - przeszło dobę przed meczem otwarcia - po drugiej stronie wioski zaczynają odbierać swoje domki.
To miejsce niepodobne do żadnego innego. Kilkaset małych kontenerów z blachy zaadaptowanych na mieszkanka. Powstały, bo Katar miał olbrzymie problemy z zapewnieniem odpowiedniej liczby pokoi. Spodziewał się przyjazdu 1,2 miliona kibiców, a do marca miał tylko 30 tys. pokoi, z czego aż 80 proc. FIFA już na starcie zaklepała dla drużyn, działaczy, sponsorów i zaproszonych gości. Było jasne, że wielu fanów po prostu nie będzie miało gdzie spać. Stąd te trzy tysiące kontenerów rozłożonych w kilku takich wioskach. By nie straszyły i nie budziły najprostszych skojarzeń z obozami pracy, organizatorzy zadbali o kolory: powiesili turniejowe grafiki na każdym kontenerze, a wąskie alejki między nimi wyłożyli najtańszą plastikową trawą, której zieleń kontrastuje z piaskowym Katarem. Nagrzewa się jednak tak, że po dziesięciu minutach sprawdzamy, czy nie roztapiają nam się podeszwy butów.
W tym gorącu wciąż jeszcze zasuwają robotnicy, którzy widząc nas albo natychmiast przyklejają do twarzy uśmiechy, albo naciągają pod oczy banderki. Chronią ich przed pyłem, który unosi się z każdym mocniejszym podmuchem wiatru. W tej części wioski, na jej obrzeżach, całkowicie po drugiej stronie od głównego wejścia i recepcji, nie ma plastikowej trawy. Jest ten szorstki katarski piasek, kamienie i gruz. Na środku mnóstwo śmieci. Robotnik w koszulce Alexandre Pato ciągnie za sobą duży czarny worek i dorzuca do hałdy. Kolejny niesie stos kartonów. Ma ich tyle, że zaczynają się w okolicach pasa i sięgają ponad głowę. Trzeci też wyrzuca worek, a po chwili idzie do wodopoju, bo tak należy nazwać dystrybutor z wodą w rozpadającej się klitce. Nalewa do dużej butelki po napoju, pije szybko, bez odrywania butelki od ust. Widać, że pragnienie jest wielkie. Jego, ale też organizatorów, by ze wszystkim zdążyć.
Po drugiej stronie rejestrują się już goście. Jako jedni z pierwszych - kibice Arabii Saudyjskiej, z którą Polska zagra drugi mecz na tych mistrzostwach. Hasan i Ali będą tu mieszkać przez kilkanaście dni. Za jedną noc w dwuosobowym kontenerze płacili 900 riali katarskich, czyli ponad 1100 zł. Są z Rijadu, mówią, że to dla nich duża kwota. Ceny za wynajęcie kontenera się zmieniały. Rozmawiamy z Polakiem, który nie pamięta dokładnej kwoty, ale wie, że nie przebiła 1000 zł. Anglicy mówią o 172 funtach za dobę, ale wspominają, że przy największym oblężeniu cena wzrastała nawet do 370. FIFA reklamuje na stronie z pośrednictwem wynajmu, że obiekt ma siłownię, centrum rekreacji, boiska do piłki nożnej, siatkówki, stoły do tenisa. Oferuje kuchnie z całego świata, ma wielki telebim niedaleko recepcji i kilkadziesiąt skórzanych puf przed nim. Ważne: siadać tylko po zachodzie słońca.
Hasan i Ali znają Grzegorza Krychowiaka, zawodnika Al-Shabab, ale nie wiedzieli, że gra w reprezentacji Polski. Gdy powiedzieliśmy im, że w dodatku ma "dziesiątkę" na plecach, powiedzieli tylko "wow!". Zaproponowali nam mecz Polska - Arabia dwóch na dwóch, ale nigdzie nie widać piłki. Boisko rzeczywiście jest. Wyłożone tą samą trawą, co alejki. Obok kilka maszyn do ćwiczeń i parę food trucków - od pizzy, przez hamburgery i frytki, po bardziej lokalne specjały podane w przystępnej formie kebaba. Spróbować nie możemy, jeszcze zamknięte. Stoisk z piwem nie ma, choć jeszcze kilka dni temu pojawiały się plotki, że bus z alkoholem też w tej wiosce stanie.
Całość robi dobre wrażenie. I choć pomysł zbudowania takich wiosek był osobliwy, uznalibyśmy go za niezły, gdyby nie ceny za wynajem kontenera. Całkowicie nieadekwatne do oferowanego komfortu. Każdy może ocenić sam, ale wbrew pozorom Katar nie jest bardzo drogi - to ceny tych kontenerów są oderwane od rzeczywistości. Przejazdy są tu tańsze niż w Warszawie, ceny w sklepach za podstawowe produkty tylko odrobinę wyższe, a w restauracjach niemal identyczne jak w Polsce.
- To piekło. Klimatyzacja ledwo działa i niesamowicie hałasuje. Nie schłodzi do mniej niż 27 stopni. Nie może działać w nocy, bo się nie wyśpisz. A łóżka są twarde jak skały, więc równie dobrze można położyć się na podłodze. Jesteśmy tu dziesięć nocy. Gdyby wpaść na jedną lub dwie, byłoby w porządku. Ale na dłużej to koszmar - mówił "Guardianowi" jeden z angielskich kibiców.
W wiosce dla fanów śpi też Piotr Słonka, znany z twitterowego profilu BuckarooBanzai, na którym relacjonuje wojnę w Ukrainie. Rozmawiamy z nim po jego pierwszej nocy w kontenerze. - Pełna zgoda co do klimatyzacji. Jest głośna. Ale łóżka są wygodne, nie ma co narzekać. Gorzej, że nie dostałem obiecanej butelki wody. FIFA pisała, że codziennie będą zapewnione - mówił. - Tu każdy żyje turniejem. Druga w nocy, informacje sportowe na telebimie po meczu otwarcia i wszystkie miejsca zajęte. Ludzie siedzą, oglądają i rozmawiają. Dużo uśmiechów, relaks. Wszędzie są olbrzymie tłumy, więc żeby się zarejestrować, trzeba swoje odstać w kolejce w pełnym słońcu. Może 15 minut, a może dwie godziny. Zależy, czy ludzie przed tobą chcą się tylko zameldować, czy dopiero kupują kabinę. Ale widać, że organizatorzy bardzo się starają. Są nawet boye do rozwożenia meleksami gości i walizek - dodaje. - Ogólnie to wszystko jest na duży plus, ale nie za tę cenę. Dałbym za to maksymalnie 50 euro - ocenia Słonka.
To miejsce bije kontrastami i streszcza ten mundial: jest zadbany front i odstraszające obrzeża, piękne kolorowe bloki i efektowny stadion w tle, ale tam, gdzie nie sięga wzrok robotnicy uwijają się w upale. Gdy część wioski już się bawi i śmieje, oni wciąż jeszcze dopracowują szczegóły. Jest bogato i biednie. Zależy, w którą stronę spojrzeć.