Była 36. minuta meczu USA - Walia. Christian Pulisic podał, a Timothy Weah pięknym technicznym strzałem umieścił piłkę w siatce. Miliony kibiców znów usłyszało nazwisko, które znało przed laty. Jego ojciec - George - nigdy nie miał szansy zagrać na mundialu, bo reprezentantem słabej Liberii. Timothy takową okazję otrzymał i ma szansę skierować swoją karierę na właściwe tory.
Timothy Weah urodził się w 2000 roku w Nowym Jorku. "Prawo ziemi" zapewniło mu automatyczne amerykańskie obywatelstwo. Jego ojciec dogrywał ostatnie mecze swej piłkarskiej kariery w Europie i Zjednoczonych Emiratach Arabskich, lecz Timothy wychowywał się w Stanach. Płynnie mówi po angielsku i francusku.
Pierwsze kroki w piłkarskim świecie przyszło mu postawić na Florydzie. Już w wieku 13 lat zainteresowali się nim New York Red Bulls. W ich akademii spędził jednak tylko rok, po czym czekały go bardzo wczesne przenosiny do Europy. I to nie byle gdzie, bo do klubu renomowanego i dobrze znanego, w którym jego ojciec spędził trzy lata swojej kariery. Timothy Weah trafił do PSG.
Ze względu na pochodzenie miał szansę wybrać grę w reprezentacjach USA, Francji, Jamajki oraz Liberii. Weah zawsze jednak zaznaczał, że najbliżej mu do Stanów Zjednoczonych. Kocha ten kraj, co zaznaczał wielokrotnie w swoich wypowiedziach, mówiąc, że decyzja o reprezentowaniu USA wcale nie była trudna. Od najniższych szczebli młodzieżówek grał właśnie w amerykańskich młodzieżówkach i poznawał piłkarzy, z którymi dziś tworzy główną reprezentację. Kilkukrotnie odmawiał gry dla francuskiej federacji. Debiutu w dorosłej kadrze Stanów Zjednoczonych doczekał się ostatecznie w 2019 roku. Do czasu Mundialu zagrał w niej 25 razy i strzelił 3 gole.
Na murach okalających Parc des Princes widnieje podobizna George'a Weah. To właśnie w klubie ze stolicy Francji Liberyjczyk zaczął swój najlepszy okres w karierze, a przy okazji zapracował na przenosiny do Milanu, w którego barwach zdobył wspomnianą Złotą Piłkę.
Timothy też dostał okazję gry w Paris Saint-Germain, lecz w zupełnie innych warunkach. Choć urodzonego w Nowym Jorku Amerykanina uznawano powszechnie za bardzo obiecujący talent, tak rywalizacja o skład przerosła jego możliwości. Trudno zresztą się dziwić - był to okres, kiedy w ataku PSG rządzili Edinson Cavani, Kylian Mbappe, Neymar czy Angel Di Maria. Dla młodego Weah nie było miejsca na żadnej pozycji.
W połowie sezonu 2018/2019 Timothy Weah trafił do Celticu, gdzie wreszcie zasmakował nieco regularniejszej gry. Dorobek? 17 spotkań, 4 gole i asysta. Mogło być lepiej, ale Amerykanin miał swój wkład w ligowy tytuł zespołu z Glasgow. Zrobił sobie pośrednią promocję, a latem Lille wyłożyło za niego 10 milionów euro. Paryżanie nie zastanawiali się długo. Nie potrzebowali Weah, więc zaakceptowali ofertę. Napastnik odbił się od głównej drużyny PSG tak samo jak Christopher Nkunku czy Moussa Diaby. Tych dwóch panów poszło równolegle do Bundesligi za podobne kwoty. Każdy potrzebował odmiany - głębokiego oddechu świeżym powietrzem po zaduchu i zatłoczeniu, z jakim mieli styczność w Paryżu.
Swoją drogą PSG naprawdę zrobiło niezły interes na młodym Weah. Wiadomo - kasy w klubie jak lodu, ale bacząc na to, że Amerykanin praktycznie nie powąchał nawet francuskich boisk, to zespół ze stolicy sprzedał go za bardzo przyzwoitą kwotę. Diaby i Nkunku mieli dużo bogatsze CV, a paryżanie zainkasowali za nich odpowiednio 15 i 13 milionów euro, więc niedużo więcej.
Pobyt Weah w Lille nie zaczął się najlepiej. W sierpniu nabawił się kontuzji, która wyeliminowała go do stycznia. Uraz odnowił się już w lutym, wobec czego kalendarz na sezon 2019/2020 Amerykaninowi nie był w zasadzie potrzebny. Cały pierwszy rok przesiedział w gabinecie lekarskim.
Kolejny otworzył jednak przed nim nowe perspektywy. Lille dokonało mocnego przetasowania w ataku. Z drużyny za potężne pieniądze do Napoli odszedł Victor Osimhen. W jego miejsce ściągnięto Jonathana Davida z Gentu i wiekowego Buraka Yilmaza do duetu. Zespół kierowany przez Christophe'a Galtiera grał nieco oldschoolowym 4-4-2, lecz francuski trener wiedział, jak skonstruować cały system z domieszką pewnej nowości. Schemat mocno stawiał na pracę skrzydłowych, którzy wciąż mieli wspomagać dwójkę napastników. Akcje wyprowadzano szybko, najczęściej zabójczymi kontratakami. Dzięki takiemu stylowi Weah nadawał się nie tylko na nominalną dla siebie pozycję napastnika, ale też i rozstawienie na flance. Nie jest aż tak masywny i postawnie zbudowany jak ojciec, lecz z pewnością ma nieprzeciętne umiejętności techniczne, które opiera na piekielnej szybkości.
Więcej treści sportowych na Gazeta.pl.
Jak wiadomo sezon 2020/2021 zakończył się sensacyjnym mistrzostwem Lille. Duża w tym zasługa prawdziwego arcymistrza Galtiera, który wycisnął z tej ekipy absolutne maksimum. Dlatego też właśnie Francuz zmienił po rozgrywkach klub na Niceę, a teraz obejmie wielkie Paris Saint-Germain. Dla Timothy'ego Weah był to już trzeci tytuł ligowy na francuskich boiskach, ale podobnie jak w PSG, nie przyczynił się on do niego w większym stopniu. Grał ogony - aż 28 rozegranych spotkań i tylko 863 minuty na boisku. W tym czasie Amerykanin umieścił piłkę w siatce trzykrotnie.
Weah przegrywał rywalizację z duetem David-Yilmaz, który stał się wizytówką "Mastifów". Na skrzydłach szaleli Bamba z Ikone, więc i tam nie było lekko. W rotacji nie brakowało też kilku innych piłkarzy, wobec czego młody Weah nie mógł liczyć na zbyt wiele. Cierpliwie czekał jednak na swoją szansę, a tą miał się okazać dopiero kolejny sezon.
To rozgrywki 2021/2022 przyniosły Weah oczekiwaną regularność. Lille zostało dosłownie rozebrane. Poza Galtierem odeszło kilku znaczących piłkarzy. Co prawda para napastników pozostała niezmienna, lecz perspektywy pojawiły się na prawej stronie. Jeszcze latem do MLS-u przeniósł się Luiz Araujo, a zimą Lille musiało przystać na ofertę Fiorentiny, oddając znakomicie dysponowanego Jonathana Ikone. To była szansa, na którą Weah czekał.
Czy ją wykorzystał? Oceniając w skali szkolnej Amerykanina, dostałby 2 z małym plusem. Wypadł trochę na jeźdźca bez głowy - dużo biegał, miał chęci, starał się być aktywnym, lecz efekty były nieco mierne. Brakowało od niego wkładu w najważniejszych spotkaniach ligowych. W Lidze Mistrzów kompletnie mu nie szło. Ostatecznie sezon skończył z 35 spotkaniami, 3 golami i 5 asystami - sumując wszystkie rozgrywki. Rozczarował jak zresztą całe Lille.
Weah wreszcie dostał pole do wykazania się, ale go nie wykorzystał. Choć Lille ma wąską kadrę i nie zapowiada się na potężne wzmocnienia przez niestabilną sytuację finansową, tak Amerykanin mógł odejść do Valencii, a przynajmniej mówiło się o tym jeszcze kilka tygodni temu. Ostatecznie wydaje się, że jednak zostanie przy Stade Pierre-Mauroy. Dostał jeszcze jedną szansę, by w szeregach "Les Dogues" pokazać swoją jakość.
Obecny sezon nie zaczął się dla Weah najlepiej. Wpierw długo pauzował przez kontuzję stopy, przez co ominęła go inauguracja krajowych rozgrywek. Do czasu mistrzostw świata zagrał tylko sześć razy. Zdarzało się nawet, że Paulo Fonseca z przymusu wystawiał go na boku obrony ze względu na kadrowe problemy. Nie dziwi więc, że Amerykanin pozostaje bez gola w trwających rozgrywkach.
A mimo wszystko na mistrzostwa świata pojechał. Gregg Berhalter postawił na sprawdzonego zawodnika - jednego z przedstawicieli młodego, obiecującego pokolenia Amerykanów, dla których Katar jest pierwszym bojowym przetarciem. Weah odpłacił się selekcjonerowi w najlepszy możliwy sposób, strzelając pierwszego gola na turnieju dla reprezentacji Stanów Zjednoczonych.
George nigdy tego nie dokonał, choć tu trudno się dziwić - przecież grał w barwach Liberii, która nigdy na mundialu nie zagrała. Amerykański paszport daje więc Timothy'emu nieco szersze perspektywy na płaszczyźnie reprezentacyjnej. Klubowa kariera nie układa mu się najlepiej, ale impreza pokroju mundialu to zupełnie nowa szanse. Piłka nożna zna wielu niepozornych zawodników, którym turniej tej rangi zapewnił papiery na wyjątkowo udane kariery.
Weah wciąż jest młody. Ma 22 lata, ale Amerykanie wierzą w niego i jego pokolenie. Kiedyś dość wybiórczo łowiono talenty z USA. Landon Donovan czy Clint Dempsey latami ciągnęli reprezentację, ale bez większych sukcesów. Teraz Stany Zjednoczone mają z czego przebierać - średnia wieku jedenastki wyjściowej na mecz z Walią to 25,3 lat. Ta kadra ma jeszcze sporo przed sobą, ale już w Katarze może powtórzyć swój największy sukces, czyli ćwierćfinał Mistrzostw Świata, który udało im się osiągnąć w 2002 roku. Drużyna chce udowodnić swoją jakość i potencjał, a taki sam cel przyświeca Timothy'emu Weah. Gol z Walią przypomniał to nazwisko ponownie światu piłki nożnej.