Mundial 2018. Polska - Japonia. Polski mecz o nic. A tak naprawdę mecz o miliony

Wołgograd miał być biało-czerwony, a nie ciemnoniebieski. Miał być mecz o awans, a nie pocieszenie. Ale niech ktoś spojrzy w liczby i powie rywalom z Japoniii, że ich sukcesy w grupie H są nielogiczne

- Dzień dobry, czy mógłbyś potwierdzić, że Polska to jest taka drużyna, która w mistrzostwach świata zawsze dwa mecze przegrywa, a w ostatnim meczu wygrywa? Macie taki zwyczaj, prawda? – pyta dziennikarz z Japonii. – Bo my potrzebujemy w czwartek remisu i trochę się niepokoimy – dodaje. Trochę mu głupio, chciał zadać pytanie bardziej taktownie, ale nie wyszło.

Japońska kadra czeka, czyli technika z kursu TV

I jak mu odpowiedzieć? Że nie ma takiego zwyczaju, tylko po prostu tak wyszło. Kiedyś były błędy i wypaczenia, a teraz jesteśmy już dużo lepsi, tylko nie umieliśmy tego pokazać? A może odpowiedzieć pytaniami na pytanie? – Czy wiesz że trochę się niepokoimy, bo  polskim piłkarzom przydałoby się zwycięstwo dla pokrzepienia serc, ale wy jesteście taką drużyną, która gra w mundialach nieprzerwanie od 1998 roku i ma taki zwyczaj, że co drugi mundial wychodzi  z grupy? Że w waszej lidze grali kiedyś brazylijscy mistrzowie świata, a u nas ci Brazylijczycy, którym się gdzie indziej nie udało? Że zatrudnialiście w kadrze i klubach sławnych zagranicznych trenerów?  A my jednego? Że próbowaliście różnych systemów szkolenia i mieliście nawet swoje telewizyjne „Piłkarska kadra czeka” jak my w dawnych czasach, tylko wy niedawno. I że te telewizyjne kursy (w każdą sobotę rano, przez kilkanaście lat, z amerykańskim trenerem Tomem Byerem, pod patronatem Nestle) potrafiły zdziałać cuda w wyszkoleniu technicznym waszych piłkarzy? Że  macie w składzie tak jak my, piłkarzy z najlepszych europejskich lig, z Anglii, Niemiec, Francji, Hiszpanii? Że wasz obrońca Southampton Maya Yoshida  rozegrał w Premier League ponad 2000 minut, a nasz Jan Bednarek tylko końcówkę sezonu?  Że piłkarz Japonii ze składu na Senegal rozegrał średnio 2165 minut w ostatnim sezonie ligowym, a polski ze składu na Senegal średnio o 450 minut mniej? Że był w tym składzie, jak u nas, tylko jeden piłkarz z krajowej ligi? Że u was piłkarzami po przejściach są Shinji Kagawa, Genki Harabuchi i Gaku Shibasaki, bo zagrali 1000 minut w sezonie, albo niewiele ponad? A u nas Kuba Błaszczykowski i Arkadiusz Milik, którzy zebrali dwa razy mniej?

To Polska miała być Japonią tych mistrzostw

Tak możemy Japończykom odpowiadać dzisiaj. Ale tuż przed mundialem byłaby inna rozmowa. To u nas miał być na przełomie czerwca i lipca taki szał na kadrę, jaki jest teraz w Japonii. To Polacy mieli w Wołgogradzie przypieczętować awans do 1/8 finału. Miasto miało być biało-czerwone, a nie ciemnoniebieskie jak dzisiaj. Senegal budził strach, Kolumbia respekt. Ale nad Japonią pochylaliśmy się jak nad chorym: konflikt piłkarzy z Vahidem Halilhodziciem, zmiana selekcjonera niedługo przed mundialem. To Polska miała zagrać z Senegalem tak jak Japonia: podaniami, mądrze, umieć się dwa razy podnieść po stratach goli. Z Kolumbią sprzyjało jej szczęście, rywal też pomógł ryzykowną szarżą w osłabieniu, gdy remis mu nie wystarczał. Ale samym szczęściem nie da się wytłumaczyć, że najbardziej lekceważona drużyna grupy H jest dziś o remis od awansu. To mogłoby się zdarzyć również Polakom, gdyby pomogli sami sobie, zwłaszcza w meczu z Senegalem. Ale nie sposób powiedzieć Japończykom, że tylko wykorzystali słabość innych i ich awans byłby nielogiczny.

Mecz o miliony

Dla Polaków to jest dzień walki o zwycięstwo na poprawę humoru. I na przeprosiny dla kibiców. Dla tych, którzy mimo wszystko dojechali do Wołgogradu, mimo straty szans. I w samolotach rozmawiali, „że to Maroko tak walczyło”, a z polskiego mundialu nie ma co wspominać. Ale i dla tych, którzy zostali w Polsce. Reprezentacyjny kibic, czasem traktowany z lekceważeniem, to był w XXI wieku jeden z największych skarbów polskiej piłki. A jedną z największych porażek było to, że nie udało się go przyciągnąć do piłki na tyle, by był też wciągnięty w tę ligową, codzienną, a nie tylko świąteczną. Wierzył w wyjście z grupy w 2002, przebolał. Wierzył w 2006, przebolał. Teraz wierzył najmocniej. I też pewnie przeboleje. Ale ze zwycięstwem w Wołgogradzie, albo przynajmniej dobrą grą, byłoby mu łatwiej. Było kilka dni na darcie szat po Kolumbii, a teraz ważniejsze jest, co się dalej z kadrą i polską piłką stanie. A to boom na kadrę przyciągał dzieci do szkółek, dawał im idoli, rodziców przekonywał, że warto na to poświęcić swój czas. I najgorsze by było, gdyby się ta dobra energia skończyła. 

Gdy niedługo przed mundialem przedstawiciele rządu spotkali się z działaczami na dyskusji, jak pomagać polskiej piłce się rozwijać i walczyć z chuligaństwem, prezes Mateusz Morawiecki zapytał: ile trzeba by było milionów, żeby polski klub grał regularnie w Lidze Mistrzów?

Tak naprawdę to może wystarczyłoby, gdyby lepiej i bardziej pomysłowo wykorzystać siedemnaście milionów. Siedemnaście milionów widzów meczu z Kolumbią. Awansu się im dać już nie da. Ale przekonywać, żeby się nie zniechęcali, trzeba już od dzisiaj.

Prognoza pogody na wakacje 2018. Jaka pogoda w lipcu i sierpniu?

Strzelanina w Maryland. Wielu rannych

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.