Kolumbia – Ameryka Południowa. Senegal – Afryka. Japonia – Azja. I Polska, jedyna drużyna europejska. Choć regulamin losowania dopuszczał obecność w grupie dwóch zespołów ze Starego Kontynentu, nasza reprezentacja nie miała okazji skorzystać z takiej możliwości. Po raz pierwszy w historii zagramy więc z trzema zespołami z trzech różnych kontynentów. – Do grupy podchodzimy z dużym szacunkiem, choć także z wiarą we własne możliwości – dodał Nawałka, mając świadomość tego, jak wielka przed nami niewiadoma.
Na każdym z sześciu mundiali, rozegranych przez Polskę po II wojnie światowej, w fazie grupowej trafialiśmy na zespół europejski. Nieuwzględnionym przez nas wyjątkiem jest turniej z 1938 roku, gdy zmierzyliśmy się z Brazylią, ale wtedy czempionat rozgrywany był systemem pucharowym. Od historycznego remisu na Wembley drużyny Kazimierza Górskiego, Polacy mierzyli się kolejno z: Włochami (1974), RFN (1978), znów z Włochami (1982), Anglią i Portugalią (1986), ponownie z Portugalią (2002) i z Niemcami (2006).
Każdy z tych meczów to oddzielna historia. Czasem chwalebna, jak zwycięstwa 2:1 z Włochami czy 1:0 Portugalią; czasem nudna, jak remis 0:0 z RFN; a czasem bardzo bolesna, jak porażki 0:3 z Anglią, gdy trzy bramki zdobył prowadzący w Moskwie ceremonię losowania Gary Lineker, czy 0:1 z Niemcami, kiedy w kadrze naszych zachodnich sąsiadów wystąpił urodzony w Opolu Mirosław Klose (który w stolicy Rosji otrzymał honor wniesienia do Sali Koncertowej Pałacu Kremlowskiego Puchar Świata). – Uważam, że dobrze się stało, bo zespoły europejskie prezentują fenomenalny poziom taktyczny. A Afrykanie czy Latynosi mają dużą fantazję, ale i popełniają sporo błędów. A my jesteśmy reprezentacją, która lubi je wykorzystywać. Z naszych rywali drużynę z Europy najbardziej przypomina mi Japonia – mówi nam Jan Tomaszewski.
W mundialowych grupach najczęściej spotykaliśmy się z zespołami z obu Ameryk. I szło nam wyjątkowo dobrze. Już w 1974 r. zespół trenera Górskiego zagrał (i wygrał 3:2) z zawsze groźną Argentyną. Na turnieju w Hiszpanii w 1982 r. zmierzyliśmy się natomiast z innym przedstawicielem konfederacji CONMEBOL, Peru, które przez blisko godzinę stawiało opór, ale ostatecznie zostało rozbite 5:1. – Mecz z Peru wyszedł nam bardzo dobrze, ale to nie są łatwi przeciwnicy. Wydaje mi się, że wolimy drużyny europejskie, które grają tak, jak my. Bo piłkarze, którzy mają dużą swobodę panowania nad piłką, potrafią się z nami bawić. Czasem żartowałem z zawodników, że z zespołami z tamtego regionu grali zgodnie z kodem 2-3. Czyli na dwa przyjmowali, a na trzy tracili – mówi Sport.pl trener tamtej reprezentacji Antoni Piechniczek. Takiej południowoamerykańskiej lekcji futbolu w fazie grupowej udzielili nam Ekwadorczycy. 11 lat temu w Gelsenkirchen pewni siebie Polacy, prowadzeni przez Pawła Janasa, zlekceważyli niepozornego rywala i przegrali 0:2.
Jeszcze lepiej szło nam z zespołami z konfederacji CONCACAF, czyli zrzeszenia zespołów Ameryki Północnej i Środkowej. Zaczęło się od pamiętnego pogromu Haiti 7:0. Później 3:1 ograliśmy Meksyk, a do siatki dwukrotnie trafił obecny prezes PZPN Zbigniew Boniek. – Leży nam styl gry tych drużyn. Jak sobie przypominam, w takich spotkaniach mieliśmy dużo miejsca w środku pola. Rywale nie byli za bardzo agresywni. Ich baza, czyli przygotowanie techniczne, stało na wysokim poziomie, ale dawaliśmy radę. Bo nie używali ostrego pressingu. To znów może być nasza szansa – wspominał Włodzimierz Lubański, który w meczu z Meksykiem asystował przy jednej z bramek strzelonych przez Bońka. W XXI wieku też bywało miło i przyjemnie. W Korei i Japonii na koniec fazy grupowej pokonaliśmy Amerykanów 3:1, a cztery lata później w Niemczech – również na pożegnanie z mundialem – po bramkach Bartosza Bosackiego, Polska wygrała 2:1 z Kostaryką.
Trzykrotnie biało-czerwoni stawiali czoła zespołom afrykańskim. I zawsze okazywały się to mecze niezwykle dla nas wymagające. W 1978 r. czekała Tunezja, cztery lata później Kamerun, a w 1986 r. – Maroko. I tylko raz Polacy wyszli z rywalizacji obronną ręką. Tunezję udało się ograć 1:0, dzięki bramce Grzegorza Laty. – Drużyny z Afryki są niedoceniane. Mówiło się „e, co to za Tunezja. Co to za Kamerun”. A z Tunezją męczyliśmy się straszliwie, udało mi się pokonać ich bramkarza, ale tylko dzięki błędowi obrońcy. Z Kamerunem też było ciężko. Mogliśmy nawet przegrać, bo byli lepsi. Dlatego, jak słyszę „specjalistów”, którzy cieszą się z Senegalu, to radzę im puknąć się w głowę – wyjaśnia Sport.pl Lato. Piłkarze z Maroka i wspominanego Kamerunu nie strzelili nam co prawda bramki, ale skutecznie bronili także swojej. Dzięki temu Polska oba mecze kończyła bezbramkowym remisem (co w 1986 r. można było uznać za sukces, bo Maroko wygrało grupę, pokonując m.in. 3:1 Portugalię!).
W historii polskich mistrzostw raz tylko mierzyliśmy się z reprezentantami Azji. Na turnieju w Korei Południowej i Japonii trafiliśmy do grupy z gospodarzami i w Pusan dość boleśnie przekonaliśmy się o umiejętnościach rywali. Jadąca „po Puchar” kadra Jerzego Engela przegrała 0:2 i właściwie po pierwszym meczu zapewniła sobie powrót do domu. – Strasznie nas zaskoczyli. Nie spodziewaliśmy się, że będą tak dobrze przygotowani fizycznie. Mieli być niscy, a kilku z nich wzrostem nie ustępowało Jackowi Bąkowi i Tomkowi Hajcie. Poza tym Koreańczycy grali w piłkę. W Pusan dały nam w kość także warunki, olbrzymia wilgotność. Gdyby nie to, bylibyśmy w stanie z nimi powalczyć. A nie mieliśmy czym oddychać. Z drugiej strony grałem też przeciwko Japonii w Łodzi i też przegraliśmy 0:2. Niby to goście z Azji, ale trenera mają z Europy, grają w ligach zachodnich i prezentowali zorganizowany, fizyczny futbol – wspomina Piotr Świerczewski, uczestnik meczu na Pusan Asiad Stadium.
– Każdy z tych zespołów jest w czołówce na swoim kontynencie. I każdy z nich prezentuje wysoki poziom – stwierdził Adam Nawałka, który dodał zaraz, że lada dzień zdecyduje o rozkładzie pracy swoich asystentów. Bo rozpoznanie rywala będzie kluczem do zwycięstwa. Kolumbia przecież może się pochwalić porażającą siłą ataku z Radamelem Falcao i Jamesem Rodríguezem na pierwszej linii frontu; Senegal – jak większość zespołów afrykańskich – wszystkie siły rzuci na pierwszy mecz, o czym boleśnie przekonali się w 2002 roku ozłoceni Francuzi; Japonia to natomiast zespół równie nieprzewidywalny, co wspomniana Korea Płd.
Gdyby sugerować się wyłącznie historią, należałoby spodziewać się zwycięstwa z Kolumbią, remisu z Senegalem i porażki z Japonią. Ale kadra Nawałki lubi pisać swoją historię. Po raz pierwszy zagra w grupie bez drugiego zespołu z Europy. Oby zapisała się też na kartach kronik historycznym wynikiem.