Amerykanie nie jadą na mundial. Katastrofa wszech czasów, czyli jak stracić 200 mln dolarów

Brak kwalifikacji do mundialu w Rosji to największa klęska w historii amerykańskiej piłki nożnej. To ogromny krok w tył po tym, jak powszechnie sądzono, że z piłką nożną w Stanach Zjednoczonych może być tylko lepiej.

Owszem były czasy, gdy drużyna USA znaczyła w światowym futbolu o wiele mniej niż dziś - nawet po porażce z Trynidadem i Tobago. Ale wtedy nikogo piłka nożna w Stanach Zjednoczonych nie obchodziła. Sport, za którym szalała większość świata, był w USA marginalny. Wszystkie próby budowania zawodowej ligi kończyły się bankructwem. W początkach lat 80. kryzys był tak głęboki, że amerykańska federacja piłkarska nie miała pieniędzy, by zbierać reprezentację i rozgrywać mecze międzynarodowe. Od listopada 1980 r. do maja 1984 r. kadra USA rozegrała tylko dwa spotkania.

W liczbach światowa potęga

Dziś obraz jest zupełnie inny. Według danych FIFA w USA w piłkę nożna zaangażowane są ponad 24 miliony osób. Stany Zjednoczone przegrywają po tym względem tylko z Chinami. Jeśli chodzi o graczy zarejestrowanych to Amerykanie ustępują jedynie Niemcom. Patrząc natomiast na młodzież uprawiającą sport w szkołach średnich, to piłka nożna jest na czwartym miejscu po futbolu amerykańskim, lekkoatletyce i koszykówce. Oczywiście, trzeba pamiętać, że ok. 40 procent młodych piłkarskich adeptów w USA to dziewczęta, podczas gdy w innych krajach nie jest to liczba większa niż 10 procent. Pod względem przychodów (550 mln dolarów w 2016 r.) Major Soccer League jest dziewiątą piłkarską ligą na świecie.

Rośnie też zainteresowanie kibiców. Podczas ostatnich mistrzostw świata transmisje z mistrzostw świata miały rekordową oglądalność. Finał przed ekrany przyciągnął 17,3 mln widzów w stacji ABC i 9,2 mln w hiszpańskojęzycznym Univision. W porównaniu do mistrzostw świata w 2010 r. widownia w anglojęzycznych stacjach EPSN i ABC wzrosła o 39 proc. Dziś nie jest to piłkarski rekord wszech czasów w USA, bo lepszą oglądalność miał finał kobiecego mundialu w 2015 r. (26,7 mln).

Spodziewając się kolejnego piłkarskiego boomu Fox Sports zapłacił za mundiale w 2018 i 2022 r. 425 mln dolarów, a hiszpańskojęzyczne Telemundo aż 600 mln.

Amerykańska stacja już dwa tygodnie przed końcem eliminacji zrobiła wielką promocyjną imprezę w Nowym Jorku, pokazując z jakim rozmachem będzie relacjonować turniej w Rosji. Główne studio Fox Sports ma mieścić się na Placu Czerwonym w Moskwie.

Wcześniej szef sportowej sieci FOX żartował, że gdyby zespół USA do finałów nie awansował, dla jego stacji byłoby to jak „spuszczenie 200 mln dolarów w klozecie”. I wykrakał. Akcje Twenty-First Century Fox Inc. - spółki, do której należy Fox Sports - spadły w środę na nowojorskiej giełdzie o prawie 3 procent. Amerykański Newsweek napisał z drwiną, że ulubiona sieć telewizyjna Trumpa musi teraz liczyć na Meksyk, aby zwróciły się jej koszty poniesione na zakup praw telewizyjnych do turnieju.

Straty też liczy krajowa federacja, która nie dostanie pieniędzy za udział w turnieju (cztery lata temu zarobiła na tym ponad 10 mln dolarów) ani premii za awans od sponsorów, nie przyciągnie też nowych reklamodawców.

Drogi sport biednych kibiców

Słowa klęska i katastrofa odmieniają po odpadnięciu w eliminacjach wszystkie amerykańskie media. Gromy spadają na piłkarzy, trenera Bruce’a Arenę, szefa federacji, Sunila Gulatiego. - Nie mamy żadnej wymówki, dlaczego nie zakwalifikowaliśmy się do finałów - powiedział selekcjoner.

Taylor Twellman, były piłkarz, a obecnie analityk piłkarski w stacji ESPN  w bardzo emocjonalnej rozmowie w studiu, obarczył winą całe piłkarskie środowisko w USA. „Przy całej tej masie pieniędzy, która jest [inwestowana] w MLS i cały ten sport, nie umiemy zremisować z Trynidadem? Nie zasłużyliśmy, aby grać w mistrzostwach świata. Jeśli ta klęska nie obudzi każdego od piłkarskiej federacji do MLS, od klubów młodzieżowych do nadawców telewizyjnych, to znaczy, że wszyscy jesteśmy szaleni. Ponieważ definicją szaleństwa jest robienie tych samych rzeczy, znając ich skutek”.

W oryginale, mówiąc o klubach młodzieżowych Twellman używa zwrotu „pay to play”. To jeden z najlepszych przykładów choroby amerykańskiego systemu.

W USA - inaczej niż w Europie - nie ma klubów dotowanych z kasy państwowej lub samorządowej. Wszystkie młodzieżowe kluby i akademie to prywatne przedsięwzięcia. Rodzice, którzy chcą, aby ich synowie czy córki uprawiali piłkę nożną pod okiem profesjonalnych trenerów, na dobrze przygotowanych boiskach muszą płacić co najmniej 1,5 tysiąca dolarów rocznie. Koszty rosną, gdy do tego trzeba doliczyć pieniądze na wyjazdy na mecze, dojazdy na treningi itp. W sumie utrzymanie dziecka w dobrej akademii kosztuje rodziców do 10 tysięcy dolarów rocznie. Nic więc dziwnego, że stać na to tylko dobrze sytuowanych. Ze stypendiów fundowanych przez dobroczyńców, korzysta w tym systemie niewielki procent dzieci. To jedna z przyczyn, dla której w USA bardzo trudno wychować piłkarską gwiazdę. O miejscu w składzie zbyt często decyduje gruby portfel rodzica, a nie piłkarskie umiejętności.

Cztery lata temu dziennikarz Roger Bennett i profesor ekonomii z Uniwersytetu Chicagowskiego porównali pochodzenie reprezentantów USA w piłce nożnej z wybieranymi do meczów gwiazd graczami NBA i NFL. Okazało się, że piłkarze pochodzą z miejsc, gdzie średnie zarobki, poziom zatrudnienia i edukacji jest wyższy od amerykańskiej średniej, a w przypadku graczy NBA i NFL jest odwrotnie. To zadziwiający wynik biorąc pod uwagę inne badania, które pokazują, że ze wszystkich popularnych w USA sportów to fani piłki nożnej są najbiedniejsi, a w dodatku w największym procencie należą do latynoskiej mniejszości.

Bennet tak skomentował klęskę USA w eliminacjach mundialu: „To jest jak każda męka, które doświadczałem jako fan Evertonu przez ostatnich 30 lat, skondensowana do 90 minut”.

Rewolucja, której nie było?

Nie brak też głosów, że cała ta „piłkarska gorączka” została w USA sztucznie wykreowana. Owszem piłkarski mundial przyciągnął przed ekrany rzesze kibiców, ale był on dla nich czymś podobnym do igrzysk olimpijskich - miejscem, gdzie team USA rywalizował z resztą świata. Po mistrzostwach emocje opadły i oglądalność meczów amerykańskiej reprezentacji była już dużo niższa. W 2016 r. średnia liczba widzów meczów kadry wyniosła tylko 965 tys., a gdyby zaś wziąć pod uwagę tylko mecze o punkty (eliminacje MŚ i Copa America) to 1,1 mln. Dużo większą widownię mają w USA mecze piłkarzy Meksyku. Ostatnie spotkania eliminacji oglądało więcej niż 2,5 mln kibiców.

Dla porównania MLS Cup, czyli ligowy finał, w 2016 r. obejrzało w otwartej stacji 2 mln widzów. Wynik okrzyknięto ogromnym sukcesem, bo był dużo wyższy niż w poprzednich latach, ale to osiem razy mniej niż wynosi średnia dla meczów NFL.

Piłkarscy fani w USA mają świadomość, jak niski poziom reprezentuje krajowa liga. Większą popularnością cieszą się w telewizji transmisje z Premier League, a największą widownię ma liga meksykańska, choć pokazywana jest tylko przez hiszpańskojęzycznych nadawców.

Dziesiątki milionów dzieciaków, które przewinęły się przez akademie i treningi piłki nożnej w szkołach, nie stworzyły w dorosłym życiu piłkarskiej kultury w USA. Symboliczne jest zdjęcie, które w końcu sierpnia przewinęło się przez wszystkie amerykańskie media.

Ci dwaj chłopcy to najlepiej zarabiający zawodnicy NFL i MLB. Ten pierwszy to Metthew Stafford, który właśnie w sierpniu podpisał 5-letni kontrakt na 135 mln dolarów. Ten drugi to Clayton Kershaw, którego 7-letni kontrakt warty jest 215 mln dolarów.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.