11 lat minęło jak jeden dzień. Ciekawy przypadek Łukasza Fabiańskiego

Łukasz Fabiański to jedyny piłkarz reprezentacji Polski prowadzonej przez Adama Nawałkę, który był na mundialu. Golkiper Swansea jest mostem łączącym stare i nowe czasy. Wraz z kadrą przeżył wszystko - wielkie dramaty, także osobiste, i historyczne sukcesy.

Po co? – to pytanie pojawiało się chyba najczęściej, gdy dyskutowano o zaskakującym powołaniu Fabiańskiego na mistrzostwa świata w Niemczech. W 2006 roku 21-letni bramkarz Legii Warszawa był co prawda wyróżniającym się piłkarzem ligi, aktualnym mistrzem kraju, ale gdzie było mu do gwiazd pokroju Jerzego Dudka czy Artura Boruca. Selekcjoner Paweł Janas zaskoczył jednak, biorąc młokosa, niczym minister Złotnicki, „na zachętę”. Fabiański o wygranym na loterii losie dowiedział się tuż po wylądowaniu w Szwajcarii, gdzie wyruszył wraz z polską młodzieżówką. – Ktoś zaczął wołać, że jadę! (…) W kadrze byli Boruc, Kuszczak, Dudek, gdzie ja bym tam pasował? (…) Szok, niedowierzanie. Miałem 21 lat, szczeniak – po latach wspominał w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.

Prolog: Mistrzostwa „na zachętę”

793. Taki historyczny numer został przypisany Fabiańskiemu, gdy trzy miesiące wcześniej zadebiutował w reprezentacji seniorów w meczu z Arabią Saudyjską. Chłopak z granicznego Kostrzyna nad Odrą wcześniej zagrał ze Szkocją w kadrze B, notował też występy w drużynie do lat 21. To jednak dopiero mecz sprzed 11 lat był początkiem reprezentacyjnej kariery pełnej dramatów, niefartu i trudnych chwil – wszystkiego, co hartuje, choć w najboleśniejszy sposób. Pisanie o emocjonalnym rollercoasterze byłoby truizmem, ale w przypadku Fabiańskiego zdaje się, że urodził się on z biletem na szaloną kolejkę górską w ręku. Dziś 32-latek to nie tylko czynny kadrowicz, ale i jedyny łącznik z czasami, gdy Polacy grali na mundialu.

Po co? – to pytanie zadaliśmy trenerowi Janasowi. – Po to, żeby Łukasz przez tyle lat mógł bronić w reprezentacji. Kiedy obejmowałem kadrę niektórzy bramkarze zaczynali być zaawansowani wiekowo, tak jak Dudek. Dlatego pomyślałem, że w mojej hierarchii musi być chłopak, który będzie nadzieją na przyszłość, poduszką bezpieczeństwa. I postawiłem na Fabiańskiego. Dziś mam wielką satysfakcję z tego, gdzie on jest. Wyjazd do Niemiec pomógł temu spokojnemu, cichemu chłopakowi obyć się w wielkim świecie - powiedział Sport.pl selekcjoner kadry w latach 2002-2006.

Na turnieju Fabiański nie zagrał w żadnym meczu, jako jeden z niewielu nie zanotował nawet minuty – w praktyce był jednak bez szans w rywalizacji z Borucem i Kuszczakiem. Zdobył natomiast doświadczenie o którym mówił Janas. Łukasz nie mógł wtedy wiedzieć, że po tak pięknie rozpoczętej karierze w zespole narodowym, na debiut na wielkim turnieju będzie musiał poczekać aż 10 lat.

Euroakt I: Łzy bezsilności

Ostatni rzut karny. Ostatni. Właściwie to nie powinno go w ogóle być, bo trening już się zakończył. Ale to tylko jeden, szybko pójdzie. O ten ostatni strzał poprosił w austriackim Lienzu Marcin Wasilewski. A Fabiański zgodził się, by kilka sekund później zwijać się z bólu. Golkiper Arsenalu walczył o miejsce w składzie, który lada dzień miał zainaugurować mistrzostwa Europy w 2012 roku. Walczył przede wszystkim z Wojciechem Szczęsnym. Łukasz uderzenie Wasilewskiego obronił i… doznał urazu barku. Jeden upadek zabrał mu marzenia o polsko-ukraińskim Euro.

– Łukasz był wtedy w doskonałej formie, wszyscy byli zachwyceni tym, jak się prezentuje. W chwili złapania kontuzji nie było jeszcze wiadomo, kto stanie w bramce. I „Fabian” strasznie to przeżył. Drużyna go wspierała, ale chłopak był załamany. Pamiętam, że po badaniach trenowaliśmy, a on siedział pod namiotem, gdzie mieściła się siłownia, i przeżywam to wszystko. Sam. Tak wolał – wspomina w rozmowie ze Sport.pl Tomasz Rząsa, wówczas reprezentacyjny dyrektor ds. mediów. Dzień po pechowym urazie odbyły się wspomniane badania w Innsbrucku, które potwierdziły diagnozę dr Mariusza Urbana. Diagnozę bezlitosną. Fabiański musiał wrócić na leczenie do Anglii, a w przeciwnym kierunku wyruszył z Teneryfy urlopowicz Grzegorz Sandomierski.

– Mogę się tylko modlić o to, żeby operacja nie była konieczna. W tym tygodniu przejdę dodatkowe badania, które dadzą ostateczną odpowiedź, jak poważny jest uraz – mówił ze łzami w oczach bramkarz nad głową którego wisiał ortopedyczny skalpel. Strach przed zabiegiem nie mógł dziwić, skoro ledwie kilka miesięcy wcześniej Fabiański przeszedł taką samą operację. W styczniu 2011 r. na rozgrzewce przed meczem z Manchesterem City odbił piłkę kopniętą przez Szczęsnego, upadł nieszczęśliwie, ale po interwencji lekarzy zagrał całe spotkanie. Ból stał się jednak nie do zniesienia, więc miesiąc później kostrzynian trafił do Heidelbergu, gdzie zabieg przeprowadził znany dr Sven Lichtenberg. Tuż po powrocie do zdrowia Łukasz zagrał jeszcze w Lidze Mistrzów z Olympiakosem Pireus i... skręcił kolano. Czekała go więc kolejna przerwa. Wtedy do wychowanka Polonii Słubice przylgnęła łatka piłkarza kontuzjogennego, który częściej niż w szatni, siedzi na kozetce doktora.

Euroakt II: Zaciśnięte zęby

Lato 2008 roku nie mogło być przełomowe. I nie było. Na mistrzostwa Europy do Austrii i Szwajcarii bilety dostali Boruc, Fabiański i Kuszczak. W tej kolejności. Tego ostatniego spotkało jednak to, co Fabiańskiego cztery lata później. Powołana przez Leo Beenhakkera 28 maja kadra trenowała w Austrii. Na jednym z treningów golkiper Manchesteru United stłukł... pośladek. Po badaniu w Grazu został pożegnany, a w jego miejsce wskoczył Wojciech Kowalewski. Wtedy walka o skład toczyła się już tylko między Borucem a Fabiańskim. Tak naprawdę jednak – tylko w teorii.

Potwierdza to Andrzej Dawidziuk, trener specjalizujący się w szkoleniu bramkarzy, wychowawca Fabiańskiego z MSP Szamotuły. – Łukasz musiał przełknąć naszą decyzję. Był wtedy na innym etapie kariery, niż Artur, który od kilku lat znajdował się na topie – mówi Dawidziuk, będący w sztabie szkoleniowym kadry Holendra. Boruc był wielką gwiazdą Celticu Glasgow, mistrzem Szkocji. Chwilę wcześniej przedłużył kontrakt na mocy którego inkasował 30 tys. funtów tygodniowo (2 mln euro rocznie, najwyższa pensja wśród kadrowiczów). Fabiański był co prawda w Arsenalu, ale właśnie „był”, bo w całym sezonie zagrał tylko trzy mecze - wszystkie w ostatnich kolejkach Premier League.

A więc lato 2008 roku nie mogło być przełomowe. Boruc rozegrał całe mistrzostwa i przeszedł do historii. Choć Polacy zdobyli tylko jeden punkt tracąc cztery bramki, to Artur zapisał się w kronikach jako najlepszy z najgorszych – czasami między słupkami dokonując cudów. Wszystko z boku obserwował bezsilny Fabiański, który nie miał wówczas argumentów, aby wygryźć ze składu starszego kolegę.

Euroakt III: Łzy bohatera

I znów te przeklęte rzuty karne… Chociaż w dwóch seriach jedenastek nie obronił ani jednego strzału, Fabiański był jednym z twórców sukcesu reprezentacji na Euro 2016. W bramce mistrzostwa znów miał rozpocząć Szczęsny. I rozpoczął, rozgrywając mecz z Irlandią Płn. Ale w jego trakcie doznał stłuczenia uda (na Euro 2012 wyleciał z boiska po faulu na Greku Salpingidisie). Z Niemcami – a także w kolejnych spotkaniach – wystąpił więc 32-latek, który eliminacje kończył w podstawowym składzie. I choć do dziś wielu kibiców ma do bramkarza Swansea pretensje za to, że nie odbił ani jednego strzału – i to w dwóch seriach, ze Szwajcarią i Portugalią – to należy oddać królowi to, co królewskie.

Gdyby nie interwencje Fabiańskiego do obu rywalizacji na strzały z 11 metrów w ogóle by nie doszło. O szybkich jak lot jastrzębia rękach Polaka przekonali się m.in. Mesut Özil, Rusłan Rotań czy Eren Derdiyok, którego uderzenie z siedmiu metrów Fabiański wybił w końcówce meczu ze Szwajcarami. Łukasza nie pokonał nawet Cristiano Ronaldo, choć w Marsylii dwoił się i troił. Mimo to pretensje za swoją postawę w konkursie karnych miał do siebie sam golkiper, który w pomeczowej rozmowie z Polsatem Sport uronił kilka łez. – Nie spodziewałem się tego. I nic tego nie zapowiadało. Ale widocznie w Łukaszu to siedziało, musiał się uzewnętrznić. A w takich momentach reporter może zrobić tylko jedno: nie przeszkadzać – wspomina Mateusz Borek, który przeprowadził wywiad.

Sam Fabiański tak wspominał czempionat w rozmowie z „PS”: - Gdy patrzę na CV, zatrzymuję się przy meczu z Portugalią i stwierdzam: mogło być lepiej. To dla mnie mała skaza w sportowym życiu. Rozumiem, że w jednej serii rzutów karnych można nic nie obronić. Ale by na dwie serie tylko raz rzucić się w dobrym kierunku? Coś było nie tak”.

Epilog: Ostatni taki turniej

W tym samym wywiadzie dodał: „Po mistrzostwach Europy we Francji zacząłem nad tym pracować. Staram się dłużej wyczekać strzelającego, nie iść w ciemno (...) Patrzę na innych bramkarzy, widzę, że kto dłużej wytrzyma, oszuka sędziego, ten wygrywa”. Być może kolejną szansę na wykorzystanie nowych umiejętności będzie miał w Rosji. Kolejną i jednocześnie (prawdopodobnie) ostatnią na mundialu. Kiedy piłkarze z całego świata wybiegną na sztucznie chłodzone murawy w Katarze, Łukasz będzie miał 37 lat. Na nadchodzących mistrzostwach może być jednak w życiowej formie. A lecąc samolotem z Warszawy do Moskwy będzie mógł zanucić, że „dwanaście lat minęło jak jeden dzień…”.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.