Holandia - Argentyna. Półfinał do zapomnienia

Messi kontra Robben? A może najsłynniejszy piłkarz na mundialu kontra najsłynniejszy trener na mundialu? Nic z tego, proszę państwa: jeśli już szukać bohaterów tego spotkania, musieliby być to wyrobnicy - pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

A czego wyście się spodziewali, u licha? Że ktoś tu się odsłoni? Atakował będzie jak szalony, zapominając o defensywie? Zapomni o kryciu? Bohaterami uczyni jakichś innych zawodników niż tych od czarnej roboty? Przecież porządny półfinał powinien wyglądać właśnie tak. Doprawdy: z każdą minutą estetycznych męczarni, na jakie skazali nas Holendrzy z Argentyńczykami, świat odzyskiwał swój porządek, zaburzony jednym wielkim ekscesem, jakim okazało się spotkanie Brazylia - Niemcy. "Drużyny turniejowe - pisałem jeszcze przed półfinałami - będą pamiętać, że w drodze po mistrzostwo dyscyplina taktyczna zawsze musi iść przed swobodną ekspresją. Będą neutralizować, zabezpieczać, odbierać, przeszkadzać, psuć i kraść cenne sekundy".

Bez ryzyka, bez zabawy

Symbolem tego podejścia była dokonana w przerwie przez Louisa van Gaala zmiana w reprezentacji Holandii: Bruno Martins Indi nie wypadł dobrze w pierwszych 45 minutach, w dodatku dostał już żółtą kartkę, więc selekcjoner uznał, że wprowadzenie na boisko nowego piłkarza będzie bezpieczniejsze, nawet jeśli oznacza to przesunięcie na inne pozycje także Kuyta i Blinda. Po pierwsze, żadnego ryzyka, po drugie, żadnego miejsca na złapanie oddechu przez gwiazdy - Messiego tak samo jak Robbena (w pewnym momencie dogrywki ktoś zażartował, że bramkarz Holendrów Cillessen miał w tym meczu więcej dryblingów od obu liderów), po trzecie, jeśli nie stały fragment, to nic: lepiej już dziesiątki razy wymieniać podania w poprzek boiska i raz czy drugi spróbować zagrać długą piłkę, a nuż dogoni ją van Persie, niż dać się złapać o jeden raz za dużo.

I tak to właśnie wyglądało, od pierwszej do ostatniej minuty - do tego stopnia nieciekawie, że zacząłem przygotowywać notatki do tekstu o Ronie Vlaarze jako najlepszym obrońcy mistrzostw świata (podczas meczu z Argentyną wygrał wszystkie pojedynki główkowe, trafił ze wszystkimi wślizgami, miał 11 wybić, 6 przechwytów i 92 proc. celnych podań), później zaś - kiedy główny kandydat na bohatera Holendrów spudłował jedenastkę - zmieniłem zamiar na korzyść sylwetki Mascherano, autora tego fenomenalnego wślizgu, pozwalającego zablokować strzał Robbena w ostatniej minucie regulaminowego czasu, kiedy piłkarz Bayernu jeden jedyny raz zdołał urwać się Demichelisowi.

Rękawica Romero

Może więc sobie Alejandro Sabella mówić, że piłka jest najbardziej nielogicznym ze sportów, wskazując, że bez przerwy wydarzają się w niej rzeczy niespodziewane. W środę jedynym niespodziewanym zdarzeniem było jednak zderzenie głowami Martinsa i Mascherano i fakt, że nieprzytomny przez kilka chwil Argentyńczyk grał do końca spotkania, co z pewnością spowoduje kolejną debatę na temat bezpieczeństwa piłkarzy odnoszących kontuzje głowy. Rozpisywanie się na temat czegokolwiek innego, co wydarzyło się w ciągu 120 minut, byłoby stratą naszego wspólnego czasu - już i tak piłkarze odebrali nam go ponad miarę.

Oczywiście pozostał dramat rzutów karnych. Decyzja van Gaala, wymuszona zapewne samopoczuciem i kondycją pozostałych piłkarzy, by serię holenderskich jedenastek rozpoczynał właśnie nieszczęsny Vlaar. Brak powtórki z rozrywki, czyli pozostawienie na ławce rezerwowych Tima Krula, mimo iż Cliessen nigdy jeszcze w swej profesjonalnej karierze karnego nie obronił - być może wpływ miała tutaj żołądkowa infekcja van Persiego sprzed kilkudziesięciu godzin i fakt, że napastnik MU naprawdę nie mógł grać pełnych 120 minut. Louis van Gaal pewnie będzie próbował znaleźć jakieś wytłumaczenia porażki, a może przeciwnie: przekonany o własnym geniuszu, wzgardzi nieprzyjemnymi pytaniami, jednego wszakże nie będzie mógł zakwestionować: ostatecznie wygrała drużyna, która na ile mogła, starała się wygrać jeszcze przed serią jedenastek. Pod adresem szkoleniowca, który po sobotnim nieprzyjemnym obowiązku meczu o trzecie miejsce będzie mógł wreszcie rozpocząć swoją przygodę z Manchesterem United, wypada raz jeszcze powtórzyć, że granica między geniuszem i błaznem jest cienka - już nie jak czubek buta Cillessena, tylko jak rękawica Sergio Romero.

Geniusz, zbawiciel, cudotwórca - wszelkie hołdy LVG przyjmuje z niezwykłą wręcz naturalnością. Chrystus z Corcovado z głową van Gaala

Zobacz wideo

Ciche bohaterki MŚ! Wiesz, czyje to dziewczyny? [QUIZ]

Więcej o: