Kostarykan możesz teraz spotkać na wielu lotniskach Brazylii, bo wszystko im się pomieszało. Na 1/8 finału wielu poleciało nie do Recife, tylko Rio, bo zakładali, że ich piłkarze skończą grupę na drugim miejscu i zagrają z Kolumbią, nie Grecją. A z Rio mieli odlecieć do domu, a nie na ćwierćfinał z Holendrami do Fortalezy. Ale do soboty mają czas na ogarnięcie bałaganu, na razie świętują.
Ich drużyna walczaków, "maespulseadores", jak ich nazywają, to największa sensacja mundialu. W grupie z trzema byłymi mistrzami świata straciła tylko jednego gola, z karnego. Strzeliła cztery. Wytrwała do karnych z Grekami w 1/8 finału, po stracie prowadzenia i stracie jednego z najważniejszych piłkarzy, Oscara Duarte, wyrzuconego z boiska. Dzięki karnemu obronionemu przez Keylora Navasa, gimnastyka z niesamowitym refleksem, jest w ćwierćfinale. Navas do hiszpańskiego Levante przechodził za tysiące euro, odejdzie za miliony, to było jasne jeszcze przed mundialem. Teraz cena rośnie. Rozmodlony bramkarz, z obsesją ciągłej pracy nad sobą, dał Kostaryce sportowy sukces stulecia. 24 lata po tym poprzednim: drugiej rundzie mundialu we Włoszech. Wtedy też bohaterem był bramkarz, Luis Gabelo Conejo, teraz trener bramkarzy w kadrze. W sztabie jest też Paulo Wanchope, najsłynniejszy w ostatnich latach piłkarz Kostaryki. Wszystkie ręce na pokład.
Sukces świętowała cała Ameryka Środkowa, choć za Kostaryką się tam nie przepada. Bo zamożna, spokojna, z wykształconym społeczeństwem, w regionie, w którym jest wiele biedy i było wiele wojen. W tym jedna futbolowa. A Kostaryka słynie z planów pokojowych i tego, że wyrzekła się wojska. Jest jedynym krajem mającym powyżej 600 tysięcy mieszkańców, który to zrobił. To do niej się z Ameryki Środkowej, ale i Południowej, choćby z Kolumbii, przyjeżdża za pracą. Wspomniany Oscar Duarte miał pięć lat, gdy rodzice wyemigrowali tutaj z Nikaragui. Więc i Nikaragua, nawet jeśli ma ostatnio z Kostaryką bardzo napięte relacje, zwycięstwa "ticos" może traktować trochę jak swoje.
Gdyby ci kibice, którzy dziś zmieniają trasy brazylijskich podróży, wierzyli w to, co jeszcze niedawno mówili o drużynie, nie powinni w ogóle rezerwować biletów na rundę pucharową. Może nawet na trzeci mecz grupowy już nie. Jose Luis Pinto, kolumbijski trener kadry, był w Kostaryce niemiłosiernie krytykowany. Słyszał, że gry jego drużyny nie da się oglądać, nuda i cierpienie. Mimo że Kostaryka z eliminacji w CONCACAF zakwalifikowała się pewnie, z drugiego miejsca, wyprzedzona tylko przez USA. Ale nawet awans krytyków nie uciszył i trener, jak opisuje "El Pais", pewnego dnia nie wytrzymał. Sam się dodzwonił do programu radiowego, w którym go jakiś słuchacz mieszał z błotem. Trener dał narodowi wykład, co to znaczy współczesny futbol, taktyczne posłuszeństwo itd. Porwać tym tłumy trudno, wszędzie, gdzie pracował, miał taki problem. A był już i w klubach Wenezueli, Ekwadoru, i w reprezentacji Kolumbii.
Kostarykanie raz go już z kadry wyrzucili, w 2005. Na mundialu 2006 drużynę prowadził Alexandre Guimaraes, Brazylijczyk, który został Kostarykaninem, ojciec dzisiejszego reprezentanta Celso Borgesa. Wtedy Kostaryka przegrała nawet z Polską. A Pinto w końcu wrócił. Z kostarykańskim futbolem związany jest od 2002 roku, gdy objął klub Alajuelense.
Ameryka Łacińska już nam pokazała nieraz w tym turnieju, że jeśli chodzi o warsztat trenerów i specjalistów od przygotowania fizycznego, zaczyna przeganiać Europę. Ale nauki na przykładach nigdy dość: Pinto to obsesjonat taktyki, dyscypliny, nauki. Były wuefista, zafascynowany ćwiczeniem nie tylko ciała, ale i umysłów piłkarzy. A akurat w Kostaryce znalazł grupę bardzo chętną do nauki.
Dla kibiców miał za mało ciepła, a za dużo wykładów, by go polubili. Ale na początku i z piłkarzami było trudno, bo nie byli zachwyceni trenerem, który ich ciągle waży, kontroluje dietę, wydzwania wieczorami po domach, by sprawdzić, czy się dobrze prowadzą, a zajęcia trwają u niego czasem i kilka godzin. Przekonali się, gdy zobaczyli, że to daje wyniki, a trener, surowy podczas treningów, każdego piłkarza jest gotów bronić jak lew, gdy tylko ktoś z zewnątrz atakuje. Gdyby dał się przekonać, że musi się wreszcie odzwyczaić od pewnych nazwisk i dać szansę innym, nie zabrałby na mundial choćby Juniora Diaza. Dawny piłkarz Wisły, dziś Mainz, nie tylko na mistrzostwa pojechał, ale świetnie zastępuje kontuzjowanego Bryana Oviedo.
Nie ma już w turnieju Urugwaju, ale duch Urugwaju pozostał. Właśnie w grze Kostaryki: małej (choć ma o milion mieszkańców więcej niż Urugwaj, 4,5 mln), zakochanej w futbolu i przekonanej, że jest dla większych krajów i dla FIFA zawadą. Z trenerem zafascynowanym kubańską rewolucją. W meczu z Holandią jego piłkarze będą skazani na porażkę. Ale tak właśnie lubią.
Tu zobaczysz najnowsze wyniki, tabele i terminarz mundialu
źródło: Okazje.info