Na mistrzostwach świata nie było jeszcze reprezentacji tak maleńkiego kraju. 320 tysięcy mieszkańców to, jeśli dobrze liczę, dwie dzielnice Krakowa. W 143 klubach zarejestrowano 20 tysięcy piłkarzy - prawie trzy razy mniej niż w Małopolskim Związku Piłki Nożnej, ale zwróćcie uwagę: 20 z 320 tysięcy daje ponad 7 proc. Czy jest drugi kraj na świecie, w którym tylu obywateli uganiałoby się za piłką - w warunkach, dodajmy, niezbyt sprzyjających?
Od mniej więcej dekady, po tym, jak tamtejsza federacja piłkarska wdrożyła program radykalnych reform, Islandczycy mają wreszcie pełnowymiarowe boiska pod dachem, co pozwala im grać także podczas niesprzyjającej pogody (czyli, nie oszukujmy się, przez większą część roku). Ponad sto mniejszych i tańszych obiektów ze sztuczną nawierzchnią powstało przy szkołach. Liczba dyplomowanych trenerów wzrosła od 2000 r. siedmiokrotnie; nawet pięcio-sześciolatki uczą się gry w piłkę pod okiem trenerów z licencją "B". Młodzież szybko dostaje szansę debiutu: w miejscowej lidze grają już 16-18-latkowie. Vidir Sigurdsson, szef działu sportowego największej islandzkiej gazety "Morgunbladid", mówił kiedyś odpytującemu go dziennikarzowi ze Szkocji, szukającemu odpowiedzi, czy w innych niewielkich krajach można by stosować islandzkie wzory, że niewielka liczba zawodników może wręcz działać na korzyść: młodsi najzdolniejsi szybko zaczynają się ze sobą zgrywać, żaden talent nie przejdzie niezauważony.
Ćwicząc przez okrągły rok na dobrej nawierzchni pod okiem dobrych fachowców, Islandczycy od dawna nie są więc chłopcami do bicia, zresztą ogromna większość reprezentantów gra za granicą - przede wszystkim w Holandii (napastnik Kolbeinn Sigthorsson w Ajaxie, jego partner z ataku Alfred Finnbogason w Heerenveen).
Efekty reform widać: jedenastu obecnych reprezentantów Islandii mieści się w przedziale wiekowym 23-25 lat i w większości grało na młodzieżowych mistrzostwach Europy w 2011 r. (awans na ten turniej to największy, jak dotąd, sukces piłki islandzkiej). W swojej grupie eliminacyjnej, choć losowani w szóstej kolejności (w eliminacjach Euro 2012 zajęli ostatnie miejsce), poradzili sobie ze Słowenią i Norwegią, w kluczowym meczu-thrillerze zdołali zremisować na wyjeździe ze Szwajcarią 4:4, mimo iż w 55. minucie przegrywali już 4:1. W pierwszym meczu barażowym jeszcze przed przerwą stracili kontuzjowanego Sigthorssona, a pomocnik Skulason wyleciał z czerwoną kartką na początku drugiej połowy, ale zdołali obronić bezbramkowy remis - w rewanżu nastawiają się więc na grę z kontry i walkę o choć jednego gola.
Sigthorssona zastąpi zapewne, podobnie jak w piątek w Rejkiaviku, legendarny Eidur Gudjohnsen. Grający dziś w Belgii były piłkarz Chelsea i Barcelony wrócił niedawno do gry po wielomiesięcznej kontuzji; jego pojawienie się na boisku miało kojący wpływ na młodszych kolegów - podobnie jak obecność na ławce 61-letniego szwedzkiego trenera Larsa Lagerbäcka, który przecież świetnie wie, jak awansować na mistrzostwa świata (był ze Szwedami na mundialach 2002 i 2006, na kolejnym poprowadził Nigerię).
Efekt zatrudnienia Szweda przez islandzką federację, w październiku 2011, można porównać do efektu Beenhakkera w polskiej piłce. Wśród młodych piłkarzy otacza go aura zwycięzcy, Lagerback zaraża wiarą w sukces, imponuje profesjonalizmem i nie traci głowy w momentach krytycznych. Pod jego wodzą o obliczu drużyny zaczęli stanowić właśnie ci z roczników między '89 a '92, nazywani tu "złotym pokoleniem": oprócz wspomnianych Finnbogasona i Sigthorssona, także pomocnicy Gudmundsson z AZ Alkmaar, Sigurdsson z Tottenhamu i Gunnarsson z Cardiff.
Z Mandżukiciem czy Modriciem trudno ich oczywiście porównywać. Różnica klas przed dzisiejszym spotkaniem jest ogromna; Chorwaci pokazali ją także w pierwszym meczu. My jednak uwielbiamy takie historie: Kopciuszek zostaje królem balu, drużyna skazywana na dostarczanie punktów innym walczy o wyjazd na mistrzostwa świata. Inna sprawa, że Kopciuszek nie myśli siedzieć cicho w kuchni macochy.
Wychowani w surowym klimacie rodacy Björk nie boją się nikogo. A przed meczem z Chorwacją trener Lagerback mówi, że bać muszą się ich rywale. "Nikt się nie spodziewał, że zajdziemy tak daleko, więc tak czy inaczej wyjdziemy z tego jako zwycięzcy - deklarował wczoraj w Zagrzebiu. - To oni muszą wygrać, to od nich wszyscy oczekują zwycięstwa, to na nich ciąży presja. A teraz wyobraźcie sobie, że uda się nam strzelić gola... ".
Że potrafią zdobywać bramki na wyjazdach, udowodnili przecież w meczu ze Szwajcarami.