Puchar Konfederacji. Dziesięć lat temu zmarł Marc-Vivien Foe. Piłkarze uczcili jego pamięć

Dziś mija dziesiąta rocznica jednej z największych tragedii we współczesnym futbolu. 26 czerwca 2003 r. podczas półfinałowego meczu Pucharu Konfederacji między Kamerunem i Kolumbią zasłabł Marc-Vivien Foe. Kameruński obrońca miał atak serca i lekarzom nie udało się go odratować. W środę przed półfinałowym meczem Brazylii z Urugwajem piłkarze uczcili jego pamięć.

Była 73. minuta meczu. Kamerun prowadził 1:0, kiedy w środku boiska upadł na trawę Marc-Vivien Foe. Po próbach reanimacji 28-latek został zniesiony z boiska na noszach. Mimo wysiłków lekarzy, którzy przez 45 minut walczyli o życie Foe, jego serce nie zaczęło na nowo bić. Sekcja zwłok wykazała, że miał niewykrytą wcześniej wadę serca, kardiomiopatię przerostową. Osierocił trzyletniego i sześcioletniego syna oraz dwumiesięczną córkę.

Świat był w szoku. Finałowe spotkanie między Kamerunem i Francją poprzedziła minuta ciszy, podczas której płakał m.in. gwiazdor trójkolorowych Thierry Henry. Kiedy w 97. minucie właśnie Henry zdobył złotego gola, zadedykował go zmarłemu piłkarzowi, a podczas dekoracji kapitanowie Rigobert Song i Marcel Desailly wnieśli na stadion ogromny portret Foe.

Bolesne wspomnienia

Świadkowie tragicznego spotkania wciąż z bólem wspominają tamten dzień. - Wygraliśmy tamten mecz z Kolumbią 1:0 i piłkarze ze szczęścia tańczyli w szatni. Nagle wszedł do niej Rigobert i wyszeptał, że "Marcus" nie żyje. Każdy był w szoku, wszyscy płakali. Kiedy opuściłem szatnię, usłyszałem szlochające kobiety. Potem spostrzegłem leżącego na stole "Marcusa", a przy jego boku stały matka i żona. Dotknąłem jego nogi i wyszedłem na zewnątrz. Tam sam zacząłem płakać - wspomina w rozmowie z BBC ówczesny trener Kamerunu Winfried Schafer.

W środę przed półfinałowym meczem między Brazylią i Urugwajem uczczono pamięć Foe. Kiedy jego zdjęcie pojawiło się na telebimie, piłkarze obu drużyn zaczęli klaskać.

Spuścizna Foe

Telewizja BBC postanowiła sprawdzić, czy pamięć o Foe wciąż jest żywa. Kameruńczyk dziesięć lat przed śmiercią wpadł na pomysł stworzenia własnego kompleksu sportowego. Powstał na obrzeżach stolicy Kamerunu - Jaunde i na jego terenie Foe został pochowany. Niestety, dziś kompleks nie odzwierciedla marzeń piłkarza.

Przed wejściem stoi pomnik Foe. Popękany, poodpadała z niego farba. Sam budynek zamienia się w ruinę. Ściany porasta grzyb, podłoga jest zakurzona, nie ma okien, nie ma drzwi. W miejscu gdzie miał być basen z prawdziwego zdarzenia, jest basen z brudną zieloną wodą, w której pływają śmieci. Kameruńczycy tłumaczą zaistniałą sytuację dwoma słowami: brak funduszy.

Jest jednak jedna rzecz, która po śmierci Foe zmieniła się na lepsze. To pomoc medyczna, jaką otrzymują piłkarze. Kiedy dziś specjaliści patrzą na filmy z tamtej akcji ratunkowej, łapią się za głowę. Zanim lekarze rozpoczęli zabieg resuscytacji, minęło sześć, siedem minut. Dziś zajęłoby to minutę. Poza tym teraz u piłkarzy częściej i bardziej kompleksowo robi się testy na choroby serca.

Profesor Sanjay Sharma z Uniwersytetu w Londynie, współpracujący z Manchesterem City (byłym klubem Foe), uważa, że ratunek przyszedł zbyt późno, bo był to pierwszy taki przypadek w futbolu. - Zrobiliśmy od tego czasu wiele, aby zmniejszyć ryzyko nagłego zatrzymania krążenia u zawodników - przyznaje szef medycznego oddziału FIFA Jiri Dvorak.

Przykładem na to jest Fabrice Muamba, który miał atak serca w marcu ubiegłego roku podczas meczu Pucharu Anglii, ale lekarzom udało się go odratować. Wcześniej jednak w podobnych okolicznościach, na boisku, zmarli Miklos Feher (2004 r.) i Antonio Puerta (2007 r.).

Więcej o: