Mundial 2018. Japonia - Polska. Suma szczęścia i nieszczęścia równa się zero. Rozstrzygnięcia w grupie H sprawiedliwe

Suma szczęścia i nieszczęścia ponoć równa się zero. Do tej pory można było mieć wrażenie, że ekipa Nawałki lekko oszukiwała los. Potem przyszły Mistrzostwa Świata w Rosji i przy naszej wydatnej pomocy zabrały to co dostaliśmy kiedyś. Rozstrzygnięcia w grupie H okazały się bardzo sprawiedliwe.

W oczekiwaniu na biało-czerwony mecz o honor do głowy przychodziły różne myśli. Najczęściej te dotyczące Moskwy i naszego pierwszego spotkania z Senegalem. Kluczowego starcia dla losów polskiego mundialu.

Ten Senegal podglądałem we wszystkich meczach fazy grupowej. Widziałem ich spotkanie w Jekaterynburgu z Japonią, a równolegle do naszego ostatniego meczu w Wołgogradzie  monitorowałem bój z Kolumbią.

Wrażenie co kilka dni było podobne. Senegal nie grał na tych mistrzostwach oszałamiającej piłki. Senegalowi sprzyjało szczęście, Senegal na cztery zdobyte bramki na tym turnieju, dumny może być tylko z jednej. Reszta była dziełem przypadku, chichotu losu z rywali, lub splotu trudnych do wyjaśnienia wydarzeń, pomyłek, czy futbolowych psikusów.

Dziwne opowieści o golach

Jeśli za 20 lat Gueye, Niang, czy Mane będą opowiadać swoim dzieciom jak strzelili pierwsze gole na mundialu nie będą to porywające historie.

"Uderzałem niecelnie, ale piłkę odbił jakiś Cionek", lub "pomocnik zagrywał do bramkarza, wyleciałem szybciutko z linii bocznej i miałem pustą bramkę". Do tego jeszcze: "stałem dwa metry przed golkiperem, a on odbił piłkę we mnie, nie zdążyłem się poruszyć" - mniej więcej to usłyszą najmłodsi.

W spotkaniu Senegalu z Kolumbią, w którym drużyna Aliou Cisse sama nie była w stanie strzelić gola (0:1), żadne nowe historie do tych opowieści nie dojdą.

Adam Nawałka podczas meczu reprezentacji Polski z Japonią Adam Nawałka podczas meczu reprezentacji Polski z Japonią EUGENE HOSHIKO/AP

Szczęśliwa ekipa

Po co tyle o afrykańskim rywalu? Bo mecz nimi zdeterminował cały nasz mundial i przywrócił sprawiedliwość. Sprawił, że z tym teoretycznie najmocniejszym w grupie H rywalem - Kolumbią musieliśmy zgrać ultra ofensywnie. Mocarze z Ameryki Północnej bezlitośnie to wykorzystali, a my przełykaliśmy gorzkie 3:0.

Bo w tej Moskwie, to był mecz, w którym opuścił nas stary przyjaciel ekipy Adama Nawałki. Szczęście dopisywało nam długo, najbardziej wtedy, kiedy było potrzebne - w meczach o eliminacje punkty. To z Czarnogórą w Warszawie, przy niebezpiecznym 2:2 w 85 minucie, kiedy Lewandowski skorzystał z tego, że rywal za słabo zagrywał do swego bramkarza i popisał się owocnym sprintem (skąd my to znamy?). Ten gol dał nam spokój i kolejne trafienie. To również z tym samym rywalem tyle, że w Podgoricy, gdy naszym napastnikom piłka do bramki wpaść nie chciała, a Bozowicia przelobował w końcu w 82. minucie Piszczek! To z Armenią - gdy Lewandowski na 2:1 trafił kilkanaście sekund przed ostatnim gwizdkiem. Kilka innych wydarzeń do tej listy moglibyśmy pewnie jeszcze dołożyć, m.in. nawet marcowy, towarzyski mecz z Koreą Południową i gol Zielińskiego dający nam miłe zwycięstwo w końcówce.

Polska szczęśliwa kiedy losowi pomagała

Ze szczęściem, według wszelkich teorii, łączą się jeszcze jeszcze dwie sprawy. Po pierwsze trzeba mu pomóc. W eliminacjach czy też na ostatnim Euro widzieliśmy drużynę walczącą. Idącą do przodu, grającą szybko, na jeden kontakt, zaangażowaną. Siedzącą na rywalu. Były okazje, strzały i mniej czasu na błędy. Może dlatego z Czarnogórą, Armenią, Koreą, a wcześniej Irlandią czy Ukrainą dostawaliśmy to, co chcieliśmy.

Mundial, niemal w całości był takiej gry zaprzeczeniem. Tu szczęście mogło pomóc nam chyba tylko gdyby Szczęsny czy Fabiański próbowali zdobyć bramkę wybiciem z własnego pola karnego. Ostatecznie temu pierwszemu pomyślność nie pomagała nawet w  interwencjach. Los nie miał kiedy powiedzieć nam "proszę".

Wydawało się, że czwartkowe spotkanie z Azjatami znów skończymy źli. Szczególnie przez pierwszą połowę. Znów była gra do tyłu, przez defensywę i bramkarza. Znów były długie piłki kierowane do nikogo. I były też proste straty przy krótkich dograniach czy próbach szybszej wymiany. To był fragment meczu,  który można podsumować - mieliśmy piłkę, mieliśmy problem.

Zmiana stylu w drugiej połowie zaowocowała golem, w konsekwencji zwycięstwem. Pewnie też trochę uśmiechnął się do nas los. Rywalowi, co jest paradoksem i sytuacją niezwykle rzadką, taka przegrana pasowała. Pasowało też by się nie wysilać, nie łapać kartek, nie oddawać Polsce piłki - to wszystko mogło odebrać im awans do 1/8 finału. Choć nie było to ładne dla oka, my w starciu o honor tradycyjnie wygraliśmy - oni awansowali, Wszyscy w miarę zadowoleni. Kto wie, co by było gdyby Japończycy musieli gonić wynik. Nie musieli, a denerwowali się za to...Senegalczycy.

Suma szczęścia i nieszczęścia równa się grupa H

Druga związana z fartem teza mówi, że suma szczęścia i nieszczęścia równa się zero. Patrząc na grupę H trudno temu zaprzeczyć. Pechowa, bo grająca niemal przez 90 minut z Japonią Kolumbia, mimo że pierwsze spotkanie przegrała, to jako faworyt grupy, zakończyła jej zmagania na czele. Pecha powetowała sobie w dwóch kolejnych meczach. Nikt z jej jedynką w tabeli nie będzie polemizował. Japonia grała chyba najrówniej, rezultaty wypracowane z Kolumbią i Senegalem były jej zasługą. Los pomógł w awansie przynosząc korzystną klasyfikację fair-play, ale przecież Azjaci sami sobie ją zawdzięczają mało brutalnym stylem gry. Polsce dobra karta odwróciła się w Rosji, ale ekipa Nawałki patrząc na 4 ostatnie lata nie może uznać się za pechowców. Senegal wraca do Afryki  ze swymi mundialowymi opowieściami o dziwnych trzech golach i ładnym trafieniu Moussy Wague. Zły też być nie może. Na 1/8 finału mistrzostw to było po prostu trochę za mało. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.