Legitymacja była czerwona, odnawiana co roku i otwierała wszystkie drzwi. Bardzo skromna: tylko zdjęcie, wpis 'pracownik FK Spartak Moskwa' i pieczątka. - Gdy mnie zatrzymywała policja w Rosji, to na widok tej legitymacji od razu się żegnała i życzyła powodzenia - mówi Wojciech Kowalewski, były bramkarz i kapitan Spartaka.
Polak bronił tam w czasach, gdy Spartak grał jeszcze na Łużnikach, a przy Łużnikach był jeszcze bazar. Kowalewski nie zdobył nigdy mistrzostwa Rosji, przyszedł w 2003 roku, gdy Spartak, seryjny mistrz z lat 90., przechodził akurat głęboki kryzys. Razem się dźwigali w górę. I kibice mu tego nie zapomnieli. Ani kibice Spartaka, ani jego rywali. Gdy już w barwach Sybira Nowosybirsk Kowalewski grał z Zenitem w Sankt Petersburgu, najpierw zaprosił go na spotkanie wielki petersburski klub kibica Spartaka, 'Czerwono-biały Piter'. A potem cała trybuna Zenita, przez cały mecz, śpiewała 'Kowalewski, polska kurwo!'. Na co Kowalewski odpowiedział w strefie wywiadów, że miło było odwiedzić kulturalną stolicę Rosji i że kurwą mogą go nazywać, jeśli taka ich wola, tylko żeby z łaski swojej narodowości do tego nie mieszać. Bo przecież wiadomo, że chodziło tu o Spartaka.
Jeśli raz byłeś w tym klubie, to jesteś w nim na zawsze. Nawet jeśli się rozstałeś z szefami w mało serdecznych okolicznościach, a wielu ważnych piłkarzy Spartaka z tamtych lat miało tę nieprzyjemność, w tym Kowalewski. Dziś to poszło w zapomnienie. Rękawice Kowalewskiego są wystawione w klubowym muzeum, on sam jest tam bardzo serdecznie przyjmowany. Twarz znana kibicom Spartaka nadal otwiera wiele drzwi. Jakiś czas temu Kowalewski podczas pobytu na Cyprze potrzebował wystąpić o rosyjską wizę. Sprawa była pilna i szarpała nerwy. Kolega kolegi ze Spartaka Moskwa pomógł mu się umówić w konsulacie w Limassol.
- Otwieram drzwi, a za nimi pracownicy konsulatu poubierani w szaliki Spartaka - uśmiecha się Kowalewski.
Diaspora Spartaka jest rozsiana po całym świecie, od najdalszych zakątków Rosji, przez Izrael, po USA. Z jednego turnieju w Tel Awiwie, organizowanego przez Romana Abramowicza, Kowalewski wracał tak obładowany prezentami od fan klubu, że się bał czy w ogóle dadzą mu odlecieć, gdy na wszystkie pytania służb: 'Co jest w tych torbach?' odpowiadał: 'Nie wiem, z ręką na sercu, nie wiem'. - Gdy latałem prywatnie Aerofłotem, to piloci nie zgadzali się, żebym siedział w klasie ekonomicznej, przychodzili i zapraszali do biznesu. A gdy kiedyś z drużyną lecieliśmy na mecz Pucharu UEFA do Hiszpanii, i jak zwykle tuż po starcie zasnąłem, obudziło mnie szarpanie za ramię. Stał nade mną drugi pilot. Prosił do kabiny, kapitan wzywał. Poszedłem, kapitan zagaił, że piękna pogoda i w ogóle, a potem pokazuje: widzisz to w dole?
- No nie bardzo.
- No ten pasek, nie poznajesz?
- Nie poznaję.
- Przecież to Suwałki, twoje rodzinne miasto!
Nie ma w Rosji klubu bardziej popularnego niż Spartak. Mówią o nim: narodna kamanda. A siła jego kibiców ma też swoją brzydszą stronę: wszędzie tam, gdzie w ostatnich latach były jakieś burdy z udziałem Rosjan: od Euro 2008, przez bitwę warszawską 2012, marsylską w 2016, aż po starcia z lutego 2018 w Bilbao, w których zginął policjant - wszędzie tam byli chuligani Spartaka. Ale we wszystkich rozmowach z Rosjanami na temat burd podczas mundialu i ewentualnych starć z Polakami pojawiają się cały czas te same zapewnienia: że co innego zadrzeć z francuską czy hiszpańską policją, a co innego z rosyjską. I z tamtejszymi służbami, które przywódcom chuliganów zapowiedziały, że jeśli dojdzie do jakiś starć, to znajdzie się na liderów paragraf, nawet jeśli sami nie wezmą udziału w tych bójkach. I że jeśli miałoby do czegoś dojść, to raczej gdzieś na uboczu mundialu, w umówionym starciu. Ale i o to może być bardzo trudno podczas mistrzostw z taką kontrolą na granicach.
Ród Spartaka założyli przed wojną czterej bracia Starostinowie. - Nikołaj Starostin, najważniejszy z nich, był wpatrzony w Spartakusa: tylko niezłomni zostaną zapamiętani - mówi Kowalewski. Przez ponad 90 lat istnienia (lub ponad 80, bo najpierw klub nazywał się Krasna Priesnia i ma dwie daty urodzenia) Spartak dawał rosyjskim kibicom poczucie, że na jego stadionie oddycha się trochę świeższym powietrzem. Że mimo ciągłych kompromisów zawieranych z partią to jednak nie jest klub centralnie sterowany.
Mówili o nich "szmaciarze", "rzeźnicy", bo Starostinowie, których pomnik stoi przy murawie na Otkrytije Arenie, budowali Spartaka w oparciu o Promkooperację, spółdzielnię mięsną i odzieżową. Ale "szmaciarze" to i tak brzmiało dumniej niż "śmiecie" z bezpieczniackiego Dinama, czy "konie" z krasnoarmiejskiego CSKA. Miłość do klubu hartowała się w czasach przedwojennych, gdy szef bezpieki, kibic Dinama i niespełniony piłkarz Ławrientij Beria walczył ze Starostinami tak ostro, że w 1942 oskarżył ich wszystkich o spiskowanie przeciw Stalinowi. Winy nie dowiódł, ale i tak za burżuazyjne podejście do sportu wysłał ich czterech do łagru (w procesowych papierach oficjalną przyczyną była kradzież sprzętu sportowego i łapówki).
Po wojnie też Dinamo było pieszczochem, z wielką pulą mieszkań i talonów na samochody, którymi kuszono piłkarzy. CSKA miało przewagę w postaci wojskowego poboru i zabierania do siebie co zdolniejszych rekrutów. Torpedo miało zakłady ZIŁ, czyli rosyjskie FSO. Lokomotiw - pieniądze od kolei. Spartak przechodził trudne chwile, ale trwał i się nie dawał. Miał poparcie moskiewskich władz miasta i partii (i dostęp do ich puli mieszkań), ale też poparcie ludu. Leonid Breżniew był kibicem, który nie lubił przegapiać ważnych meczów ligowych i gdy był w jakiejś dalekiej delegacji, to wojskowi stawiali tam antenę, żeby był sygnał telewizyjny. Ale partia i służby już się tak do sportu nie wtrącały jak kiedyś. A po rozpadzie ZSRR , gdy rozpadał się też rosyjski sport, to Spartak jako jedyny klub nie przynosił wstydu, grał w Lidze Mistrzów i pieniędzmi z niej łatał dziury w budżecie. Między 1992 a 2001 rokiem nie zdobył mistrzostwa Rosji tylko raz, świetnie wypadał w europejskich pucharach. Ale potem, na początku XXI wieku, wpadł w kłopoty: do rosyjskiego futbolu dopłynęły wielkie państwowe pieniądze i prywatny Spartak zaczął zostawać w tyle.
Wtedy pojawił się w klubie Leonid Fiedun. Były attaché wojskowy Rosji, wieczny student akademii wojskowych, który postanowił się sprawdzić w biznesie. Zaczął robić karierę w Łukoilu u swojego dobrego znajomego, szefa naftowego giganta Wagita Alekpierowa. Łukoil zainwestował w Spartaka, udziałowiec Łukoilu Fiedun został oddelegowany do rządzenia klubem, a wszystko działo się niedługo przed przyjściem Kowalewskiego. - Fiedun to jedna z takich postaci wielkiego rosyjskiego biznesu, o których się zbyt wiele nie wie. Oczywiście mieliśmy okazję kilka razy porozmawiać, schodził do nas do szatni. Ale to nie był taki kontakt, jaki na przykład miał z piłkarzami Rinat Achmietow, gdy grałem w Szachtarze Donieck. On był na każdym treningu Szachtara. Nie żeby się narzucać, tylko żeby obserwować i budować relacje z piłkarzami. To było dla mnie szokiem. Że człowiek na takim poziomie schodzi do nas, by być liderem również na dole. Z Fiedunem było nieco inaczej. Ale szef Spartaka okazał się też człowiekiem bardzo wytrwałym. Dopiero w 2017 Spartak po raz pierwszy od kiedy w klubie jest Fiedun zdobył mistrzostwo Rosji. Po 16 latach przerwy, po 14 latach Fieduna w roli prezes. Ja zdobywałem trzy razy wicemistrzostwo, zawsze byliśmy blisko, ale czegoś jednak brakowało - mówi Kowalewski. Uważano to nawet za klątwę Fieduna: napłynęły wielkie pieniądze, ale szczęścia nie dały. Klub się unowocześniał, wzmacniał, ale do mistrzostwa nie mógł doskoczyć.
Ta klątwa dotyczyła nie tylko tytułu, ale też stadionu. Bo Spartak był przez lata trochę jak Corinthians Sao Paulo: kochany w całym kraju przez miliony, ale nigdzie nie grał u siebie. Wędrował, grał na kilku moskiewskich stadionach. Albo nie miał pieniędzy na własny, albo nie mógł przepchnąć planów budowy, albo nadchodził kryzys gospodarczy i ryzyko odstraszało. Aż wreszcie się udało się. Od 2014 stoi w dzielnicy Tuszyno pierwszy rosyjski stadion piłkarski za prywatne pieniądze (choć zawsze w rozmowach o Łukoilu pojawia się 'no niby prywatny, ale.'). Na obrzeżach miasta, tam gdzie oddalone od siebie o krótką podróż metrem są trzy nowe stadiony: Spartaka, CSKA, i kończony właśnie stadion Dinama. Każdy ma swoją stację metra: Spartak nową, ale mało efektowną, CSKA nową i przepiękną, z pomnikami przez cały peron, a Dinamo piękną, historyczną, z 1937 roku. Pamiętającą i czasy kibica Berii, i powojenną erę wielkiego Dinama Lwa Jaszyna.
Otkrytije Arena, z gigantycznym Spartakusem przy wejściu, wygląda jak pokryta czerwono-białymi łuskami, pięknie podświetlana. Tylko stoi pośrodku niczego. 'Tuszyno 2018. Miasto nad rzeką' - ogłaszają reklamy wielkiej inwestycji mieszkaniowej Fieduna. To tereny, na których kiedyś było lotnisko. A teraz trzeba jeszcze do metra i stadionu dobudować całą dzielnicę. Na razie wygląda to jak kraniec Ursynowa gdy dopiero rosły Kabaty. - Mniejsza z tym. To jest stadion stworzony do widowisk. Jak wielkie kino. Olbrzymie ekrany, dźwięk jak walnie z głośników, to wciska w siedzenia - mówi Kowalewski.
Co we wtorek zagrają w tym kinie?