Mundial 2018. Polska - Senegal: biało-czerwoni grają u czerwono-białych. Nie ma takiego zakątka Rosji, ale i świata też, w którym nie spotkasz kibica Spartaka

Wokół na razie jest ściernisko. Może będzie San Francisco. Ale stadion Otkrytije Ariena jest przepiękny. Polska gra we wtorek z Senegalem na boisku Spartaka Moskwa, najbardziej kochanego klubu w Rosji.

Legitymacja była czerwona, odnawiana co roku i otwierała wszystkie drzwi. Bardzo skromna: tylko zdjęcie, wpis 'pracownik FK Spartak Moskwa' i pieczątka. - Gdy mnie zatrzymywała policja w Rosji, to na widok tej legitymacji od razu się żegnała i życzyła powodzenia - mówi Wojciech Kowalewski, były bramkarz i kapitan Spartaka.

Polak bronił tam w czasach, gdy Spartak grał jeszcze na Łużnikach, a przy Łużnikach był jeszcze bazar. Kowalewski nie zdobył nigdy mistrzostwa Rosji, przyszedł w 2003 roku, gdy Spartak, seryjny mistrz z lat 90., przechodził akurat głęboki kryzys. Razem się dźwigali w górę. I kibice mu tego nie zapomnieli. Ani kibice Spartaka, ani jego rywali. Gdy już w barwach Sybira Nowosybirsk Kowalewski grał z Zenitem w Sankt Petersburgu, najpierw zaprosił go na spotkanie wielki petersburski klub kibica Spartaka, 'Czerwono-biały Piter'. A potem cała trybuna Zenita, przez cały mecz, śpiewała 'Kowalewski, polska kurwo!'. Na co Kowalewski odpowiedział w strefie wywiadów, że miło było odwiedzić kulturalną stolicę Rosji i że kurwą mogą go nazywać, jeśli taka ich wola, tylko żeby z łaski swojej narodowości do tego nie mieszać. Bo przecież wiadomo, że chodziło tu o Spartaka. 

Kibice Spartaka Moskwa Kibice Spartaka Moskwa PAVEL GOLOVKIN/AP

Szalikowcy z konsulatu

Jeśli raz byłeś w tym klubie, to jesteś w nim na zawsze. Nawet jeśli się rozstałeś z szefami w mało serdecznych okolicznościach, a wielu ważnych piłkarzy Spartaka z tamtych lat miało tę nieprzyjemność, w tym Kowalewski. Dziś to poszło w zapomnienie. Rękawice Kowalewskiego są wystawione w klubowym muzeum, on sam jest tam bardzo serdecznie przyjmowany. Twarz znana kibicom Spartaka nadal otwiera wiele drzwi. Jakiś czas temu Kowalewski podczas pobytu na Cyprze potrzebował wystąpić o rosyjską wizę. Sprawa była pilna i szarpała nerwy. Kolega kolegi ze Spartaka Moskwa pomógł mu się umówić w konsulacie w Limassol.

- Otwieram drzwi, a za nimi pracownicy konsulatu poubierani w szaliki Spartaka - uśmiecha się Kowalewski.

Diaspora Spartaka jest rozsiana po całym świecie, od najdalszych zakątków Rosji, przez Izrael, po USA. Z jednego turnieju w Tel Awiwie, organizowanego przez Romana Abramowicza, Kowalewski wracał tak obładowany prezentami od fan klubu, że się bał czy w ogóle dadzą mu odlecieć, gdy na wszystkie pytania służb: 'Co jest w tych torbach?' odpowiadał: 'Nie wiem, z ręką na sercu, nie wiem'. - Gdy latałem prywatnie Aerofłotem, to piloci nie zgadzali się, żebym siedział w klasie ekonomicznej, przychodzili i zapraszali do biznesu. A gdy kiedyś z drużyną lecieliśmy na mecz Pucharu UEFA do Hiszpanii, i jak zwykle tuż po starcie zasnąłem, obudziło mnie szarpanie za ramię. Stał nade mną drugi pilot. Prosił do kabiny, kapitan wzywał.  Poszedłem, kapitan zagaił, że piękna pogoda i w ogóle, a potem pokazuje: widzisz to w dole?

- No nie bardzo.

- No ten pasek, nie poznajesz?

- Nie poznaję.

- Przecież to Suwałki, twoje rodzinne miasto!

Rosyjscy kibice podczas przemarszu Mostem Poniatowskiego w Warszawie przed meczem Polska-Rosja Rosyjscy kibice podczas przemarszu Mostem Poniatowskiego w Warszawie przed meczem Polska-Rosja Fot. Agata Grzybowska / Agencja Wyborcza.pl

Burdy? Co innego zadrzeć z francuską policją, co innego z rosyjską

Nie ma w Rosji klubu bardziej popularnego niż Spartak. Mówią o nim: narodna kamanda. A siła jego kibiców ma też swoją brzydszą stronę: wszędzie tam, gdzie w ostatnich latach były jakieś burdy z udziałem Rosjan: od Euro 2008, przez bitwę warszawską 2012, marsylską w 2016, aż po starcia z lutego 2018 w Bilbao, w których zginął policjant - wszędzie tam byli chuligani Spartaka. Ale we wszystkich rozmowach z Rosjanami na temat burd podczas mundialu i ewentualnych starć z Polakami pojawiają się cały czas te same zapewnienia: że co innego zadrzeć z francuską czy hiszpańską policją, a co innego z rosyjską. I z tamtejszymi służbami, które przywódcom chuliganów zapowiedziały, że jeśli dojdzie do jakiś starć, to znajdzie się na liderów paragraf, nawet jeśli sami nie wezmą udziału w tych bójkach. I że jeśli miałoby do czegoś dojść, to raczej gdzieś na uboczu mundialu, w umówionym starciu. Ale i o to może być bardzo trudno podczas mistrzostw z taką kontrolą na granicach.

"Szmaciarze" to brzmi dumnie

Ród Spartaka założyli przed wojną czterej bracia Starostinowie. - Nikołaj Starostin, najważniejszy z nich, był wpatrzony w Spartakusa: tylko niezłomni zostaną zapamiętani - mówi Kowalewski. Przez ponad 90 lat istnienia (lub ponad 80, bo najpierw klub nazywał się Krasna Priesnia i ma dwie daty urodzenia) Spartak dawał rosyjskim kibicom poczucie, że na jego stadionie oddycha się trochę świeższym powietrzem. Że mimo ciągłych kompromisów zawieranych z partią to jednak nie jest klub centralnie sterowany.

Mówili o nich "szmaciarze", "rzeźnicy", bo Starostinowie, których pomnik stoi przy murawie na Otkrytije Arenie, budowali Spartaka w oparciu o Promkooperację, spółdzielnię mięsną i odzieżową. Ale "szmaciarze" to i tak brzmiało dumniej niż "śmiecie" z bezpieczniackiego Dinama, czy "konie" z krasnoarmiejskiego CSKA. Miłość do klubu hartowała się w czasach przedwojennych, gdy szef bezpieki, kibic Dinama i niespełniony piłkarz Ławrientij Beria walczył ze Starostinami tak ostro, że w 1942 oskarżył ich wszystkich o spiskowanie przeciw Stalinowi. Winy nie dowiódł, ale i tak za burżuazyjne podejście do sportu wysłał ich czterech do łagru (w procesowych papierach oficjalną przyczyną była kradzież sprzętu sportowego i łapówki).

Antena dla Breżniewa

Po wojnie też Dinamo było pieszczochem, z wielką pulą mieszkań i talonów na samochody, którymi kuszono piłkarzy. CSKA miało przewagę w postaci wojskowego poboru i zabierania do siebie co zdolniejszych rekrutów. Torpedo miało zakłady ZIŁ, czyli rosyjskie FSO. Lokomotiw - pieniądze od kolei. Spartak przechodził trudne chwile, ale trwał i się nie dawał. Miał poparcie moskiewskich władz miasta i partii (i dostęp do ich puli mieszkań), ale też poparcie ludu. Leonid Breżniew był kibicem, który nie lubił przegapiać ważnych meczów ligowych i gdy był w jakiejś dalekiej delegacji, to wojskowi stawiali tam antenę, żeby był sygnał telewizyjny. Ale partia i służby już się tak do sportu nie wtrącały jak kiedyś. A po rozpadzie ZSRR , gdy rozpadał się też rosyjski sport, to Spartak jako jedyny klub nie przynosił wstydu, grał w Lidze Mistrzów i pieniędzmi z niej łatał dziury w budżecie. Między 1992 a 2001 rokiem nie zdobył mistrzostwa Rosji tylko raz, świetnie wypadał w europejskich pucharach. Ale potem, na początku XXI wieku, wpadł w kłopoty: do rosyjskiego futbolu dopłynęły wielkie państwowe pieniądze i prywatny Spartak zaczął zostawać w tyle.

Leonid chce się sprawdzić w biznesie

Wtedy pojawił się w klubie Leonid Fiedun. Były attaché wojskowy Rosji, wieczny student akademii wojskowych, który postanowił się sprawdzić w biznesie. Zaczął robić karierę w Łukoilu u swojego dobrego znajomego, szefa naftowego giganta Wagita Alekpierowa. Łukoil zainwestował w Spartaka, udziałowiec Łukoilu Fiedun został oddelegowany do rządzenia klubem, a wszystko działo się niedługo przed przyjściem Kowalewskiego. - Fiedun to jedna z takich postaci wielkiego rosyjskiego biznesu, o których się zbyt wiele nie wie. Oczywiście mieliśmy okazję kilka razy porozmawiać, schodził do nas do szatni. Ale to nie był taki kontakt, jaki na przykład miał z piłkarzami Rinat Achmietow, gdy grałem w Szachtarze Donieck. On był na każdym treningu Szachtara. Nie żeby się narzucać, tylko żeby obserwować i budować relacje z piłkarzami. To było dla mnie szokiem. Że człowiek na takim poziomie schodzi do nas, by być liderem również na dole. Z Fiedunem było nieco inaczej. Ale szef Spartaka okazał się też człowiekiem bardzo wytrwałym. Dopiero w 2017 Spartak po raz pierwszy od kiedy w klubie jest Fiedun zdobył mistrzostwo Rosji. Po 16 latach przerwy, po 14 latach Fieduna w roli prezes. Ja zdobywałem trzy razy wicemistrzostwo, zawsze byliśmy blisko, ale czegoś jednak brakowało - mówi Kowalewski. Uważano to nawet za klątwę Fieduna: napłynęły wielkie pieniądze, ale szczęścia nie dały. Klub się unowocześniał, wzmacniał, ale do mistrzostwa nie mógł doskoczyć.

Co zagrają w tym kinie?

Ta klątwa dotyczyła nie tylko tytułu, ale też stadionu. Bo Spartak był przez lata trochę jak Corinthians Sao Paulo: kochany w całym kraju przez miliony, ale nigdzie nie grał u siebie. Wędrował, grał na kilku moskiewskich stadionach. Albo nie miał pieniędzy na własny, albo nie mógł przepchnąć planów budowy, albo nadchodził kryzys gospodarczy i ryzyko odstraszało. Aż wreszcie się udało się. Od 2014 stoi w dzielnicy Tuszyno pierwszy rosyjski stadion piłkarski za prywatne pieniądze (choć zawsze w rozmowach o Łukoilu pojawia się 'no niby prywatny, ale.'). Na obrzeżach miasta, tam gdzie oddalone od siebie o krótką podróż metrem są trzy nowe stadiony: Spartaka, CSKA, i kończony właśnie stadion Dinama. Każdy ma swoją stację metra: Spartak nową, ale mało efektowną, CSKA nową i przepiękną, z pomnikami przez cały peron, a Dinamo piękną, historyczną, z 1937 roku. Pamiętającą i czasy kibica Berii, i powojenną erę wielkiego Dinama Lwa Jaszyna.

Otkrytije Arena, z gigantycznym Spartakusem przy wejściu, wygląda jak pokryta czerwono-białymi łuskami, pięknie podświetlana.  Tylko stoi pośrodku niczego. 'Tuszyno 2018. Miasto nad rzeką' - ogłaszają reklamy wielkiej inwestycji mieszkaniowej Fieduna. To tereny,  na których kiedyś było lotnisko. A teraz trzeba jeszcze do metra i stadionu dobudować całą dzielnicę. Na razie wygląda to jak kraniec Ursynowa gdy dopiero rosły Kabaty. - Mniejsza z tym. To jest stadion stworzony do widowisk. Jak wielkie kino. Olbrzymie ekrany, dźwięk jak walnie z głośników, to wciska w siedzenia - mówi Kowalewski.

 Co we wtorek zagrają w tym kinie?

Więcej o:
Copyright © Agora SA