Przed mistrzostwami świata jednym z głównych tematów poruszanych nie tylko w polskich, ale i europejskich mediach, było bezpieczeństwo. Kibice na Starym Kontynencie wciąż mieli w pamięci hordę rosyjskich chuliganów, którzy w Marsylii - podczas Euro 2016 - zaatakowali bawiących się w Starym Porcie Anglików. Skończyło się na pięciu rannych, którzy trafili do szpitala i dwudziestu deportowanych Rosjanach, którzy na dodatek w ojczyźnie zostali przyjęci jak bohaterowie.
Nawet groźba dyskwalifikacji Sbornej nie ochłodziła głów ich kolegów, którzy kilka dni później zaatakowali kolejny raz - w Lille. Trudno więc dziwić się, że wielu kibiców sądziło, iż na mundialu będzie tylko gorzej. Tym razem chuligani mieli być przecież na swoim terytorium.
- Nie sądzę, aby były problemy. To znaczy mogą być, ale to zagrożenie realne jest nie tylko u nas. Nie wydaje mi się, aby kłopoty były większe, niż na poprzednich turniejach. Problem polega na tym, że wciąż się o tym mówi i ludzie myślą, że w Rosji goście muszą się czegoś bać. Tak naprawdę to mówi się o czymś czego nie ma. Jeżeli jednak każdego dnia będzie się to powtarzać, to kłopot się pojawi - zapewniał Sport.pl słynny rosyjski piłkarz Walerij Karpin, podobnie zresztą jak selekcjoner reprezentacji Rosji Stanisław Czerczesow czy mistrz olimpijski z Melbourne Nikita Simoniam. Trudno było uwierzyć im na słowo. Ale tuż po starcie mundialu można jednak stwierdzić, że władze wygrały bitwę z bandytami, którzy zostali odseparowani od turnieju. Zamiast tego Rosjanie atakują, ale słynną gościnnością.
- W Rosji wciąż są przedstawiciele fanatycznych grup kibiców, tych, którzy krzyczą o białej sile i wielkiej Rosji - nazwijmy je "złymi" - ale oni zostali odseparowani od całego turnieju. Nie będą wpuszczeni na stadiony. Mamy też FAN ID, które ograniczają nielegalną migrację kibiców na wczesnym etapie - zapewnia Sport.pl dziennikarz gazeta.ru Dmitrij Okuniew.
Kluczowa okazała się podjęta dwa lata temu walka rosyjskiego rządu z chuliganami. Jej twarzą został mianowany przez Władimira Putina generał-major Władimir Markin. O tym, jak wiele do powiedzenia w sprawach kibicowskich zaczęli mieć politycy świadczą wydarzenia z lutego 2017 roku. Po materiale "Armia rosyjskich chuliganów" przygotowanym przez brytyjską telewizję BBC, który - zdaniem Rosjan - szkalował miejscowych kibiców, fani Spartaka Moskwa zaprezentowali specjalne oprawy meczowe, na których widniał m.in. minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow czy napis "BBC - Blah Blah Channel". Od oprawy odcięli się jednak ultrasi klubu, wskazując poniekąd prawdziwego pomysłodawcę akcji. Państwowa machina rozpędzała się z każdy miesiącem.
Był to nagły zwrot w polityce Kremla, który przez lata formalnie (i mniej formalnie) bratała się z owiniętymi kolorowymi szalikami bojówkami. Przecież to właśnie Putin obiecał kibicom samoloty, które zawiozły ich do Warszawy na Euro. Jego współpracownik Witalij Mutko, wieloletni prezydent rosyjskiej federacji piłki nożnej, patronował powstaniu Wszechrosyjskiego Związku Kibiców, organizacji zrzeszającej fanatów. Z nimi Putin spotykał się zresztą wielokrotnie, a po bójkach we Francji pysznił się, że "200 kibiców dało sobie radę z kilkoma tysiącami!". I nagle coś się skończyło. FIFA zażądała porządku, a prezydent wydał rozkaz, aby go zrobić. A rozkaz został wykonany.
Rosjanie zamiast tworzyć kibicowskie szwadrony śmierci robią wszystko, aby goście czuli się na wschodzie jak w domu. Ich gościnność nie ogranicza się do pozdrowień spacerujących po centrach miast kibiców - miejscowi z uśmiechem odprowadzają przyjezdnych szukających hoteli czy restauracji, widząc kogoś zagubionego w wielkim moskiewskim metrze chętnie podpowiadają drogę, a nawet dokładają się do zakupów, gdy kibicom zabraknie 10 czy 20 rubli. - Ludzie sią tu wspaniali! - zachwyca się Jena, Kolumbijka z Miami, która opowiada, jak podczas śniadania starsza pani dbająca o szwedzki stół namawiała ją i jej męża Fabia, by zjedli jeszcze więcej, bo przecież muszą mieć siły na zwiedzanie Moskwy i kibicowanie swojej drużynie.
Gospodarze czekają nie tylko na barwnych Egipcjan w koronach faraonów, Meksykanów w sombrero czy roztańczonych Brazylijczyków. Czekają także na Polaków na których przecież "mieli polować" w ramach rewanżu za bójki w Warszawie podczas Euro 2012. - Polacy nie muszą się niczego bać. Rosyjscy kibice będą chcieli ugościć mistrzostwa świata i zostawić po sobie pozytywne wrażenie. Żadnych wielkich bitew nie może być - zapewnia nas Okuniew.
Podobnie tłumaczył nam jeden z pracowników Zenit Areny w Petersburgu, który w 2012 roku był w grupie Rosjan zaatakowanych na moście Poniatowskiego: "Chcieliśmy tylko świętować Dzień Rosji, mieliśmy nawet zgodę warszawskiego ratusza, ale zamiast tego musieliśmy się bronić. Bardzo mi się to nie spodobało. Ale po co to wspominać? Było, minęło. Mszczenie się nie ma sensu, choć niechęć pozostała mi do dziś - mówił, nie pamiętając jednak, że kilka dni przed starciami rosyjscy kibole we Wrocławiu pobili polskich stewardów, a później wznosili rasistowskie hasła w stronę czarnoskórego reprezentanta Czech Theodora Gebre Selassiego.
Dla organizatorów mistrzostw bezpieczeństwo było priorytetem od początku. Dziś Moskwa, Petersburg i inne miasta wyglądają jak miejsca, w których wprowadzony jest stan wyjątkowy. Niemal wszędzie można spotkać patrole policji, Rosgwardii (wojska wewnętrzne podległe prezydentowi) i OMON-u (jednostka specjalna MSW). Hotele drużyn narodowych chronią natomiast agenci FSB i antyterroryści ze Specnazu. W wielu miejscach m.in. na lotnisku, w galeriach handlowych, przejściach metra czy hotelach, ustawiono bramki wykrywające materiały wybuchowe. - Rząd zrobił wszystko, aby turniej był bezpieczny. Została wprowadzona ustawa bezpieczeństwa, nad stadionami latają drony szukające zagrożeń - mówi Sebastian Terleckij z "Izwiestiji".
Właśnie takie dziś wydają się rosyjskie mistrzostwa - bezpieczne. A na dodatek uśmiechnięte i gościnne. I to jedna z najmilszych niespodzianek, jakie spotkają Polaków na wschodzie.