Droga do Rosji. Tu się rodził Spartak Moskwa i rosyjski kapitalizm sportowy, tu konał Związek Radziecki. Krasna Priesnia. Mały stadion z wielką historią

Jedna z ostatnich redut komunizmu nosi dziś paski Adidasa. Tam, gdzie układano rannych, a niektórzy twierdzą, że i zabitych, grają teraz w piłkę kapitaliści polityczni. Po drodze na mecz Polska-Senegal warto wysiąść na chwilę z metra przy Krasnej Priesnii.
Krasna Krasna Paweł Wilkowicz

Leo Messi i Roberto Firmino zachęcają do wejścia, licytując się z plakatów reklamowych przy bramie wejściowej: "Ja tu tworzę". Nie, "Ja tu tworzę". Ochroniarze przy limuzynach za bramą już tacy zachęcający nie są. Jest sobotni poranek, stadion Krasna Priesnia otwarty, ale od progu widać, że zajęte. Tuż za powitalną bramą jest pierwszy lotny patrol ochrony. Na parkingu czarno od samochodów z ciemnymi szybami. Szoferzy się nudzą. Kelnerzy obsługują stoły z przekąskami ustawione po obu stronach wejścia na boisko. Na trawie drużyna ministerstwa transportu gra z ministerstwem łączności. A w tle widać biura, w których ci weekendowi piłkarze na co dzień pracują: gigantyczny budynek zwany Białym Domem. To siedziba rosyjskiego rządu, dawniej parlamentu. Mało kto pamięta, że kiedyś pracownicy tego budynku walczyli na boisku Krasnej Priesnii o ujście z życiem.

Krasna Priesnia to ziemia, na której w latach 20. uczyli się futbolu i pracowali na swoją sławę czterej bracia Starostinowie, założyciele Spartaka Moskwa (Spartak do dziś ma swój największy sklep z pamiątkami właśnie w tej okolicy). Ziemia, na której po latach kiełkował rosyjski piłkarski kapitalizm w wydaniu szemrano-gangsterskim. Gdzie była pierwsza w rosyjskim futbolu kobieta - prezes klubu. A dziś Krasna Priesnia jest cudem: nie sam świetnie utrzymany stadionik, na którym nie gra już żaden klub. Tylko to, że ten stadion w ogóle przetrwał. Że miasto go przejęło i ocaliło, że można na nim organizować treningi dzieci, mecze biznesowych i urzędniczych lig. Każdy metr tego boiska mógł się zamienić w deweloperskie miliony. Nadal pojawiają się plotki, że w końcu to zostanie sprzedane, albo że stanie tu jakiś urząd. To centrum miasta, przy stacjach metra Krasnopriesnienska i Barikadna (po drodze na stadion Spartaka, na którym Polska zacznie 19 czerwca mundial meczem z Senegalem). Z boiska Krasnej Priesnii widać wspomniany Biały Dom, po sąsiedzku jest ambasada amerykańska zbudowana w latach 80. (na placu budowy naszpikowanym, jak się okazało, podsłuchami radzieckich służb). W odległości niedługiego spaceru jest przepiękny Cmentarz Wagańkowski z grobami Lwa Jaszyna, Włodzimierza Wysockiego, Sergiusza Jesienina i całą aleją wielkich postaci rosyjskiego sportu. W najbliższej okolicy stoją ambasady wielu innych państw, w tym Polski. Są muzea, zoo, park. Krótko mówiąc, fantastyczne miejsce, żeby przejechać tędy czołgami pod Biały Dom i tam bronić pieriestrojki przed komunistami.  Albo vice versa.

Krasna Krasna Paweł Wilkowicz

Z jednej strony Messi, a z drugiej "ZSRR żyje"

Gdy Związek Radziecki miał przedśmiertne konwulsje, drżała ziemia właśnie pod tym stadionem. Brama przy wejściu głównym, ta z Messim, Firmino i ekskluzywnym klubem fitness w rogu to tylko jedna twarz Krasnej Priesnii. Na płocie z boku, od strony ulicy Drużinnikowskiej, szaleje inny żywioł: sierpy, młoty, gwiazdy, wielkie napisy "ZSRR" i "Chwała bohaterom". Kiedyś był tu mur cały upstrzony napisami, że "ZSRR żyje", że tutaj się bronił i że niestety poległ. A świat zapomniał o nim i tych, którzy za niego przelali krew. 

Ulicami przy Krasnej Priesnii podczas Puczu Janajewa w sierpniu 1991 roku jechały czołgi, które miały zaatakować reformatorów chroniących się w Białym Domu. Przywódca Związku Radzieckiego Michaił Gorbaczow został wzięty do aresztu domowego przez ludzi Giennadija Janajewa, czyli twardogłowego wiceszefa ZSRR. Następnym krokiem miało być zdobycie najważniejszych punktów Moskwy. Ale część żołnierzy wysłanych do szturmowania Białego Domu odmówiła wykonania rozkazu. A na jednym z czołgów stanął Borys Jelcyn, wybrany niedługo wcześniej prezydentem rosyjskiej związkowej republiki socjalistycznej. Z czołgu wezwał do strajku generalnego i powstrzymania puczu, zorganizowanego przez partyjny beton. Zdjęcia tej sceny to jeden z symboli rosyjskich przemian. Pucz skończył się klęską, Związek Radziecki jeszcze w tym samym roku przestał istnieć. A demokrata Borys Jelcyn już dwa lata później, jesienią 1993, tymi samymi ulicami wysłał czołgi, by złamać parlament i Radę Najwyższą, które nie chciały się zgodzić na prezydencki dekret o rozwiązaniu ich i w rewanżu próbowały odwołać ze stanowiska Jelcyna. A gdy ich zwolennicy zaatakowali  budynki merostwa i wieżę telewizyjną Ostankino, Jelcyn na początku października 1993 zaczął atak na Biały Dom.

Podczas słynnej transmisji stacja CNN pokazywała całemu światu, jak Biały Dom niszczeje pod ostrzałem (zniszczoną i uczernioną ścianę frontową upodobali sobie potem nowożeńcy jako tło zdjęć). I jak uciekają z ostrzeliwanego budynku jego obrońcy. Niektórzy z nich podczas ucieczki zginęli od kul. Niektórzy zostali ciężko pobici przez rozwścieczonych funkcjonariuszy OMON i milicjantów. Wielu, w tym deputowany Iwan Saszwiaszwili, zostało pobitych właśnie na stadionie. Wydawało im się, że tam znajdą schronienie. A wpadali w pułapkę. Na boisku leżeli ranni, zatrzymanych okładano pałami i straszono egzekucją, kilka razy. Funkcjonariusze pozbawili ich dokumentów, kazali się rozebrać. A potem odjechali ze stadionu. Choć do dziś krążą legendy, że nie odjechali, że jednak były na Krasnej Priesnii tortury i egzekucje, że wynoszono ciała tajnymi przejściami, a nad ranem po ostatecznej próbie sił z 4 października polewaczki zmywały krew z boiska. To jest wersja niektórych ówczesnych przeciwników Jelcyna. Nigdy tych pogłosek nie potwierdzono. Nigdy też nie było naprawdę wiarygodnych danych, ile osób zginęło 3 i 4 października. Oficjalnie ponad 150, ale byli tacy, którzy się doliczyli i kilkuset ofiar.

Krasna-kapliczka Krasna-kapliczka Paweł Wilkowicz

Samowola budowlana ku czci poległych

To był ostatni wielki przelew krwi w Moskwie z powodów politycznych. Ale nie stał się mitem, bywa mylony z Puczem Janajewa, choć był nieporównanie bardziej krwawy. Czołgi przy Krasnej Priesnii w 1993 roku nigdy nie urosły do rangi symbolu jak czołg z Jelcynem z 1991. A obrońcy parlamentu, czyli dziwny sojusz ideowców i pragmatyków, komunistów i skrajnej prawicy, nigdy nie rozpalili zbiorowej wyobraźni. Choć w sondażach po latach to Jelcyn jest uznawany za winnego tej jatki, nie oni, to o nich się po prostu nie pamięta. O pamięć o bitwie pod stadionem musieli zadbać sami.

Cały bok stadionu od ulicy Drużinnikowskiej to jest zbudowany przez ówczesnych przeciwników Jelcyna memoriał. Wygląda jak samowola budowlana ku czci poległych. Napisy sprejem ku chwale ZSRR, zdjęcia ponad 100 poległych, tablice z podniosłymi wierszami poetów, w tym Włodzimierza Wysockiego. Kapliczka z napisem "Dla wiernych synów i córek ojczyzny: chwała i zwycięstwo". Tablice ze zdjęciami z jesieni 1993, i opisami tamtych wydarzeniach z perspektywy "patriotów". Jest też symboliczna barykada: z żelastwa, cegieł, złamanej tarczy milicyjnej, z tablicy "Nie dla dekretu 1400", czyli tego o rozwiązaniu Rady Najwyższej. A gdy przychodzą tutaj na rocznice bitwy ostatni obrońcy komunizmu, można usłyszeć, że wszystko zostało zatuszowane, a Rosja sprzedana wrogim siłom, ale na stadionie na pewno były masowe egzekucje, a na dachu klubu stali snajperzy.

Krasna Krasna Paweł Wilkowicz

"Grobów tam nie było, śladów krwi nie widziałam. Ale wszystko było poniszczone"

"Nie wiem, czy były tortury, czy były egzekucje. Na pewno nikogo tu nie pochowali, bo gdy po dwóch miesiącach od starć mogliśmy wreszcie wejść do klubu, nie było żadnych grobów. Nie widziałam też śladów krwi. Ale wszystko było poniszczone: budynki, płoty, samochody na parkingach. Część aut ukradziono" - wspominała niedawno w wywiadzie dla "Sport Expressu" Swietłana Bakojewa. Czyli w tamtych czasach pierwsza w rosyjskiej piłce pani prezes klubu piłkarskiego. A i klub był pierwszym w Rosji należącym do prywatnego właściciela. Nazywał się Asmaral Moskwa, tak jak rodzinne przedsiębiorstwo Swietłany Bakojewej i jej męża Hussama Al-Khalidiego. Asmaral, od pierwszych liter imion ich dzieci. Al-Khalidi, dziennikarz po Państwowym Uniwersytecie Moskiewskim, był Irakijczykiem z rosyjskim i brytyjskim paszportem. A ich rodzinne przedsiębiorstwo zajmowało się wieloma biznesami, od wprowadzenia do Rosji pierwszego lokalu z shoarmą, przez telekomunikację, po handel bronią. Na tym Al-Khalidi zbił fortunę i w 1990 roku przejął okazyjnie klub FC Krasna Priesnia, który był w kompletnej rozsypce, ale miał piękne tradycje. Czyli jak wiele ówczesnych klubów w Rosji. W tamtych czasach nawet takie potęgi jak Spartak Moskwa były zagrożone bankructwem. A co dopiero taka Krasna Priesnia, która dała początek Spartakowi (dlatego wielki Spartak ma dwie daty założenia: 1922, gdy powstał miejski klub na Krasnej Priesnii, i 1935, gdy Nikołaj Starostin założył właściwy Spartak), bywała zapleczem Spartaka (tu rozpoczynali kariery piłkarskie i trenerskie m.in. Aleksander Mostowoj i Oleg Romancew), ale cały czas podupadała, odradzała się i znowu wpadała w kłopoty. Gdy przychodził Al-Khalidi, mieniem klubu zarządzała miejscowa korporacja taksówkowa  i nie miała żadnego pomysłu, co dalej.  

Krasna Krasna Paweł Wilkowicz

Nowy świat sportu: bazary na stadionach, szybkie kariery i zwolnienia podatkowe

Rozpadał się stary świat, ministerstwa, zrzeszenia przemysłu i wydobycia zostawiły sport samemu sobie. Zaczynała się prywatyzacja, nazywana z przekąsem przechwytyzacją. Stadiony niszczały, klubowe kasy były puste, władza nie miała na sport pieniędzy, ale dawała np. ulgi podatkowe od handlu na klubowych terenach. Dlatego przy stadionach i halach, a czasem po prostu na stadionach i w halach, wyrastały bazary. A na tych bazarach rosły kariery artystów przekrętu. Czasem - po prostu mafiozów. Oni lgnęli do sportu, bo wielu z nich ze sportu wyszło. Zresztą, w całym socjalistycznym sporcie przez dziesięciolecia możliwość dorobienia na przemycie przy okazji zagranicznych wojaży była traktowana niemal jak święte prawo zawodnika i trenera. I niektórzy płynnie przeszli w nowe czasy. Jak Otari Kwantriszwili, zapaśnik i trener zapaśników Dynama Moskwa, klubu ministerstwa spraw wewnętrznych. Otariszwili przekonał Borysa Jelcyna, że jego akademia sportów walki powinna być całkowicie zwolniona z podatku od importu i eksportu. I od tej pory akademia była już nie tylko przykrywką dla wymuszania haraczy, i egzekwowania hazardowych długów, ale też dla przemytu. A Kwantriszwili został w nowej Rosji królem życia, bohaterem rubryk towarzyskich, rozchwytywanym dobroczyńcą, który wspierał sieroty, sport dzieci i młodzieży i wypłacał renty sportowcom którzy nie radzili sobie po karierze. "Piszą, że ja jestem ojcem chrzestnym mafii. Ale to Włodzimierz Iljicz Lenin zorganizował tę mafię. To on stworzył to przestępcze państwo. A państwo to państwo, nieważne jakie jest, trzeba mu służyć"  - mówił Kwantriszwili podczas jednej z podsłuchanych rozmów telefonicznych. Zaczął się coraz mocniej rozpychać również na rynku handlu surowcami, a w 1993 założył partię Sportowcy Rosji i planował podbój polityki.

Krasna Krasna Paweł Wilkowicz

Dacza Breżniewa, czyli historia dwóch Asmaralów

W taki świat sportu wkraczał w latach 90. Al-Khalidi, z szerokim gestem. W zamian za ziemię pod Krasną Priesnią był gotów zbudować tutaj stadion cacko, z rozsuwanym dachem. Ściągnął do Asmaralu trenerską legendę Spartaka, Konstantina Bieskowa i byłą piłkarską sławę Spartaka, pomocnika Jurija Gawriłowa. W Asmaralu zaczynał w wielkiej piłce Siergiej Siemak, wielokrotny reprezentant Rosji, uważany za najlepszego rosyjskiego trenera młodego pokolenia, właśnie zatrudniony w Zenicie. Negocjacje z trenerem Bieskowem Al-Khalidi prowadził w byłej daczy Breżniewa w Kisłowodzku. Daczę dostał od Michaiła Gorbaczowa. Wyremontował ją i miał dostać ziemię, na której stała, w zamian za wybudowanie tu ośrodka sportowego. Założył satelicki klub Asmaral Kisłowodzk. Tu mieszkali piłkarze moskiewskiego Asmaralu, gdy grali mecze na południu Rosji. Al-Khalidi przeprowadził Asmaral Moskwa bardzo szybko z trzeciej ligi do pierwszej. W debiutanckim sezonie zajął nawet miejsce w górnej części tabeli. Ale w 1993, w roku w którym okolice Krasnej Priesnii spłynęły krwią, stadion został zniszczony, samochody rozkradzione, a Kwantriszwili założył Sportowców Rosji, drużyna spadła z pierwszej ligi. A potem spadała dalej, coraz niżej i została w końcu w 1999 rozwiązana. Al-Khalidi zniechęcił się do futbolu. Swietłana Bakojewa wspomina, że ówcześni działacze piłkarscy, również ci znani i uznani, traktowali ich jak frajerów, których można naciągnąć na każde pieniądze, mamiąc ich różnymi obietnicami. Z biznesu piłkarskiego w Kisłowodzku się wycofali, bo przyszli ludzie Jelcyna i zabrali daczę Breżniewa. Ponoć Gorbaczow pominął jakieś procedury. Teraz to już mniej istotne, bo w 2004 roku Al.-Khalidi zaginął w okolicach Mosulu. Został porwany podczas podróży z Bagdadu do Damaszku. Jedni pisali że został zastrzelony, inni że w jego samochód trafiła bomba. Nie znaleziono ciała, nie ma od lat żadnych wieści. Ale Swietłana Bakojewa, dziś właścicielka firmy zajmującej się zagranicznymi stażami dla usportowionej młodzieży, wierzy, że mąż żyje. Widuje go w snach, zawsze żywego.

Co do Otariego Kwantriszwilego wątpliwości nie ma. Został zabity w 1994 roku: dostał trzy kule w biały dzień, gdy wychodził z bani, w której zażywał kąpieli w każdy wtorek. To był czas wielkich wojen gangów, szybko wzbogaceni miłośnicy sportu i innych rozrywek ginęli od kul, od granatów wyrzucanych z przejeżdżających samochodów, od bomb w podwoziu. Ale nie o każdym z nich po śmierci Walentyna Jaszyn, wdowa po Lwie, mówiła tak pięknie jak o Kwantriszwilim: "Człowiek wielkiej czystości ducha.  Żaden biznesmen ani fundacja nie zrobili tyle, ile on. Jakkolwiek zdobywał pieniądze, może i przemocą, to jednak wydawał je na biednych". Kwantriszwili leży dziś na Cmentarzu Wagańkowskim, blisko Włodzimierza Wysockiego. Partia Sportowców przepadła. Przepustką do wielkiej rosyjskiej polityki i wielkiego biznesu okazały się nie moskiewskie sale zapaśnicze, ale petersburskie hale judo, gdzie ćwiczył Władymir Putin z przyjaciółmi. Spartak, który wykiełkował z Krasnej Priesnii, jest klubem prywatnym, związanym z Łukoilem, ale takich klubów wcale z upływem lat w nowej Rosji nie przybywało. Wielkie pieniądze dopłynęły do futbolu dopiero w XXI wieku, dzięki państwu, państwowym firmom, regionalnym władzom. Asmaral nie istnieje. Krasna Priesnia służy dzieciom i amatorom. A Swietłana Bakojewa nie zbliża się do tego stadionu od kilkunastu lat, bo jak mówi, jeszcze ją trzęsie na samo wspomnienie tamtych czasów. 

REKLAMA

Więcej o:
Copyright © Agora SA