Nad miastem unosi się niczym biblijna wieża Babel. Przeszklone monstrum to dziś najwyższy budynek w Europie. 462 metry symbolizują nic innego, jak tylko potęgę - potęgę Gazpromu. Oficjalnie to Łachta Centr, ale mieszkańcy Petersburga złośliwie nazywają ją "Kukuruzą", kukurydzą. Największy na świecie wydobywca gazu ziemnego postanowił postawić dom potężniejszy, niż moskiewska Wieża Federacji i Mercury Tower. Spacerując piaszczystymi plażami Zatoki Fińskiej, nad którą góruje "Kukuruza", łatwo natknąć się na próbujących wypatrzyć jej szczyt turystów. I choć budowa siedziby Gazpromu wciąż trwa, a dwoma potężnymi żurawiami kołysze zimny wiatr, to wiadomo już Łachta pobije europejski rekord.
W czasie, gdy "Kukuruza" wpisuje się w panoramę Petersburga, jego inna duma - Zenit - rozczarowuje. A przecież to nie tylko chluba miasta Dostojewskiego i Puszkina, ale i jeden z najbogatszych klubów świata. To jednak za mało na mistrzostwo Rosji, które Zenit ostatni raz zdobył trzy lata temu. W tym sezonie poza Lokomotiwem Moskwa lepsi od petersburżan byli: CSKA, Spartak i Krasnodar. Piąte miejsce w Premjer Lidze to za mało, aby marzyć nawet o starcie w eliminacjach Ligi Mistrzów. - Wstyd. Powinniśmy być najwięksi, a teraz Moskwa się z nas śmieje - mówią wściekli kibice. Okazuje się, że łatwiej zbudować najwyższą wieżę Europy, niż najlepszy klub Rosji. I to mimo błękitnych milionów dolarów od Gazpromu.
Zenit chciał, ale nie mógł. Próbował kilkukrotnie, ale nic z tego nie wynikało. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że Igor Akinfiejew, bramkarz CSKA Moskwa, nawet się nie spocił. Kibice w błękitnych koszulkach na początku jeszcze coś pokrzykiwali, ale z każdą kolejną minutą było coraz ciszej i ciszej. Z miejsca podniósł się nawet szczupły jegomość z zawiązanym na nadgarstku szalikiem i - chcąc pobudzić współtowarzyszy futbolowej niedoli - tak ryknął "wpieriod Zienit", że usłyszał go na cały stadion. Ale odpowiedziała mu cisza.
Gasł nie tylko doping, ale i trener Roberto Mancini. Od Włocha biła rezygnacja. W tamtej chwili - choć wciąż nienagannie ubrany i z opalenizną modela - nie wyglądał na specjalistę z Manchesterem City, Interem Mediolan i Galatasaray w CV. W tamtej chwili był symbolem porażki gazowego projektu, który miał zachwycić nie tylko Rosję, ale i piłkarską Europę.
Remis z CSKA zamknął Zenitowi wrota eliminacji Ligi Mistrzów, która w Piterze, jak mówi się na Petersburg, jest celem minimum. Gdy było jasne, że Ligi Czempionow nie będzie, skończyła się także chemia. - Oficjalnie Roberto był Zenitem zachwycony, ale według plotek od dawna czuł się źle. Narzekał na przykład na to, że na wiele transferów nie miał wpływu, że zostały mu narzucone - tłumaczy Sport.pl Nikita Pawłow, korespondent radia Sport FM i jako przykład podaje sprowadzenie lewego obrońcy Elmira Nabiullina i pomocnika Magomieda Ozdojewa zamiast stopera Konstantinosa Manolasa. Z drugiej jednak strony latem do zespołu dołączyło pięciu Argentyńczyków. Na tylko te zachcianki Manciniego wydano 70 mln euro. A mimo to w Petersburgu nie ma ani mistrzostwa Rosji, ani nawet eliminacji Ligi Mistrzów.
Zenit rodził się dwukrotnie. O ile drugie narodziny nie pozostawiają wątpliwości, o tyle pierwsze wywołały burzę. Aby ustalić datę założenia klubu niezbędne było nawet powołanie specjalnej komisji. W 1999 r. zwołał ją Witalij Mutko, ten sam, który kilkanaście lat później stanie się jednym z antybohaterów kryzysu dopingowego, który wstrząsnął światem sportu.
Wydawałoby się banalne zadanie przerodziło się w ostry, wielomiesięczny spór. Dziennikarz sportowy Jurij Lukosiak zaproponował pięć możliwych dat, od 1914 do 1939 r. Z żadną nie zgodził się historyk Władimir Falin, który przekonywał, że Zenit stał się Zenitem w 1925 r. sugerując, że klub to następca założonej jeszcze przed rewolucją przy metalurgicznych Zakładach Obuchowa Murzinki. Wersja ta obowiązywała zresztą przez dekady, choć wiele było przesłanek wskazujących, że Zenit to dziecko innej metalurgicznej fabryki, LMZ. Jeszcze w przededniu wojny w mieście działały dwie drużyny - Bolszewik (Murzinka) i Staliniec. W końcu uznano, że bardziej "zenitowy" był ten drugi i rację przyznano Falinowi. Po wybuchu II wojny światowej opiekę nad klubem przejął od LMZ przemysł zbrojeniowy. Później Zenitem rządziły jeszcze zakłady optyczne Łomo, a na skraju komuny klub trafił w ręce miasta. 80 lat po założeniu zespół narodził się jednak na nowo - znów przy olbrzymim konglomeracie. Tym razem był to wszechmogący w Rosji gazowy potentat - Gazprom.
Gdy gubernator Petersburga Walentina Matwijenko ogłaszała przejęcie pakietu kontrolnego Zenitu przez Gazprom, drużyna nie pałętała się po peryferiach futbolu; była silna, udawało się jej nawet wskoczyć na podium ligi czy awansować do finału Pucharu. Nie wytrzymywała jednak w starciu ze Spartakiem i Lokomotiwem. Jedna decyzja o odkręceniu kurka z dolarami - a w pierwszym roku było ich podobno 100 milionów - zmieniła układ sił. - Pojawiły się transfery, od razu ruszyły prace nad nowym stadionem, od ręki zatrudniono fachowca, jakim był Dick Advocaat - wylicza Aleksandr Kierżakow, legenda Zenita, który grał w klubie, gdy pojawił się w nim gazowy potentat. Wraz z Gazpromem Zenit wkroczył w nową, złotą erę.
Dlaczego Gazprom postawił właśnie na Zenit? Jedna z teorii głosi, że był to gest w stronę kilku ważnych osób z Petersburga, a właściwie Leningradu, bo tak w czasach komunizmu nazywał się Piter. Jego mieszkańcy mają podobno kompleks Moskwy. Uważają Petersburg za najpiękniejsze miasto Rosji, kulturalne centrum, któremu nikt i nic nie dorówna, ale brak tytułu stolicy - który po 200 latach zabrali bolszewicy - mocno doskwiera. Istnieje nawet niepisana zasada, że pitercy, ludzie z Pitera, trzymają się razem. Zasady tej przestrzega na przykład urodzony w Leningradzie Władimir Władimirowicz Putin. Jego zaufanymi są m.in. Dmitrij Miedwiediew i Aleksiej Miller (obaj urodzeni w Leningradzie) oraz Witalij Mutko, który na świat przyszedł w Kraju Krasnodarskim, ale z Petersburgiem związał całe życie. Dla jasności: Miedwiediew jest byłym prezydentem i premierem, Miller to prezes zarządu Gazpromu, a Mutko - wicepremier i, do niedawna, prezes rosyjskiej federacji piłkarskiej.
- Putin na Zenicie bywał dawno temu, kiedy nikt go jeszcze nie znał. Pracował dla Anatolija Sobczaka, mera miasta i faktycznie pojawiał się na meczach. Ale od piłki woli judo i hokej. Aktywniejszy na polu kibicowskim był Miedwiediew, który podkreślał, że sympatyzuje z klubem. Mutko też lubi piłkę, ale największym kibicem jest Miller. To fanat Zenita - mówi Pawłow i kreśli mapę powiązań, która pomaga zrozumieć pewne decyzje szefów Gazpromu.
W 2005 r., kiedy gigant przejął Zenit, Miller był prezesem firmy, Miedwiediew zasiadał w jej radzie nadzorczej, a Mutko pełnił funkcję prezydenta Zenita. Tercet połączył Putin, który Millera znał z urzędu miejskiego, tak jak Mutkę, a Miedwiediewa spotkał jeszcze przy Sobczaku. By obraz był pełny należy dodać, że zdaniem politologa Stanisława Biełkowskiego Putina z Gazpromem łączy coś jeszcze. Podobno jest on posiadaczem ok. 5 proc. akcji firmy. Dlatego nie ma się co dziwić, że do dziś "grupa leningradzka" rozdaje w klubie karty. Szefem Zenitu jest urodzony w Leningradzie Aleksandr Diukow, boss GazpromNeftu, a prezydentem - urodzony w Leningradzie Sergiej Fursenko, dyrektor Lentransgazu, spółki Gazpromu.
Andriej uśmiecha się szeroko, kiedy pytam o zarobki w Gazpromie. Jeszcze kilka lat temu pracowali tam jego rodzice. Tata był kierowcą, a mama pielęgniarką w przychodni. Dziś ich wynoszące prawie 20 tys. rubli emerytury są dwukrotnie wyższe, niż przeciętnego Rosjanina. Dwukrotnie wyższe - niż średnia krajowa - są także pensje w Gazpromie. 50 tys. rubli miesięcznie nie robi tam na nikim wrażenia. Do tego dochodzi opieka medyczna i prezenty z okazji świąt państwowych. - Dostają je nawet emeryci, na przykład moi rodzice. Dlatego jeśli ktoś już wchodzi do Gazpromu, to nie chce stamtąd odchodzić aż do emerytury. Bo o miasto Gazprom nie dba w ogóle, ale o pracowników bardzo. Niektórzy mówią "papa Gazprom" - mówi Andriej i śmieje się z siebie wspominając, jak pięć lat temu odrzucił ofertę bycia kierowcą Gazpromu za 70 tys. miesięcznie. Dziś cieszy się, kiedy zarobi połowę tej kwoty.
Choć firm płacących tyle, co gazowy potwór, jest w Rosji kilka - na przykład naftowy Lukoil czy petrochemiczny Rosnieft - to błękitny monopolista budzi respekt. Budzą go także liczby: 714 mld, 11,4 mld i może jeszcze 462, choć tylko tysięcy. 714 mld to przychód firmy netto w rublach za rok 2017. 11,4 mld to ten sam wynik, tylko w dolarach. A 462 tys. to zatrudnieni w Europie pracownicy. Dopiero znając te liczby można zrozumieć jak duża jest moc Gazpromu.
Gazprom ma pieniądze i nie waha się ich używać. A skoro pieniądze ma Gazprom to i Zenit. Rosyjscy dziennikarze szacują, że roczny budżet klubu to nawet 100 mln euro. A gdy trzeba, szefowie potentata znajdują zawsze kilka dodatkowych milionów. Dlatego na zakupach Zenit tracił czasem głowę i zamiast rozumu, kierował się pragnieniem i potrzebą chwili. Tak jak wtedy, gdy zaoferował Brazylijczykowi Hulkowi 7,5 mln euro rocznej pensji, co pobiło na głowę nawet najwyższe umowy w Serie A. Za napastnika Porto Rosjanie zapłacili 48 mln euro. Do dziś to rekord Europy wschodniej. - Nikt nie ma wątpliwości, że tamta umowa była szaleństwem. Ale trzeba przyznać, że Zenit na Hulku nie stracił. Facet był tu najlepszym piłkarzem i odszedł w najlepszym możliwym momencie. Chińczycy zapłacili za niego 55 mln - mówi nam Nikita Pawłow z radia SportFM. Dziś Hulk jest piłkarzem Shanghai SIPG.
Niedługo po tym jak Hulk przeniósł się za Wielki Mur, w tym samym kierunku podążył Axel Witsel. Belg z bujną czupryną w Petersburgu również żył jak król, a na jego konto co roku wpływało 4 mln euro. A takich królewiąt znad Zatoki Fińskiej było wielu. 5 mln inkasował Ezequiel Garay, 4,5 mln miał gwarantowane Javi Garcia, Danny - 3,5 mln. Rosjanie rzucali kasą na lewo i prawo, ale oczekiwali zwycięstw. Kiedy te były, płacili jeszcze więcej. Przekonał się o tym Ivica Križanac, były piłkarz Dyskobolii Groclinu. Chorwat wygrał nie tylko dwa mistrzostwa Rosji, ale także Puchar UEFA i Superpuchar Europy. O zarobionych za te sukcesy pieniądzach mówił, że ma ich tak dużo, iż musi składować je na. balkonie.
Dziś jednym z krezusów jest Aleksandr Kokorin, czołowy piłkarz Premjer Ligi, który rocznie otrzymuje 3,3 mln euro. A Kokorin ze stosów banknotów korzysta z fantazją - tak jak niedawno w Monako, gdy w trakcie swoich urodzin lekką ręką wydał 250 tys. euro serwując całej sali szampana. - Zenit wciąż płaci dużo. Kierżakow czy Arszawin nie chcieli odchodzić, bo mieli tu góry złota. Dziś taki status ma jeszcze Artiom Dziuba - dodaje Pawłow.
Na Zenit Arenę przyszło ponad 50 tys. kibiców. Wolnych miejsc zostało niedużo, bo w Petersburgu kochają piłkę. "Jedno miasto, jeden klub" - głosi powtarzane z ust do ust hasło. Bo Piter to nie tylko Ermitaż i Newski Prospekt, ale także Zenit. Nie ma tu tak silnego ośrodka sportowego jak w Kazaniu, choć na przykład petersburski AKS podnosił hokejowy Puchar Gagarina w sezonach 2014/15 i 2016/17. Miastem rządzi jednak Gazprom i futbol. Oczekiwania są więc ogromne. Szczególnie te dotyczące startu w europejskich pucharach. Zdobyty Puchar UEFA i Superpuchar Europy, gdy w Monako Rosjanie ograli Manchester United, rozbudziły apetyty. - Kibice są rozczarowani, to żadna tajemnica. Mimo wszystko, kiedy spotykam ich na mieście, zawsze słyszę słowa wsparcia. Wszyscy są za nami, nie ma wyjątków - mówi Sport.pl Miha Mevlja, w tym sezonie podstawowy obrońca Zenitu.
W tym czasie na konferencji Mancini odpowiadał na pytania. Jak zawsze - z tłumaczem u boku, który, jak żartują reporterzy, tłumaczył to, co trener mówić "powinien", a nie to, co mówił w rzeczywistości. A wyjaśnień było ostatnio sporo, bo na finiszu ligi w sześciu kolejkach Zenitowi udało się wygrać zaledwie dwukrotnie. Kiedy Mancini mamrotał coś pod nosem, nikt nie miał pojęcia, że kilka minut wcześniej pożegnał się z piłkarzami. Wiedział, że lada dzień otrzyma posadę selekcjonera reprezentacji Italii. Ale zaraz po remisie z CSKA marna to była osłoda. Mancini otrzymał przecież władzę cara. Rocznie zarabiał 4,5 mln euro, wielokrotność tej sumy dostał na transferowe szaleństwa. Miał wygrać wszystko, a nie wygrał niczego. - To wstyd. Mieliśmy być wielcy, a Moskwa się z nas śmieje. Niech ten Włoch jedzie do domu - kręci głową jeden z zawiedzionych kibiców. - Wszyscy sądzili, że Mancini pobije na głowę swojego rodaka Luciano Spallettiego, że zaprezentuje nam jakość pracy, a on się nawet do Spallettiego nie zbliżył - mówi Nikita Simonian, legenda radzieckiego futbolu.
Pożegnanie Roberto było smutne, choć z klasą. W ostatniej kolejce Zenit rozgromił spadający z ligi Chabarowsk strzelając mu sześć bramek. Piąte miejsce w Premjer Lidze to jednak najgorszy wynik klubu od 10 lat. Dwa tygodnie po konferencji Mancini wywiesił białą flagę, rozwiązał umowę i wrócił do Rzymu. 14 maja Włosi ogłosili go selekcjonerem reprezentacji.
Gdy Gazprom wymyślili Łachta Centr, sądził, że w Petersburgu może wszystko - nawet postawić w historycznym centrum miasta pięciusetmetrowego kolosa. Okazało się, że chcieć nie znaczy mieć. Protesty rozpoczęli mieszkańcy i UNESCO, aż zaprotestował sam Putin. "Kukuruza" stanęła wiele kilometrów dalej, choć i tak widać ją z każdego zakątka miasta.
Wszędzie widać także Zenit. Na horyzoncie nie ma klubu, który dorówna mu rozmachowi. A mimo to w Piterze nie ma ani mistrzostwa, ani Ligi Mistrzów. Nie ma też już Manciniego. Została tylko nadzieja - że Gazprom znów przeleje na konto kilkadziesiąt milionów i piłkarska wieża w błękitnych barwach w końcu stanie. I to na dłużej, niż tylko na jeden sezon.