Droga do Rosji. Budują rakiety, a nie mogą skończyć stadionu. W Samarze trwa rozpaczliwa ucieczka przed kompromitacją

Samara zaprzecza sama sobie. Niby jest duża a mała, niby bogata - a biedna. Miasto miało całe zaplecze, by wybudować nowy stadion, ale zawaliło wszystkie możliwe terminy. Trawa z Niemiec dojechała dopiero kilka dni temu. Budowa trwać będzie aż do czerwca.
. . ./AP

Czerwony jak flaga Związku Radzieckiego Kamaz skakał na nierównej drodze jakby zamiast kół miał cztery sprężyny. Nadwozie ciężarówki płakało, a kierowca zaciągnął się cuchnącym papierosem.

Pracuje na budowie od jej początku i od początku wiedział, że będzie klapa. Ale co go to obchodzi, płacą to jeździ, uda się to uda, nie to nie. W końcu wskakujemy na ulicę. Ma się nazywać Arena 2018 i jest tak nowa, że nie zdążyli pomalować na niej pasów. Kamaz czuje ulgę, Anton dalej kurzy. Kamaz zresztą też, pył jest wszędzie. Zaraz, czy on powiedział, że mogą nie zdążyć? Muszą, przecież w Samarze Rosja zagra w trzecim meczu z Urugwajem.

Może wystąpi tam także reprezentacja Polski? Musi tylko zająć pierwsze miejsce w grupie H, a potem awansować do ćwierćfinału. Na razie jednak idzie kiepsko. Samarze, nie Polakom.

Samara Arena Samara Arena mat. prasowe

Butik, sąsiad rudery

Od strony Wołgi zawiał lodowaty wiatr. Nie zrobił jednak żadnego wrażenia na jegomościach stojących u zbiegu ulic Tołstoja i Kujbyszewa. Jegomoście mieli na sobie wełniane kufajki, choć żadna nie była zapięta. Wiatr nie dawał im rady, bo dogrzewali się od rana. A w Samarze ostatnio zimno, zanurzone bryły lodu wciąż podążają w stronę Morza Kaspijskiego. Trzej jegomoście reprezentowali roczniki grubo sprzed Igrzysk w Moskwie. Na rogu Tołstoja i Kujbyszewa, tam gdzie butik Michaela Korsa sąsiaduje z ponad stuletnimi ruderami, stoją prawie codziennie. Choć obwód samarski to potężne mięśnie rosyjskiej gospodarki to dla takich jak oni pracy już nie ma. Tacy jak oni pracowali kiedyś. Przychodzili do fabryki Tarasowa albo Maslennikowa, wypijali ćwiartkę, odliczali osiem godzin, które odliczali pięć razy w tygodniu, i szli na kolejną. Swoje zarobili, a się nie narobili. Rubaszni grabarze socjalistycznej gospodarki, która sama ich wyhodowała.

Dziś Samara to miasto, które zaprzecza samo sobie. Bo niby jest duże - mieszka tam ponad milion ludzi - a jednak jest małe. Bo niby jest praca i pieniądze, a jednak bieda kłuje w oczy. Z ulicy Kujbyszewa, gdzie butik ma nie tylko Kors, ale też Hugo Boss, skręca się w Tołstoja. Tam rozpadają się domy jakby z opisów Dostojewskiego. A obok nich stoją zakonserwowane niczym Lenin relikty ZSRR. - Eto stara Samara. To i domy stare. Czy mieszkają w nich ludzie? A gdzie mają mieszkać? Mieszkają, bo muszą - tłumaczy jeden z reliktów. Jego twarz to widok równie przygnębiający, co pamiętające cara domy. - Ludzie nie chcą ich sprzedać, chociaż chętni by się znaleźli. Ziemia tam jest bardzo droga. Starych drzew się jednak nie przesadza, więc wszystko jest po staremu. To miejsce pełne mocnych kontrastów - tłumaczy Sport.pl Maksim Lepin, skaut drugoligowej Krylji Sowietow, czyli Sowieckich Skrzydeł.

Kiedyś zresztą car spoglądał na domki. Ale później przyszły nowe porządki i na cokole na Placu Rewolucji, który wtedy jeszcze nie był Placem Rewolucji, zamiast Aleksandra II stanął Włodzimierz Lenin. I teraz on patrzy jak domki zamieniają się w kupę spróchniałego drewna. W sumie i tak ma szczęście, że jego wzrok nie sięga do oddalonej o 17 km Samara Areny.

Samara Samara Sebastian Staszewski

Trawa prosto z Niemiec

Okolica Kosmos Areny, bo tak Rosjanie nazywają efektowną kopułę pod którą w czerwcu zostanie rozegrane sześć meczów mistrzostw świata, to plac budowy rodem z radzieckiej kroniki filmowej. Tylko w kolorze. Opóźnienie prac jest jednak tak duże, że w połowie marca FIFA wszczęła alarm. Jeszcze niedawno zamiast zielonej trawy była tu tylko betonowa płyta. Kiedy konstruktorzy zrozumieli, że trawy sami nie wyhodują, zadzwonili do Niemiec, kupili kilkadziesiąt rolek i nakazali je dowieźć. Anton, bo tak ma na imię palący tanie cygarety kierowca, mówi, że trawa właśnie dojechała. Wyjścia nie było, na 28 kwietnia zorganizowano przecież mecz Krylji Sowietow z Fakiełem Woroneż. Otwarcie planowano w połowie 2017 r., potem pod jego koniec, później w marcu i kwietniu. - Do pięciu razy sztuka - śmieje się Anton i szybko dodaje: "Zaraz muszę cię wysadzić, bo jakby brygadier zobaczył, że cię wiozę, to by mnie wywalił z roboty. Ale jak już z Polski przyjechałeś to obejrzyj ten burdel - zachęca i mocno zaciąga się Trojkami po 30 rubli za paczkę. Koniec trasy, trzeba wysiąść. Do Antona zadzwonił szef i coś zlecił. Anton żegna się i odjeżdża swoim czerwonym Kamazem

Samara Samara Sebastian Staszewski

OMON na budowie

Szarawe mundury budzą niepokój. Tak samo dziwnie pobudzone owczarki na smyczach właścicieli mundurów. To OMON, Otriad Mobilnyj Osobogo Naznaczenija, czyli jednostka rosyjskich służb specjalnych. Są tam, gdzie dzieją się rzeczy ważne. W 2008 r. rozbili na moskiewskim Placu Puszkina demonstrację zanim ta się w ogóle zaczęła. Dwa lata później to oni jako jedni z pierwszych pojawili się na miejscu katastrofy Tu-154 pod Smoleńskiem.

Obecność żołnierzy w okolicach Samara Areny nie jest przypadkowa. Tak samo jak obecność kilkudziesięciu patroli policji i tajniaków. Do meczu Krylji z Fakiełem stadion jest miejscem zamkniętym. Tak jak Samara w czasach ZSRR. Z kwitkiem odprawiono nie tylko chcących ocenić postępy prac reporterów z Anglii, ale nawet z Moskwy. Władze nie chcą rozmawiać o wstydliwym opóźnieniu, ludzie też się do tego nie palą. A przecież w środę skromny zegar ustawiony przy pomniku radzieckiego żołnierza otoczonego dziećmi wskazał, że do otwarcia turnieju pozostało 50 dni. - Dla nich im mniej mówimy tym lepiej. Co mam powiedzieć, sam widzisz. Nie wygląda to dobrze. Kurz, brud, wielki rozgardiasz  - mówi jeden z robotników.

- Pracujemy po jedenaście godzin, siedem dni w tygodniu. Jest nas tu prawie tysiąc. Nocnych zmian jeszcze nie ma, ale jak tak dalej pójdzie to będą. Na razie wszyscy myślą, że jakoś się uda i tak się to toczy - dodaje jego kolega, co kilka chwil nerwowo rozglądając się czy nikt nie zainteresuje się rozmową z innostrancem, czyli obcokrajowcem. Trudno się tu czegoś dowiedzieć. Wokół pędzą kolejne kolorowe wozy. Ciężarówki, wywrotki, koparki. Każdy ich przejazd wzbija w powietrze tumany duszącego kurzu. I tumany będą jeszcze przez jakiś czas, bo na razie są ważniejsze kwestie, niż położenie rzuconych niechlujnie płyt chodnikowych. Robotnicy mówią, że wszystkimi pracami zajmują się firmy z Samary. I ludzie też. Płacą im dobrze. Ten, który co chwilę się obraca, dostaje miesięcznie 45 tys. rubli, czyli jakieś 2500 zł.

Kuźnia NKWD

Samara nie zawsze była Samarą. To znaczy była, ale nazywała się inaczej. Kujbyszew - od Waleriana Kujbyszewa, bolszewika - był wtedy ważny. Nie tylko dla Rosjan, także dla Polaków, choć większość nie miała o tym pojęcia. To do Kujbyszewa uciekali w popłochu radzieccy urzędnicy, gdy w 1941 r. Niemcy zapukali do bram Moskwy. Kujbyszew na chwilę przejął funkcję stolicy, wylądowała w nim nawet polska Ambasada. - Dużo tu było Polaków, założyli nawet kościół, który działa do dziś. Za Sowieckowo Sojuza władze zrobiły tam muzeum, ale po pierestrojce otworzyli go na nowo - mówi starszy pan, który obok pomnika wielkiego radzieckiego sołdata bawi się z dwiema ubranymi w czerwone kubraczki fretkami.

Było dużo mroczniej. To właśnie Kujbyszewie funkcjonowała Szkoła Oficerów numer 366. Tam od 1944 r. NKWD szkoliło ideologicznie i operacyjnie aparatczyków, którzy mieli utrwalić w Polsce niechcianą władzę ludową. Po rosyjsku kursanci dowiedzieli się jak doprawić terror, aby smakował tak jak w ZSRR. To Kujbyszewiacy ganiali po lasach AK-owców, to oni tworzyli Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Nie raz mówiący lepiej po rosyjsku, niż po polsku, w strukturach PRL przetrwali aż do czasów Edwarda Gierka. Starszy pan mówi, że szkołę zamknęli jeszcze w latach 60. i nie ma tam czego szukać. 25 lat później pozamykali też liczne zawody, czyli fabryki. W tym tą imienia Maslennikowa.

Samara Samara Sebastian Staszewski

Jak zmniejszyć 13 miliardów do 28

Zimny wiatr, który przegrał starcie z zaprawionymi w bojach ludźmi o czerwonych nosach, pokonał budowniczych. Swoje dołożył śnieg i lód. A przynajmniej tak mówi oficjalna wersja przedstawiona mądrym głowom z FIFA. W Samarze było wszystko, aby wybudować stadion. Pieniądze, materiały, ludzie. Zamiast tego wyszło jak wyszło. I wcale nie przez zimę. - Opóźnienie powstało latem, gdy prace zatrzymały się na trzy miesiące. Załamał się rubel, wykonawca chciał więcej pieniędzy, rząd nie chciał ich dać - mówi anonimowo jeden z zarządców budowy. Mocno zaznacza, aby nie publikować nawet jego imienia. Po co mu to?

Dziennik "Kommiersant" kilka tygodni temu ujawnił, że prace inżynieryjne nie są zgodne z dokumentacją, co świadczy o cięciu kosztów. To nie było zresztą tajemnicą. Firma PSO Kazań, główny wykonawca prac, od początku musiała bawić się w kreatyną budowlankę. Zmniejszano kopułę, jej dach zamiast poliwęglanem kryto blachą, szukano zamienników. Załamanie rubla o mało nie przepędziło PSO z budowy. Udało się w końcu dogadać, ale cięcia kosztów nie dało się uniknąć. Cięto i cięto - wciąż się zresztą tnie - i z 13 miliardów zrobiło się 28. Miliardów. A jak tak wyszło, to odetchnęli aż w Petersburgu. Do tej pory to za nich wstydziła się Rosja. Stadion Kriestowskij okazał się nie tylko korupcyjną studnią bez dna do której wrzucono miliard dolarów, ale też studnią pełną niedoróbek. Murawa była tam wymieniana już dwukrotnie, przeciekał dach, w szatniach brakowało ciepłej wody, a zagrożeniem dla konstrukcji okazały się kormorany. Dziś Rosja wstydzi się za Samarę. Do mistrzostw pozostało mniej, niż dwa miesiące, a na Kosmos Arenie nerwowa budowa trwa

Na Skrzydłach Sowietów po awans

Kryljia to skrzydła. Nazwa klubu nie jest przypadkowa, bo właśnie w Samarze do 2013 r. powstawały tupolewy, takie jak ten, który spadł pod Smoleńskiem. To zresztą w tym mieście przeszedł remont generalny na kilka miesięcy przed katastrofą. Poza tym produkuje lub produkowało się tu traktory, maszyny budowlane, podzespoły elektroniczne i rakiety. Firma SKB-Progress to lokalna duma. Rakieta nośna wybudowana w Samarze wyniosła Wostok 1 z Jurijem Gagarinem w kosmos. Sportową wizytówką Samary jest Kryljia Sowietow - klub piłkarski, który w 2004 r. rzucił wyzwanie mocarzom ze stolicy. Wygrać ligi się nie udało, ale Wołżanie zajęli trzecie miejsce, za Lokomotiwem i CSKA. W tym samym sezonie doszli do finału Pucharu, choć tam też nie dali rady. Zapisali się za to w historii, bo właśnie wtedy jedyny raz Kubok Rasiji wygrał drugoligowiec, Terek Groźny. - Dziś tak dobrze nie jest, ale będzie lepiej. W drugiej lidze zajmujemy trzecie miejsce, do drugiego, które daje bezpośredni awans, tracimy punkt - mówi Lepin. Punkt tracą także do lidera, Jenisieju Krasnojarsk.

- Musi być awans, nie ma wyjścia! Mamy za dobrą drużynę i za dobrych kibiców, aby grać w Pierwym Diwizionie - pokrzykuje Dima. Ma 29 lat i jak sam zapewnia od 20 kibicuje Krylji. Ma też abonament, czyli karnet. Chwali się, że na mecz z Fakiełem przyjdzie 15 tysięcy fanatów. Tylko tyle miejsc FIFA dopuściła do sprzedaży. Wszystkie udało się rozprowadzić w trzy godziny. - W pięć, ale to i tak bardzo szybko - prostuje później skaut pierwszej drużyny. Ze śmiechem przyznaje jednak, że z 1200 miejsc VIP, które mieszczą się w 120 lożach Samara Areny, udało się sprzedać tylko trzy. - Ale nie dlatego, że nie było chętnych. To dlatego, że tylko trzy zdążyli przygotować. Dopiero wczoraj dojechały meble. Cena za sky box? 50 tys. rubli - mówi. 50 tys. to prawie tyle, ile robotnik zarabia przy budowie stadionu

Wielki plac, wielkie nadzieje i obawy

Dima twierdzi, że po awansie do Premjer Ligi 15 tysięcy na meczu to będzie norma. A na derbach Wołgi z Rubinem Kazań to przyjdzie i 30! Wejść będzie mogło dużo więcej, bo pojemność Samara Areny to 45 tys. Teraz chodzi mniej, 2-3 tys. - Kiedyś to były czasy! Z piętnaście lat temu nasi jeździli za drużyną, wspierali ją w całej Rosji. To była kamanda! - kręci głową kierowca miejskiego autobusu, kiedy pytam czy kibicuje Krylji. Na stadion się nie wybiera, ale mecz obejrzy w telewizji. Tak samo jak mistrzostwa świata.

Na razie do mundialu gotowe jest miasto i Strefa Kibica. Gigantyczna. Samara lubi rekordy. Ma najdłuższy w Rosji bulwar nad rzeką, najwyższy budynek dworca kolejowego i największy w Europie plac. To właśnie na nim, na placu Kujbyszewa, usytuowana została przestrzeń dla fanów z całego świata. W Samarze nie zamieszkała żadna z reprezentacji, ale zagrają tam przecież Duńczycy, Serbowie, Senegalczycy z Kolumbią i - przede wszystkim - Rosjanie z Urugwajem. Na plac Kujbyszewa wejdzie tylu kibiców, ilu będzie chętnych.

Wielkie trybuny z czerwonymi krzesełkami są już przygotowane. Miejsc - 22 tysiące. W całej Samarze trudno nie wpaść na flagi, banery i plakaty ogłaszających, że turniej się tu odbędzie. I jakby w tym wszystkim zapomniano, że najważniejszy jest przecież stadion i jego okolica. Stadion już stoi, choć trawa ledwie położona, a na dachu wciąż trwają remonty. Pierwszy mecz zaplanowano tutaj na 17 czerwca, Kostaryka zagra z Serbią. Na razie jednak wokół jest tylko kurz i nadzieja, że uda się go pozbyć. A nadzieja podobno umiera ostatnia.

Partnerem "Drogi do Rosji" jest:

REKLAMA

Copyright © Agora SA