Jeszcze im nie powiedział, żeby wyszli z drewnianych chatek, ale "step by step" już było. On chce, żeby oni byli cierpliwi, zaufali mu, ale też byli bardziej samokrytyczni. Oni - żeby kadra grała tak ładnie, jak on mówi. On, Christoph Daum, uprzedził ich przyjeżdżając do Rumunii, że nie jest Pepem Guardiolą, ale w świecie bywał, sporo widział i chce dla rumuńskiej kadry pracować 25 godzin na dobę. Oni, rumuńskie środowisko piłkarskie, chcą efektów od razu, nie chcą być pouczani i kiepsko znoszą to, że pierwszy po wojnie zagraniczny trener kadry również do sztabu dobrał sobie obcokrajowców (bramkarzy trenuje Niemiec Richard Golz, asystentem jest Belg Rudi Verkempinck).
Mecz z Polską: wóz albo przewóz
On chce ich oderwać od życia ładną przeszłością, oni pytają: gdzie wyniki i dlaczego kadra każdemu rywalowi oddaje piłkę. Atmosfera na konferencjach prasowych jest coraz gęstsza, komentarze w gazetach coraz bardziej napastliwe. Rumunia ma pięć punktów po trzech meczach, wygrała tylko z Armenią, z Czarnogórą zremisowała, mimo że prowadziła, w Astanie już prowadzić nie potrafiła. Miało być pięknie, a jest coraz więcej pytań. Nawet o to, czy trener nie gra z Polską o posadę. Nie straszą go przynajmniej inspekcją pracy, jak Leo Beenhakkera w Polsce, gdy po porażce z Finlandią i remisie z Serbią jechał na Stadion Śląski na mecz z Portugalią. Ale moment jest podobny: wóz, albo przewóz.
Jesień 2000: pod Daumem zapada się ziemia
Wiele ich z Beenhakkerem dzieli, ale też wiele jest do pracy Holendra w Polsce podobieństw. Obaj są z wielkich szkół trenerskich, ale jednak są też autsajderami. Daum, bo był w
Niemczech wrogiem Bayernu. Beenhakker, bo Johan Cruyff go nie cenił. Obaj byli słabymi piłkarzami w krajach wybitnych piłkarzy. A potem trenerami, których bardziej doceniali obcy niż swoi, choć wygrywali i u siebie i zagranicą. Daum to mistrz Niemiec, Austrii i trzykrotny mistrz Turcji. Trafił do Rumunii, jak Beenhakker do Polski, już bliski emerytury, ale ciągle nienasycony. Rumunia latem 2016, jak Polska latem 2006, była tuż po klapie na wielkim turnieju, a czasu do rozpoczęcia kolejnych eliminacji było niewiele. Ale zaryzykował. Ma 62 lata i marzenie: zagrać z reprezentacją na wielkim turnieju. Rumunia nie była na mundialu od 1998 roku.
Beenhakker, zanim do wielkiego turnieju wprowadził Trynidad i Tobago, a potem Polskę, miał szansę posmakować mundialu z reprezentacją rodzimego kraju. Daum był od tego o krok. I wtedy zapadła się pod nim ziemia.
"Sumienie mam czyste". Ale próbkę - nie
Jesienią 2000 roku, gdy miał już podpisany kontrakt z kadrą i miał do niej odejść po zakończeniu sezonu, Bayern wreszcie go dopadł. Rękami samego Ulego Hoenessa, jego największego wroga. Zamiast do kadry, a z nią na mundial do Korei i Japonii, Daum odleciał do Miami, szukać schronienia u przyjaciół. W Niemczech był skończony na długo. Hoeness po nominacji Dauma na selekcjonera podchwycił publicznie plotki o tym, że Daum jest kokainistą (narkotyki miały towarzyszyć jego orgiom z prostytutkami) i zmusił go, by się z tego wytłumaczył. A Daum sam zaproponował badanie włosów, mówiąc na konferencji: "Robię to, bo sumienie mam czyste". Ale próbka czysta nie była. Federacja rozwiązała kontrakt z Daumem, Bayer też go zwolnił. Kiedy trener doszedł do siebie w Miami, pojechał pracować do Turcji, gdzie już wcześniej zdążył z Besiktasem zdobyć mistrzostwo.
Do Niemiec Daum wrócił dopiero w 2006 roku, już jako ponowny mistrz Turcji - tym razem z Fenerbahce - i Austrii (z Austrią Wiedeń). Hoeness pozbył się go ze swojego podwórka na blisko sześć lat. - Gdyby on nie był taki głupi i nie oddał włosów do analizy, to bym tej wojny nie wygrał - mówił Hoeness. Daum tłumaczył potem, że zgubiła go pycha. Potrzebował czasu, by dostrzec, że pobłądził. Z Hoenessem też się w końcu pogodzili.
Najpiękniejsze gole w historii Ligi Mistrzów [WIDEO]
Hoeness: z nim trzeba do sądu
Zanim wybuchł skandal narkotykowy, walczyli ze sobą przez kilkanaście lat, od końca lat 80.. Na ławkach trenerskich, gdzie Hoeness zasiadał jako menedżer Bayernu, a Daum jako trener FC Koeln, VfB
Stuttgart i Bayeru Leverkusen. W wywiadach, w telewizyjnych studiach (https://www.youtube.com/watch?v=aO27lkFlhBE), gdzie się pojedynkowali na słowa, odgrażali i prowokowali. Daum wygrał w 1992 Bundesligę z VfB Stuttgart, co było sensacją. A potem Bayer Leverkusen, nielubiany przez rywali fabryczny klub, chciał zmienić w potęgę, która z Bayernem będzie wygrywać już nie z zaskoczenia, a planowo. On i Bayer deptali Bayernowi po piętach przez kilka lat, Daum kpił z Bawarczyków, ich poczucia wyższości. Jeszcze będąc w VfB Stuttgart nazwał trenera Bayernu i przyjaciela Hoenessa Juppa Heynckesa "nudniejszym niż prognoza pogody". A Hoeness odpowiadał Daumowi z pogardą: sto lat możesz próbować, a nas nie wyprzedzisz. I mówił, że z Daumem za te wszystkie ataki i pomówienia trzeba do sądu, żeby się przekonał, że jego też prawo obowiązuje. I w końcu go do sądu popchnął, tylko w innej sprawie. Ale procesu za narkotyki ostatecznie nie było. Tylko banicja z niemieckiej piłki na kilka lat.
Wpadka w Lidze Mistrzów, czyli Christoph Dumb
Daum zawsze uwierał. A ludzi związanych z Bayernem uwierał szczególnie. Był jak wiele lat później Juergen Klopp: potrafił Bayernowi przez wiele sezonów uprzykrzać życie, a jednocześnie był dla Bayernu zbyt obcy, by tam trafić. Tyle że Klopp trafił na takie czasy, gdy młodość, brak wielkiej kariery piłkarskiej, gotowość pójścia pod prąd stały się w Bundeslidze świetną rekomendacją. A Daum na czasy, gdy to było kamieniem u szyi. Łączy ich niewyparzony język, ale dzieli wdzięk, którego Daumowi brakuje. I Klopp jest perfekcjonistą, a Daumowi się przytrafiały spektakularne wpadki. Przed tą kokainową była głośna pomyłka w eliminacjach pierwszej Ligi Mistrzów, w 1992. Daum wystawił wtedy przeciw Leeds o jednego obcokrajowca za dużo i przegrał powtórzony mecz. Brytyjskie tabloidy nazwały go Christoph Dumb.
"Jedynym wyjściem było robienie wokół siebie teatru"
Daum był na kontrze do całej elity niemieckiej piłki. Był jednym z niewielu, którzy mówili głośno, że w Bundeslidze jest doping, że piłkarze Stuttgartu byli w dawnych czasach szprycowani clenbuterolem, że kluby korzystają z lekarzy o wątpliwej reputacji. Byli pod koniec lat 80. razem z Peterem Neururerem wyjątkami od reguły, że dobry trener z Bundesligi musiał być najpierw dobrym piłkarzem. Daum wskoczył na karuzelę, bo legendarny Udo Lattek jako dyrektor FC Koeln dostrzegł w trenerze rezerw talent warty nominacji na pierwszego trenera. I tak to się zaczęło. Obaj z Neurererem wychodzili ze skóry, żeby sobie jakoś utorować drogę w świecie, który ich przyjmował chłodno. Dwa kroki w przód, jeden w tył. Tego lata 1990, gdy Franz Beckenbauer bez kursu trenerskiego prowadził Niemców do mistrzostwa świata w Niemczech, Dauma zwolniono z FC Koeln (pozostał kibicem tego klubu do dziś), "Jedynym sposobem na zwrócenie na siebie uwagi było robienie wokół siebie teatru" - wspominał po latach Neururer. Daum był i lepszym trenerem od niego, i lepszym aktorem. Zachowywał się czasem tak, jakby to on wymyślił futbol na nowo i wpuścił w zatęchły świat Bundesligi powietrze.
Kariera przetrącona. Ale ambicje nadal wielkie
Zawsze stawiał na porządek w obronie i na trening głów piłkarzy. Zatrudniał nie tylko psychologów, ale i motywatorów. Chodził z piłkarzami po tłuczonym szkle i rozżarzonych węglach. Przyklejał do drzwi szatni pliki banknotów - premię za cały sezon - żeby piłkarze mieli przed oczami, o co grają. Trener motywacyjny, który z nim pracował w Bayerze Leverkusen, nazywał siebie "najdroższym w Niemczech" - a kilka lat później poszedł do więzienia za oszustwa.
Upadek Dauma aż tak dramatyczny nie był. Ale wpadka z kokainą przetrąciła mu karierę, zamieniła trenera, który uważał siebie za wyjątkowego, w jednego z wielu. Z trenera który w Niemczech miał się rzucać do gardła samemu Bayernowi, w trenera strażaka, który dostaje zadanie ratowania przed spadkiem. Eintrachtu
Frankfurt, ostatniego klubu Bundesligi, który go zatrudniał, w 2011 przed spadkiem nie uratował. Potem pracował jeszcze w Club Brugge, ale już mistrzostwa nie zdobył. I w Bursasporze, też bez sukcesów. Potem przez dwa lata był bez pracy, aż otrzymał ofertę z Rumunii. Ambicje wciąż ma wielkie. Nie da sobie wmówić, że jego czas minął. Nie, ciągle jest nowoczesny i ze szczytu. Nie jest żadnym strażakiem, jest - cytat - trenerem konceptualnym. Czy to wielkość czy życie wspomnieniami, rozstrzygnie Rumunia. Z wielkim udziałem Polaków.