Mistrzostwa świata 2014. FIFA igra ze zdrowiem piłkarzy. Ile jeszcze takich zdarzeń?

Christoph Kramer w ogóle nie powinien był wrócić na boisko. Zapewniał lekarzy, że jest z nim dobrze po mocnym ciosie od Garaya, a po kilku minut ledwie stał na nogach. Dlaczego, pomimo kolejnych takich niebezpiecznych zdarzeń, FIFA nie robi nic z groźnymi urazami głowy u piłkarzy?

Także w półfinale z Holendrami Javier Mascherano padł niemal nieprzytomny, trzymał się za głowę, ale na boisko wrócił - lekarze, bez żadnej możliwości diagnozy, po raz kolejny zlekceważyli groźny dla zdrowia uraz. - To jest nie do zaakceptowania - napisał wtedy na Twitterze jeden z przedstawicieli międzynarodowej federacji zawodowych piłkarzy Andrew Orsatti. - FIFA igra z ogniem. Zapomnijcie o lekarzach drużyn, czas na niezależne zespoły medyczne - dodał. Jego oburzenie było wywołane faktem urazu Javiera Mascherano w pierwszej połowie półfinału mistrzostw świata, gdy zderzył się z Georgino Wijnaldumem głowami. Argentyńczyk zachwiał się i upadł, jakby tracąc przytomność.

To jeden z najbardziej niepokojących widoków, jakie można zobaczyć na boisku piłkarskim - kolegów i rywali pędzących do leżącego bezwiednie piłkarza, starających się go ocucić, nerwowo wołając na pomoc lekarzy siedzących na ławkach rezerwowych. A sytuacje z Mascherano i Kramerem nie były nawet pierwszymi w ostatnich tygodniach.

W drugiej połowie meczu fazy grupowej pomiędzy Urugwajem i Anglią pomocnik Alvaro Pereira przypadkowo zderzył się głową z kolanem przeciwnika. Stracił przytomność, z boiska schodził podtrzymywany przez lekarza, zataczając się. Gdy członek sztabu zasygnalizował trenerowi konieczność zmiany, Pereira jakby odzyskał świadomość, zaczął gorąco protestować i przekonywać, by pozwolono mu wrócić na murawę.

Nie chwalcie za odwagę

Zarówno Niemiec, Argentyńczyk, jak i Urugwajczyk dopięli swego, grali dalej. Ich decyzje były naturalne, ale to, że ktoś na nie przystawał jest skandalem - przecież tego typu zderzenia bardzo często mogą prowadzić do wstrząśnienia mózgu. Lekarze potrzebują czasu, by odpowiednio w danej sytuacji zareagować, zdiagnozować uraz, jednak trenerzy nigdy im go nie dają. W lidze futbolu amerykańskiego doktorzy klubowi przeprowadzają kilkuminutowy test pozwalający kontuzję głowy odpowiednio ocenić. Po serii tragicznych wypadków w historii tego sportu nikt tego nie kwestionuje, nikt w sens tego nie wątpi. Czy naprawdę nie lepiej te kilka minut grać w "dziesiątkę" by np. Kramerowi oszczędzić takiego zagrożenia? Czemu FIFA nie chce wymusić na lekarzach piłkarzy tego samego?

W listopadzie 2013 roku o podobnym zdarzeniu pisał Michał Okoński - w Premier League Romelu Lukaku kopnął w głowę bramkarza Tottenhamu Hugo Llorisa, który od razu stracił przytomność. Jednak po kilku minutach i ocuceniu go Francuz zaprotestował i zmiany nie było, golkiper dograł kilka minut. Nic złego się nie stało?

Zobacz tekst o tamtym wydarzeniu autorstwa Michała Okońskiego

Błąd! - Fakt, że mu na to pozwolono, powinien być uderzeniem na trwogę dla całego świata sportu - pisał Okoński. Jak najbardziej słusznie, ponieważ szeroko opisywany, ale przez komisje medyczne FIFA ignorowany "zespół drugiego uderzenia" może mieć tragiczne skutki. To schorzenie pojawia się w wypadku powtórzenia się urazu głowy po niedoleczeniu poprzedniej kontuzji. Przy mnogości takich zdarzeń w każdym meczu ostrożność powinna być na najwyższym stopniu - tego jednak brakuje, bo trenerzy rzadko ufają swoim lekarzom i ich diagnozom, a kibice chwalą "odważnych" zawodników, którzy szybko wracają na boisko. Świadomość zagrożenia jest nikła, a FIFA nic nie robi, by ten stan rzeczy zmienić.

Ignorancja Blattera i jego ludzi

Natychmiast po zdarzeniu z Parreirą międzynarodowa federacja piłkarzy FIFPro zaatakowała działaczy FIFA, zarzucając im brak ochrony dla zawodnika. Oni uważali, że pomimo protestów Urugwajczyka to zdanie lekarza powinno być kluczowe, a wspomniany test musi być obowiązkowy. - Zbyt dużo jest takich zdarzeń, które grożą wstrząśnieniem mózgu, by je ignorować - można było wyczytać w oświadczeniu FIFPro. FIFA, broniąc się słowami jej szefa komisji lekarskiej, Jiriego Dvoraka, twierdziła, że oficjele nie mogli przeszkodzić piłkarzowi i jego trenerowi. Jednak pytanie, dlaczego medycy federacji nie dostaną takiej władzy, pozostaje bez odpowiedzi.

- To musi się skończyć, FIFA - grzmiał wtedy na Twitterze Taylor Twellman, ekspert amerykańskiej stacji ESPN, były piłkarz MLS. - Boję się o Mascherano, widać, że kompletnie nie wie, co się dzieje na boisku. Nie mam słów na działania federacji, odwracają wzrok od problemu zagrażających życiu urazów mózgu - zaznaczał po tamtym zdarzeniu.

Twellman wie, o czym mówi. Prawie sześć lat temu w meczu MLS z LA Galaxy doznał groźnej kontuzji kręgosłupa oraz kolejnego w karierze wstrząśnienia mózgu. Po wcześniejszych wracał, bo problem był ignorowany, a on bał się wypaść z gry. Jednak tamto zdarzenie okazało się ostatnim, bo kolejnego meczu w lidze Twellman nie zagrał. Trzy lata próbował wracać do zawodowego futbolu, ale uraz głowy - czy raczej kolejne takie kontuzje - nie pozwolił mu na to.

Teraz oprócz kariery w mediach stara się uświadamiać kibiców, piłkarzy i trenerów o konieczności poważnego traktowania takich zdarzeń. - Zanim umrę zrobię wszystko, by FIFA wprowadziła niezależnego lekarza oceniającego tego typu urazy przy linii bocznej - dodawał dziś zaraz po urazie Kramera. On nie boi się zadawać federacji trudnych pytań, nieustannie ją krytykuje. Potrzebuje wsparcia, ale i zrozumienia ze strony wszystkich, którym dobro gry i zawodników leży na sercu.

Dla Blattera ten mundial miał być przede wszystkim testem nowych technologii, ale kolejne wydarzenia pokazały, że i kwestie medyczne muszą być poruszone. Może w końcu FIFA posłucha kogoś, komu ciągłe lekceważenie problemu urazów głowy odebrało zdrowie i możliwość realizowania swoich marzeń. Bo na co innego Sepp Blatter i jego ludzie czekają?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.