Mistrzostwa świata w piłce nożnej 2014. Wyśmiewany Valbuena architektem sukcesu Francji

Ledwie kilka indywidualnych występów na tym mundialu zasługiwało na większe oklaski od dzisiejszego popisu Valbueny - skrzydłowego, który jest symbolem zespołu wciąż walczącego o swoją reputację.

"Chociaż to już się dawno temu skończyło, nadal mam złe wspomnienia z tamtego okresu" - mówił Mathieu Valbuena, wspominając swój pierwszy sezon w poważnym futbolu. Gdy cała Francja wciąż żyła tym, jak Zidane uderzył głową Materazziego w finale mistrzostw świata w 2006 roku, on rozgrywał swój pierwszy mecz w poważnym futbolu. Jednak zamiast historii jak z bajki ten debiutancki rok w Ligue 1 był traumatyczny. "Nie cierpiałem tego, że ciągle ze mnie żartowano - wspomina skrzydłowy reprezentacji Francji. - Nikogo innego tak ostro nie traktowano jak mnie".

Po trzech kolejnych latach znów znalazł się w podobnej sytuacji. Uznany za niepotrzebnego przez szkoleniowca, który najchętniej oddałby go do innego klubu. Gdyby nie sprzeciw władz Olympique, Valbueny na Stade Velodrome już dawno by nie było. Dwie bezpośrednie rozmowy z trenerem kończyły się kłótniami. Dopiero od lutego dostaje pewne miejsce w składzie i raz jeszcze udowadnia swoją jakość. Jest architektem - to określenie przewija się przez karierę francuskiego skrzydłowego - zespołu, który wreszcie zdobywa podwójną koronę, wygrywając mistrzostwo i puchar ligi.

Tymi, którzy kpili z młodego Mathieu Valbueny, byli Franck Ribery i Samir Nasri, wielcy nieobecni w składzie Francji na brazylijskim mundial. Tym, który chciał się pozbyć skrzydłowego z Olympique Marsylia, był Didier Deschamps, selekcjoner tej reprezentacji.

Czas na każde zagranie

Architektem sukcesów swojej drużyny Valbuena był już w... piątej lidze. Kiedyś ponoć odrzucony przez szkoleniowców młodzieżowych drużyn w Bordeaux ze względu na niski wzrost, zawsze miał coś więcej do udowodnienia. Jeden z pierwszych trenerów marudził, że to podejście jest aż przesadzone, że stara się zrobić zbyt wiele naraz. Po takim popisie jak dziś Deschamps chyba nie będzie podobnie narzekał.

W 2010 roku dostał także powołanie do reprezentacji na mistrzostwa świata w RPA, które dla Francuzów skończyły się wielkim skandalem. Teraz jest jednym z czterech "ocalałych", ale też "architektem" - bo uwierzył w niego Deschamps, bo zostawił poza drużyną Nasriego, bo nie ma też Ribery'ego, którego obecność na pewno zmieniłaby styl gry drużyny. Przed mundialem udowodnił, że zasługuje na miejsce na skrzydle zamiast Remy'ego - z Norwegią w maju zaliczył trzy asysty.

W każdym ze spotkań fazy grupowej błyszczał, ale znaczenie jego roli widać było zwłaszcza przeciwko Nigerii. Francuzi, którzy mieli spore problemy ze złapaniem rytmu w pierwszej połowie, zwracali się do najmniejszego z nich przy rozegraniu ataków. Valbuena był obecny w każdej z pięciu najczęstszych kombinacji podań swojego zespołu. Gdy koledzy przyspieszali swoje akcje, on potrafił je zwolnić, ale i nadać im większego sensu prostopadłym zagraniem na wolne pole lub w "szesnastkę" rywali.

Na nisko osadzonych barkach

Już w szóstej minucie kapitalnie zagrał zewnętrzną częścią stopy po wykonaniu charakterystycznego "kółeczka". Później sprytnie i celnie zagrywał w pole karne Nigeryjczyków, nawet gdy między nim i Benzemą było kilku rywali. Jednak Enyeamie najwięcej problemów sprawiały jego dośrodkowania po stałych fragmentach gry - zawsze ostre, podkręcone, idealnie na głowy nadbiegających napastników, wywołujące niepewne reakcje bramkarza, który przecież i tak należał do najlepszych na turnieju.

Podkreśleniem tych zalet Valbueny - wcale nie dryblingów na pełnej szybkości - był drugi gol Francuzów. Krótkie rozegranie rzutu rożnego, szybki rzut oka na sytuację w polu karnym i perfekcyjne dogranie, które musiało skończyć się golem - jeśli nie Griezmanna, to nieszczęśliwą interwencją obrońcy. Z jedenastu kluczowych podań Francuzów on miał aż pięć, niemal zrównując się ze swoim wynikiem z całej fazy grupowej. Tylko Pogba podawał częściej, ale nikt z taką dokładnością jak on.

Ale Valbuena to nie tylko ofensywa - wygrał pojedynek główkowy z wyższym o trzydzieści centymetrów Mikelem, kilka razy "kradnąc" rywalom piłkę. Miał najwięcej odbiorów ze swojej drużyny. Jak mówi jeden z jego byłych trenerów, "nie ma przeciwnika, z którym Mathieu nie wszedłby w starcie". Charakter? Nie tylko - to też umiejętności i spryt.

Słynne zdjęcie, na którym widać porównanie jego wzrostu z wielkoludami reprezentacji Belgii, Felainim i Kompanym, mówi tak naprawdę niewiele. Ale w tamtym spotkaniu był on nieuchwytny dla przeciwników, zbyt wolnych, by zatrzymać jego ruchy. Sporo łączy go w tym sensie z Jamesem Rodriguezem z Kolumbii, który również zawsze zdaje się otrzymywać piłkę, gdy nie ma wokół niego rywali. Obaj uciekają mądrze, z korzyścią dla zespołu - im dłużej mają piłkę, tym większe jest z ich strony zagrożenie.

Brak Ribery'ego zbawieniem? Tak, jeśli uznamy, że dzięki temu większy ciężar gry spoczywa na najniżej osadzonych ramionach reprezentacji Francji. Valbuena to wytrzymuje, prowadzi zespół do kolejnej rundy. Tam test będzie znacznie trudniejszy, ale i Joachim Loew ma niemały ból głowy - choćby w oglądaniu, jak Francuz dośrodkowuje z narożnika, jak zagrywa na wolne pole. Teraz już nikt z niego się nie śmieje.

Najgorsze fryzury w historii mundiali [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.