Francja: Trzy kolory znów w harmonii

Drużyna Didiera Deschampsa to na razie największy wygrany mundialu w Brazylii. Nie tylko ze względu na boiskowe sukcesy, ale też na to, że zachowuje jedność poza nim. Że wstała z kolan po upadku w RPA.

To nie była normalna sportowa klęska czy kompromitacja, jaka się zdarza wszystkim. Mundial w RPA był bolesny dla Francji i Francuzów, którzy w skandalach zafundowanych im przez Nicolasa Anelkę, Raymonda Domenecha i innych ważnych ludzi reprezentacji, zobaczyli obraz swojego kraju. Obraz Francji podzielonej, rozbitej, gdzie integracja imigrantów z różnych stron świata była niczym innym niż iluzją.

Wicemistrzowie świata polecieli do RPA w roli jednego z faworytów. Wynajęli najdroższy hotel w najbardziej luksusowym kurorcie, odmówili spotkania z minister, która śmiała skrytykować ich rozrzutność. A potem kłócili się, strajkowali i przegrywali. Nicolas Anelka w przerwie meczu z Meksykiem powiedział do trenera "pier... się, skur...". Dziennik "Le Monde" pisał, że linia podziału reprezentacji biegła między Anelką i Yoannem Gourcuffem. Yoann pochodzi z Bretanii, jest synem nauczyciela matematyki i zarazem trenera piłkarskiego. Pierwszy uosabiał przedmieścia dużych miast, był idolem imigrantów arabskich ze względu na to, że przeszedł na islam. Elokwentnego Gourcuffa reszta drużyny uznawała za bufona i sekowała. Na oczach całego świata nie wyszła na trening po wyrzuceniu Anelki z mundialu. Kapitan drużyny Patrice Evra nie skrytykował słów Anelki, ale szukał tego, kto je wyniósł z szatni. Stał się w ten sposób - dla wielu rodaków - nie kapitanem, ale przywódcą gangu.

Na boisku piłkarze francuscy przegrali trzy razy i wrócili do swoich rezydencji w Europie - część prywatnymi samolotami. W tym czasie w kraju narastała krytyka zespołu składającego się głównie z potomków imigrantów z Afryki i Karaibów. Prezydent Nicolas Sarkozy wezwał napastnika Thierry'ego Henry'ego, a trener Domenech został przesłuchany przez komisję kultury Zgromadzenia Narodowego.

A przecież jeszcze dekadę wcześniej, kiedy Francja zdobywała tytuł mistrza świata w 1998 roku i w 2000 roku mistrza Europy, we francuskim społeczeństwie panowała duma, że doszło do tak pięknej integracji młodych afrykańskich imigrantów. Dekadę później uznano to za złudzenie i iluzję. Przypominano zamieszki na przedmieściach wielkich miast w 2005 roku. Francja spoglądała na reprezentację jak w lustro. Obraz był katastrofalny.

Zaczęło się od wygwizdywania "Marsylianki" podczas meczów i od decyzji części reprezentantów, aby nie śpiewać hymnu. Potem było słynne zagranie ręką Henry'ego w meczu z Irlandią w eliminacjach, dzięki czemu drużyna w ogóle pojechała na mundial. Pojechała na swoje nieszczęście i na nieszczęście Francuzów.

W Brazylii okazuje się jednak, że katastroficzne informacje o końcu francuskiej piłki i rozpadzie Francji jako kraju są mocno przesadzone. Że futbol to nie żadne lustro, ale gra, skomplikowana, ale jednak tylko gra. Benzema, który hymnu nie chciał śpiewać, zdobywa gola za golem. Pochodzący z Senegalu Evra wciąż walczy dzielnie, mimo swoich 33 lat. Nowi, młodzi, których symbolem jest mający gwinejskie korzenie Paul Pogba (Juventus), wnoszą do drużyny nową energię. Nikt nie płacze już nawet za kontuzjowanym Riberym. Obok Niemców Francja sprawia w Brazylii najlepsze wrażenie z drużyn europejskich. Tylko że ona wywalczyła awans już po dwóch meczach, co z zespołów Starego Kontynentu udało się jeszcze tylko Belgom i Holendrom - w dodatku z ogromną łatwością.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.