Mecz z Australią był końcem wielkiej generacji, ale na pewno nie początkiem czegoś nowego. Zagrali przede wszystkim ci, którzy dotąd byli rezerwowymi, bo trener potraktował to jako "trámite", czyli formalność do odbębnienia. Dał szansę pożegnania się z kadrą Villi, Torresowi, Reinie, Albiolowi, Xabiemu Alonso, Juanfranowi, czyli tym, którzy zrezygnowali lub których kibice w kadrze już nie chcą. Wsparci Ramosem, Jordim Albą, Iniestą i Koke mieli bronić honoru. Wszystko inne zostało przegrane już wcześniej.
Dni dzielące mecze z Chile i Australią były dla Hiszpanów psychiczną katorgą. Obiekty Atlético Paranaense w Kurytybie zamieniły się w grobowiec jednej z największych drużyn w historii piłki.
- W moim własnym domu usłyszałem, że byłem niczym więcej niż marionetką w rękach piłkarzy Barcelony - żalił się Vicente del Bosque. Selekcjoner "La Roja" uważa, iż po porażce na mundialu w Brazylii został potraktowany napastliwie i niesprawiedliwie. Tuż po przegranej z Chile 0:2, gdy drużyna broniąca trofeum straciła szanse na awans z grupy, hiszpańscy dziennikarze skłonni byli dziękować mu za sześć lat triumfów. Ale już następnego dnia zaczęło się coś w rodzaju polowania na czarownice. - Jeśli zawadzam, to odejdę - zadeklarował selekcjoner.
Frustracja była ogromna. Także wśród samych piłkarzy. Najpierw koledzy z drużyny wściekli się na Xabiego Alonso, który powiedział, że mistrzom z RPA zabrakło głodu sukcesu. Pomocnik Realu tłumaczył, że nie chodziło mu o brak ambicji, ale intensywność w grze. Potem dodał jednak, że on z kadry rezygnuje.
Swoje powody do frustracji miał też Cesc Fabregas, który na Euro 2012 był podstawowym graczem drużyny, tymczasem w Brazylii zagrał tylko 13 minut z Holandią (1:5), po czym nie wstał z ławki w meczu z Chile. Dla niego, tak jak dla innych graczy "La Roja", lepiej by było, gdyby po porażce z Chilijczykami drużyna mogła rozjechać się do domów. Tymczasem musiała czekać do spotkania bez stawki z Australią. Przez te kilka dni del Bosque z trudem panował nad dyscypliną. Fabregasa odesłał z treningu, widząc kompletny brak zaangażowania. - Każdy piłkarz myśli tylko o sobie, ja muszę myśleć o nich wszystkich - skomentował trener.
Na ostatni mecz wybrano czarne stroje, co - jak zauważyła prasa - pasuje do nastroju żałoby w zespole. Dziennik "Marca" wyliczył, że minęły 23 tys. 374 dni między dwoma meczami w Kurytybie. W 1950 roku "La Roja" wygrała tu z USA, zaczynając marsz po czwarte miejsce na pierwszym mundialu w Brazylii. To był jej najlepszy wynik w finałach mistrzostw świata aż do 2010 roku, kiedy zespół del Bosque zdobył złoto. Hiszpanie liczyli na to, że ich mistrzowie wrócą do Kurytyby, żeby zapewnić sobie awans do 1/8 finału, tymczasem stracili na to szanse już po dwóch meczach. Jedynym pozytywem pojedynku z Australią był setny występ w kadrze Andrésa Iniesty.
Porażka z Chile uchyliła wieko puszki Pandory. Sześć lat bezprecedensowych triumfów "La Roja" zakończyło się w sposób najboleśniejszy z możliwych. Wszyscy stracili głowy. Vicente del Bosque popełnił niewybaczalny błąd, ciągnąc za uszy do drużyny Diego Costę, który do niej nie pasował. Inni poczuli się pominięci. Nawet dotychczasowy faworyt selekcjonera Xavi Hernández, piłkarz, na którym przez sześć lat opierała się gra drużyny. Niby po klęsce z Holandią del Bosque twierdził, że Hiszpania zagra w meczu ostatniej szansy z Chile w swoim stylu, tymczasem Xaviego posadził na ławce, nie dając mu okazji do rehabilitacji. Pomocnik Barcelony bardzo to przeżył. Postanowił, że rezygnuje z drużyny narodowej, a także odchodzi z klubu. Opuszcza drużyny, z którymi zdobył 25 trofeów, stając się najbardziej utytułowanym graczem w historii hiszpańskiej piłki. Rozważa grę w Katarze za bajeczne pieniądze.
Xavi zawsze był trochę niedoceniany. Szczególnie za granicą. Nigdy nie zdobył Złotej Piłki, choć bez niego triumfy Barcelony i "La Roja" nigdy by się nie wydarzyły. Mimo piłkarskiego geniuszu nie wzbił się na najwyższy poziom medialności. Ale rywale i koledzy z boiska niemal go czcili. Kiedyś pewien piłkarz Primera Division, wspominając grę przeciw Barcelonie, opowiadał: - To, że przez 90 minut 10 ludzi z Katalonii robiło na boisku to, co chciał Xavi, mnie nie szokowało. Najgorsze było jednak to, że on potrafił sprawić, że nasza jedenastka także tańczyła tak, jak on jej zagrał. W przerwie mówiliśmy sobie, że trzeba to zmienić, ale wróciliśmy na boisko i znów robiliśmy to, co on chciał. To był koszmar.
Najtrafniej podsumował to Koke, kreowany na następcę Xaviego. - Wybijcie to sobie z głowy. Takiego jak on nigdy nie było i już nigdy nie będzie - mówi pomocnik Atlético.
Z wielkiej ankiety w dzienniku "Marca" (wzięło w niej udział 225 tys. ludzi) wynika, że kibice "La Roja" uważają, iż czas Xaviego i reszty starszych graczy dobiegł końca. Na czarnej liście znaleźli się Casillas, Reina, Juanfran, Albiol, Xabi Alonso, Diego Costa, Torres i Villa. Ten ostatni, tak jak Alonso i Xavi, już sam ogłosił, że rezygnuje. Przyszłość ma należeć do młodszych.
Tu zobaczysz najnowsze wyniki, tabele i terminarz mundialu
źródło: Okazje.info