Mistrzostwa świata w piłce nożnej 2014. Niemcy w poszukiwaniu twardziela

Nawet jeśli nie zagrał w sobotę najlepszego meczu, jest autorem niepokojąco trafnej oceny reprezentacji Niemiec. Dlaczego Kevina-Prince'a Boatenga tak nie lubią w Niemczech, pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny"

Jeszcze pięć lat temu wydawało się, że może grać dla reprezentacji Niemiec - występował zresztą w tamtejszych drużynach juniorskich i młodzieżowych od czasu, gdy skończył 14 lat. Urodzony w Berlinie syn miejscowej pielęgniarki i imigranta z Ghany (ojciec zostawił rodzinę, kiedy Kevin miał półtora roku), wychowany w trudnych dla tego miasta latach tuż po zjednoczeniu Niemiec, w imigranckiej dzielnicy z wysokim bezrobociem i przestępczością, po swoim pierwszym ważnym transferze - do londyńskiego Tottenhamu w 2007 roku - opowiadał, co to znaczy być dzieciakiem z getta dorastającym w zasadzie na ulicy, wśród tyleż bliskiego, co kompletnie obcego przyrodniego rodzeństwa. Co to znaczy musieć codziennie walczyć o swoje - nie tylko w świecie futbolu, o którym również grający kiedyś w Tottenhamie Garth Crooks powiedział, że jako czarnoskóry musiał być zawsze o jakieś piętnaście procent lepszy od innych.

Zły

Jeśli śledziliście jego karierę - po Hercie Berlin i Tottenhamie było Portsmouth, epizod w Borussii, potem Milan i wreszcie powrót do Niemiec, gdzie gra w Schalke, zauważyliście zapewne, ile w postawie boiskowej Kevina-Prince'a Boatenga jest z trudem kontrolowanej złości. Najsilniej dała znać o sobie oczywiście w styczniu 2013 roku, kiedy pomocnik z Ghany obrażany przez kibiców rasistów podczas towarzyskiego meczu Milanu z czwartoligową Pro Patrią w pewnym momencie złapał piłkę i kopnął ją w stronę znieważającej go gawiedzi, po czym zszedł z boiska, a w ślad za nim zaś podążyła cała drużyna. Tamten gest stał się ważnym punktem odniesienia w dyskusjach o wykopywaniu rasizmu ze stadionów , ale trudnych momentów w jego piłkarskiej karierze było więcej.

Jeden z nich dotyczył zresztą relacji z krajem urodzenia: w maju 2010 r., podczas meczu Portsmouth - Chelsea w finale Pucharu Anglii, sfaulował Michaela Ballacka, eliminując go w ten sposób z gry na mundialu w RPA. Sprawa ciągnęła się za Boatengiem przez jakiś czas: pomocnik Portsmouth oskarżył Ballacka, że wcześniej w trakcie meczu uderzył go w twarz, później go przeprosił, ale wdał się w polemiki z Joachimem Loewem na temat nierównego traktowania podobnych incydentów, bo rok wcześniej podobne starcie Ballacka z Podolskim na treningu trener Niemców zbagatelizował.

Generalnie sprawiał kłopoty. Na boisku zawsze walczący na zabój, niebojący się wślizgów, rozpychający się łokciami, jakby wciąż bronił swojej pozycji na wschodnioberlińskiej ulicy, często tracił nad sobą kontrolę. Przypuszczam, że częstotliwość otrzymywania przezeń czerwonych kartek (średnio co sześć meczów w sezonie 2012/13) była rozstrzygającym argumentem, dla którego Milan zdecydował się oddać go do Schalke. Sądząc po formie, którą "Książę" osiągnął w Bundeslidze - w Mediolanie mogą żałować: Boateng zakończył sezon z siedmioma bramkami i imponującą statystyką najlepszego dryblera w pięciu największych ligach Europy.

Przeciwko przyrodniemu bratu, z którym jeżdżą razem na wakacje, występował już nieraz, w lidze i w reprezentacji. W tym drugim przypadku chodzi o mecz na mistrzostwach świata w RPA, który Niemcy wygrali po bramce Oezila, a ojciec Boatengów płakał na trybunach, słuchając obu hymnów. Sam na tamtym mundialu strzelił piękną bramkę Stanom Zjednoczonym, po rajdzie przez pół boiska.

Charakter

W pierwszym meczu na mundialu w Brazylii usiadł na ławce rezerwowych, za co oczywiście natychmiast skrytykował trenera. Z Niemcami. ze względu na całą tę historię, musiał dostać szansę od pierwszej minuty, co tu jednak kryć: nie zagrał najlepiej. W statystykach nie ma ani jednego dryblingu, jest za to kiepska średnia celnych podań, w tym tylko jedno otwierające, po którym w 13. minucie groźnie z dystansu strzelał Atsu. W 20. minucie sam uderzał niecelnie, co kibice niemieccy przyjęli buczeniem, w 31. zaś miał miejsce moment, na który czekali wszyscy reporterzy, kiedy starł się z bratem przy linii. W 52. minucie został zmieniony, zresztą siedem minut po zejściu Jerome'a, i dopiero wtedy wydarzenia przyspieszyły, zamieniając to spotkanie w najbardziej niezapomniane starcie mundialu.

Buczenie kibiców miało swój powód: przedmundialową wypowiedź "Księcia" o drużynie niemieckiej, w której brakuje "twardzieli", facetów z charakterem, którzy byliby gotowi wziąć odpowiedzialność za losy reprezentacji w naprawdę zaciętym i wyrównanym meczu. Patrząc na dzisiejsze spotkanie trudno się z nim nie zgodzić i trudno też nie zwrócić uwagi na podtekst, bo przecież sam "Prince" za twardziela się uważa. W Fortalezie uratowani dopiero przez Klosego Niemcy mogą się zastanawiać, czy aby nie miał racji: ani Goetze (mimo strzelonej bramki), ani Kroos, ani Lahm, ani nawet Oezil - choć on akurat stwarzał kolegom najwięcej dogodnych sytuacji - nie byli w stanie zdominować szarżujących zawodników Ghany. Przy całym zachwycie, jaki budziła witalność tych ostatnich, trzeba powiedzieć, że to sami piłkarze z Afryki, niestety, wypuścili z rąk trzy punkty, nie potrafiąc zwolnić tempa i wrócić do ostrożniejszej strategii z początku meczu (o wykorzystaniu doskonałej sytuacji na strzelenie trzeciej bramki po kontrze z 66. minuty nie wspominam). Z imponującym tańcem zwycięstwa po pięknym zaiste golu Gyana można było zaczekać do zakończenia meczu.

Kibol wtargnął na murawę i zaczął się pościg [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.