Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej 2014. Kostaryka: anatomia sukcesu

Przed turniejem Joel Campbell martwił się na Twitterze, że kupił sto paczek kart Panini i w żadnej nie znalazł swojej podobizny. To chyba ostatni przypadek: w przyszłości ani jego, ani jego kolegów z drużyny nie będzie się traktować jako zbędnego dodatku - pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

"Guastafeste", mówią we Włoszech na kogoś, kto psuje innym zabawę. Przychodzi taki na imprezę i zamiast dostosować się do ogólnie panujących nastrojów, siada na samym środku pokoju przeznaczonego do tańca, rozkłada swoje rzeczy i ani myśli się ruszyć - będąc przy tym wyraźnie ukontentowany. Dziś guastafeste był Kostarykaninem: ograł Włochów i awansował do fazy pucharowej mistrzostw świata.

Drużyna dla hipsterów

Jak to możliwe, że w czteromilionowym zaledwie kraju, gdzie w piłkę gra zaledwie 50 tys. osób (dla porównania: w Anglii i Włoszech zarejestrowano mniej więcej półtora miliona zawodników)? Jak to możliwe, że przeciwko trzem drużynom, które w przeszłości zdobywały mistrzostwo świata? Jak to możliwe, że kompletnie bez gwiazd? Fakt: Keylor Navas dobrze sobie radził w lidze hiszpańskiej, ale w zespole uznawanym za równie słabą jak jego reprezentacja. Bryan Ruiz zostawił po sobie dobre wspomnienia w Holandii, ale w Fulham kompletnie mu nie wyszło, podobnie jak w Arsenalu jednej z najjaśniejszych już gwiazd tegorocznego mundialu, Joelowi Campbellowi (Kostarykanin podpisał kontrakt z klubem Arsene'a Wengera przed trzema laty i od tamtej pory nie zdążył jeszcze zadebiutować w pierwszym składzie, grając głównie w rezerwach bądź na wypożyczeniach). Junior Diaz w Wiśle też furory nie zrobił: konia z rzędem temu, kto nie będąc futbolowym hipsterem kojarzył przed mundialem jeszcze jakieś nazwiska, oprócz Bolanosa z Kopenhagi.

Nazwisko kolumbijskiego trenera Jorge Luisa Pinto, w ciągu 30 lat pracy zmieniającego miejsce zatrudnienia 19 razy, też sensacji nie wróżyło. Owszem: wygrali z Urugwajem, ale osłabionym brakiem Suareza. Oto, dlaczego komentujący tamto spotkanie Jose Mourinho uznał, że drugi raz im się nie uda: zniknie efekt nowości, Włosi będą wiedzieć, co ich czeka i świat odzyska swój porządek.

Trener gra w pokera

Komentarz Mourinho uraził trenera Pinto, wzorującego się skądinąd na szkoleniowcu Chelsea, zwłaszcza jeśli idzie o drobiazgowe przygotowania do kolejnych meczów. Sukces Kostarykanów nie był dziełem przypadku: został ufundowany na koncentracji, organizacji i defensywie. Zarówno przeciwko Urugwajowi, jak i przeciwko Włochom reprezentanci Kostaryki wyszli trójką obrońców i zagęścili przestrzeń przed własnym polem karnym. Pozornie oznaczało to oddanie inicjatywy rywalom, ale przy naciskaniu ich w środkowej strefie i czekaniu na okazję do błyskawicznego wyprowadzenia ataku, w którym przydatna okazywała się przede wszystkim szybkość Campbella, ale także wyjścia grających na bokach obrony Gambao (asysta z Urugwajem) i Diaza (asysta z Włochami).

Kiedy jednak było trzeba, piłkarze Pinto bez problemu zmieniali strategię ("Jeśli Prandelli mnie rozszyfruje, zastosuję plan B" - deklarował na przedmeczowej konferencji trener Kostaryki, mówiąc wprost, że szykuje się do meczu, jakby zamierzał rozegrać partię pokera): gdy w drugiej połowie meczu z Włochami bronili jednobramkowego prowadzenia, potrafili ze swobodą wymienić kilkanaście podań, dając prawdziwą lekcję utrzymywania się przy piłce. Ich bramkarz, podobnie jak wykonawcy autów, wykorzystywali każdą okazję do spowolnienia gry. Doskonale komunikujący się obrońcy łapali Balotellego na spalonym (w sumie Włosi aż 11 razy wpadli w pułapkę ofsajdową) i pozbawiali Włochów możliwości gry skrzydłami, piłkarze ze środka pola próbowali zaś - trzeba jednak przyznać: ze zmiennym szczęściem, bo włoski regista znów zdołał zachwycić - odebrać Andrei Pirlo miejsce do gry. W pierwszym meczu udowodnili, że potrafią wykonywać stałe fragmenty gry, tutaj pokazali, że w pressing są w stanie zaangażować się wszyscy - także wspomniani już Campbell i Ruiz. To dzięki udziałowi w walce o odbiór piłki napastnik Arsenalu wypracował sobie sytuację, w której tuż przed przerwą w polu karnym sfaulował go Chiellini. Gdyby ten mecz nie zakończył się wygraną Kostaryki, popełniony wówczas błąd sędziego byłby jednym z najgłośniejszych na mundialu.

Wschodząca gwiazda

Oczywiście do sukcesu Kostarykanów przyczyniły się też warunki atmosferyczne: w Recipe, przy 29 stopniach i 70-procentowej wilgotności Włochom grało się ciężko, a oni radzili sobie wyśmienicie. Przede wszystkim jednak: byli agresywniejsi, mieli więcej pasji. Podopieczni Cesare Prandellego najwyraźniej nie uwierzyli, że w tym starciu może im się przydarzyć cokolwiek złego - błąd, którego w kolejnej rundzie przyszły rywal Kostaryki już nie popełni.

Zacząłem od tego, że w tej drużynie nie ma gwiazd. To zdanie jest prawdziwe tylko w połowie. Po pierwsze, turniej właśnie te gwiazdy stwarza: wystarczy poczytać fora kibiców Arsenalu, żeby się przekonać, jak bardzo nie mogą się doczekać, aż w końcu zobaczą Campbella na Emirates. Młody napastnik pokazał już na tym turnieju bardzo wiele: świetny drybling, groźne strzały z dystansu i inteligentną grę bez piłki, pozwalającą mu schodzić do boków, myląc i wyciągając za sobą obrońców. Producent kart Panini pogratulował mu już dobrej gry i zadeklarował, że dośle mu tę brakującą.

Po drugie, to jeden z tych przypadków, gdy gwiazdą staje się drużyna. Gdyby zapytać kibiców niezaangażowanych, z kim na tym turnieju związali serca, odpowiedź brzmiałaby: z Chile albo z Kostaryką. Nie dlatego jednak, że wszyscy lubimy historie o kopciuszkach. Dlatego, że podobają nam się historie dopracowane w każdym szczególe i porządnie napisane, w których jeden za wszystkich, a wszyscy za jednego.

Anglia odpada, internauci żartują [MEMY]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.