KONKURS! Zobacz decydujące mecze MŚ w niezwykłej jakości!
Jeśli czytaliście "Opowieść wigilijną" Dickensa, pamiętacie małego Tima - ciężko chorego drobnego chłopca, któremu w końcu decyduje się pomóc Ebenezer Scrooge. Jeśli oglądaliście Premier League w pierwszej dekadzie XXI wieku, z trudem moglibyście skojarzyć Dickensowskiego bohatera z imponująco wytatuowanym ofensywnym pomocnikiem, biegającym między jednym a drugim polem karnym w koszulce Evertonu. Owszem: zawsze był niewysoki, ale jeśli już kojarzyć go z jakąś postacią z Dickensa, to raczej ze sprytnym Samem Wellerem z "Klubu Pickwicka".
Nazywany "małym Timem" Cahill nIgdy nie przepraszał, że żyje, zawsze umiał przepchnąć silniejszych rywali i mimo że obrońcy rywali zwykle przerastali go o głowę, w odpowiednim momencie potrafił wyskoczyć ponad nich, strzelić kolejną bramkę (żaden inny piłkarz Premier League nie zdobył tyle goli głową), a następnie popędzić do narożnika, żeby tam w geście triumfu boksować Bogu ducha winną chorągiewkę.
David Moyes, który sprowadził go do Evertonu za jedyne półtora miliona funtów, do dziś uważa Cahilla za swój najlepszy transfer. "Spotkałem się z nim w gabinecie prezesa Millwall w Londynie (grał wówczas dla tego klubu) - opowiada szkocki menedżer autorowi książki "Menedżerowie" Michaelowi Calvinowi. - Jego charakter okazał się doskonały: był pełen życia, głodny gry, energiczny, jego oczy aż błyszczały na myśl, że do nas przyjdzie. Byliśmy nim zachwyceni - jego wdzięcznością i pragnieniem, żeby poddać się próbie i dobrze w niej wypaść - a on z biegiem czasu okazał się doskonałym nabytkiem i przez wiele lat jednym z najlepszych piłkarzy Premier League. W szatni naprawdę pozytywnie wpływał na pozostałych zawodników".
W Evertonie spędził, między 2004 a 2012 rokiem, najlepsze lata kariery. Rzeczywiście pasował do tamtej drużyny: zadziornej, nigdy nieodpuszczającej, równie trudnej do ogrania jak Australia na tym mundialu. W 2006 roku znalazł się nawet na liście 50 najlepszych piłkarzy świata nominowanych do tytułu Złotej Piłki - jako jedyny Australijczyk w historii tego plebiscytu. Był kapitanem i zdobywcą 56 bramek dla Evertonu w Premier League (wcześniej dla Millwall zdobył 52 gole, w New York Red Bulls, gdzie dorabia do emerytury, dorzucił kolejne 12).
Reprezentację Australii, którą zasilił po epizodzie gry dla Samoa - w reprezentacji młodzieżowej - wprowadzał na trzy kolejne mundiale. Do strzelania goli na mistrzostwach jest przyzwyczajony podobnie jak do mundialowych dyskwalifikacji (z Hiszpanią nie zagra za dwie żółte kartki; na mistrzostwach w RPA wyrzucono go za ostre wejście w Bastiana Schweinsteigera, co do którego nawet Niemiec przyznawał, że zasługiwało co najwyżej na żółtą), ale nigdy nie strzelił gola tak fenomenalnego. Jeden z nieoczekiwanych paradoksów tej historii: bodaj równie piękną bramkę - z woleja po kilkudziesięciometrowym podaniu Arnolda Muhrena - strzelił wielki Holender Marco van Basten.