MŚ 2014. Belgia - Algieria. Futbol przemysłowy

Plan czy zbieg okoliczności? Po 10 latach wielkiego kryzysu w małym kraju pojawiło się wybitne pokolenie, najlepsze od 1986 roku. Piłkarze dołączyli do piwa i pralinek - najlepszych towarów eksportowych Belgii. Mecz Belgia - Algieria we wtorek o godzinie 18. Relacja Z Czuba i Na Żywo na Sport.pl.

Pojawili się z dnia na dzień. Gdzieś w malutkim gęsto zaludnionym kraju na północnym zachodzie Europy wyszli na powierzchnię niemalże jednocześnie. Szybcy, utalentowani, niebezpieczni. Stworzyli grupę, która podbije świat.To brzmi jak opis fabuły komiksu czy filmu przygodowego, ale dzieje się naprawdę. Belgowie od 2004 roku nie grali na żadnym wielkim turnieju, a do Brazylii jadą jako kandydat do medalu - pisze Marek Wawrzynowski w pierwszym numerze "Kopalni" .

Od eliminacji mundialu w Niemczech aż do kwalifikacji Euro, które odbywały się na stadionach Polski i Ukrainy, wyniki mieli poniżej granicy wstydu. Ale już wtedy - chociażby w meczach z nami, w kwalifikacjach Euro 2008, sygnalizowali, jeszcze dość nieśmiało, nadejście nowego. Przy pierwszej bramce, zdobytej przez Ebiego Smolarka, fatalny błąd popełnił Jan Verthongen, wtedy utalentowany 20-latek z Ajaksu. Bardziej wnikliwi obserwatorzy widzieli, że my mamy tylko zespół tymczasowy, a Belgowie szykują się do wielkiej ofensywy.

Spokojni byli ci, którzy tworzyli belgijski projekt od podstaw, jak Michel Sablon, główny architekt zmian, który wcześniej zauważył stałą tendencję spadkową futbolu w Belgii i postanowił zasiać ziarno.

W eliminacjach do Euro 2012 widać było, że zespół jest dużo mocniejszy, ale jeszcze niedojrzały. - Od lat wiedzieliśmy, że to generacja, która może zawojować świat, ale potrzebne jest jej doświadczenie - mówi Geert de Vlieger, były bramkarz reprezentacji.

Podobnie wypowiada się George Leekens, były selekcjoner, który uważa, że ten nagły atak Belgów na szczyt świata był do przewidzenia.

KONKURS! Zobacz decydujące mecze MŚ w niezwykłej jakości!

Dla większości kibiców jednak, nie tylko w Polsce, nagły wysyp talentów w tym małym kraju jest jednak szokujący. Oczywiście pojawią się "teorie spiskowe", zaznaczające, że znaczna część piłkarzy, którzy dziś grają w kadrze, rodziła się w szczytowym okresie belgijskiej piłki, tuż po 1986 roku. A więc z pewnością pod wpływem doznań płynących z meksykańskiego turnieju. Ale już niepodważalnym faktem jest, że obecny selekcjoner Marc Wilmots ma wybór, o jakim może marzyć większość jego odpowiedników ze średnich i małych europejskich krajów. Doszło do tego, że Simon Mignolet, który jest uważany za jednego z najlepszych bramkarzy Premier League, spędzi turniej na ławce, bo numerem 1 jest Thibaut Curtois, fenomenalny 22-letni bramkarz Atletico Madryt. Linia obrony to m.in. zawodnicy Manchesteru City (Vincent Kompany), Tottenhamu (Jan Verthongen), Arsenalu (Thomas Vermaelen) czy Atletico Madryt (Toby Alderweireld, w La Liga na ławce). Prawdziwe wrażenie robi jednak siła ofensywny. Eden Hazard z Chelsea to absolutna czołówka Premier League, a Kevin De Bruyne, Axel Witsel, Kevin Mirallas, Dries Mertens, Moussa Dembele czy Romelu Lukaku - wszyscy oni mają szansę stać się gwiazdami turnieju w Brazylii. A przecież jest jeszcze Marouane Fellaini, który owszem zalicza właśnie kryzysowy sezon po przenosinach do Manchesteru United, ale niekoniecznie kryzys dotyczy tych dni, gdy Fellaini przyjeżdża na zgrupowanie kadry.

Eliminacje Belgowie przeszli w imponującym stylu. Zremisowali zaledwie w dwóch meczach, pozostałe osiem wygrali i drugich w grupie Chorwatów, również mających świetne pokolenie, wyprzedzili aż o dziewięć punktów. Zaledwie cztery stracone bramki w eliminacjach pokazują, jak solidna jest defensywa, mimo iż właśnie o tę formację dziennikarze obawiają się najbardziej. A skoro najsłabsza linia jest aż tak mocna, to co myśleć o tym, co z przodu? To uzmysławia skalę talentu, który został zesłały na ten mały kraj.

Sami Belgowie spierają się, czy jest to efekt świadomego działania, czy też zwykły przypadek.

W tę drugą wersję wierzy znaczna część prasy. Koen Van Uytvange, dziennikarz "Het Niuwsblad", pisze, że "mamy do czynienia ze zjawiskiem, które Herkules Poirot nazwałby zbiegiem okoliczności". Z kolei Hugo Broos, który grał na mundialu w Meksyku w 1986 roku, gdzie zdobył czwarte miejsce, mówi, że "ta drużyna pojawiła się znikąd, podobnie jak nasza". Natomiast Francky Vercauteren określa zmiany w belgijskiej piłce jako "dziecko planu i przypadku".

Gdy pytam o teorię przypadku Michela Sablona, byłego dyrektora sportowego federacji, obecnie emeryta, nie kryje irytacji.

- Przypadek? Ludzie, którzy tak mówią, nie interesują się piłką młodzieżową - oburza się Sablon. Gdy jego ojczyzna w 2000 roku organizowała mistrzostwa Europy, miał 53 lata i doświadczenie zdobyte w pracy asystenta kolejnych selekcjonerów. Był na mundialu w Meksyku w 1986 roku, a potem we Włoszech i w USA.

Od połowy lat 70. Belgowie przeżywali swój złoty okres, byli jedną z potęg światowej piłki. Anderlecht wygrał w Pucharze UEFA, dwukrotnie zdobył Puchar Zdobywców Pucharów i tyle samo razy Superpuchar Europy. Poza tym regularnie grał w finałach pucharów (po dwa razy PZP i UEFA) i półfinałach (dwa razy Puchar Mistrzów). Mechelen wygrał PZP, Standard Liege był finalistą PZP, w końcu FC Brugge był finalistą Pucharu Mistrzów i Pucharu Europy. To poziom, do którego my nigdy się nie zbliżyliśmy, międzynarodowe sukcesy Legii, Górnika i Widzewa w Belgii nie zostałyby pewnie nawet odnotowane.

Jeśli do tego dodać kadrę narodową, która zdobyła wicemistrzostwo Europy w 1980 roku i czwarte miejsce na mundialu w 1986, mamy obraz może nie głównego, ale jednego ze znaczących rozgrywających światowego futbolu.

Tyle że jednocześnie byli tak pewni siebie, że przegapili moment, w którym świat zaczął im odjeżdżać.

- Przyszedł kryzys jakości. Po prostu liczba zawodników na światowym poziomie była coraz mniejsza, nie było świeżej dostawy - opowiada Francky Vercauteren, 63-krotny reprezentant Belgii.

Jego rodacy potrafili jednak zareagować. Fala rewolucji, która przetoczyła się przez zachodnią Europę i zresztą wciąż tam trwa, do Belgii dotarła w 2000 roku. Sygnał dali Holendrzy i Francuzi. Powstanie większe niż wszystkie pozostałe wzniecono w Katalonii. Razem z Belgami do budowania swojego cudu przystąpili Niemcy, potem byli Szwajcarzy. Ale były to ciche rewolucje, o których nikt nie wiedział. Czasem można przejść obok rewolucji i nie zauważyć niczego. Czasem można stanąć i przyglądać się rewolucji i nie wiedzieć, że ma ona miejsce. Bo na pierwszy rzut oka przyszłość nie różniła się od przeszłości. Grupa dzieciaków trenująca pod okiem trenera. Wtedy i teraz. Dopiero gdy w tym samym czasie i w tym samym miejscu zaczęli objawiać się masowo piłkarze klasy światowej, ludzie otwierali oczy ze zdumienia, zadawali pytania, szukali źródeł.

A źródłem często jest klęska. Gdy Belgowie na stadionie Króla Baudouina w Brukseli przegrali z Turcją 0:2 i odpadli z turnieju rozgrywanego na ich boiskach, było jasne, że pewien okres w belgijskim futbolu się skończył. Tym bardziej że liga obsuwała się w hierarchii Starego Kontynentu. Jeszcze kilka lat wcześniej Belgowie zajmowali w klasyfikacji UEFA czwarte miejsce, teraz staczali się coraz bliżej dwudziestego.

- Kluby nie były w stanie rywalizować z przeciwnikami z wielkich lig europejskich. Jesteśmy małym krajem i tutejsza liga nigdy nie dostanie takich pieniędzy z praw telewizyjnych, jak to ma miejsce w Anglii czy Hiszpanii - mówi Sablon. Wkrótce po Euro 2000 razem z ówczesnym prezesem federacji, Michelem D'Hooghe, doszli do wniosku, że nadszedł czas zmian. Pierwsze spotkanie miało miejsce w gabinecie prezesa. Potem spotykali się na kawie, na śniadaniu, w korytarzach budynku federacji. Zawsze powracał ten sam temat - zmian w belgijskiej piłce.

- Przede wszystkim analizowaliśmy system rozgrywek młodzieżowych, rozmawialiśmy z rodzicami, zawodnikami, trenerami. Potem testowaliśmy kondycję fizyczną młodych graczy. Zobaczyliśmy, że gra 11 na 11 nawet w grupach siedmiolatków mija się z celem. Podczas meczu zawodnik dotykał piłki ledwie kilka razy, poza tym dzieci nie są fizycznie dostosowane do takiej gry. Zmieniliśmy system, od teraz zaproponowaliśmy grę 5 na 5, 8 na 8 i dopiero dla 11- i 12-latków grę po 11 - mówi Sablon.

W badaniach pomagali profesorowie i studenci uniwersytetów w Brukseli, Liege i Gandawie. W tym czasie Sablon podróżował też po europejskich krajach i zapisywał w swoim specjalnym zeszycie wszystko, co zaobserwował. Wkrótce do współpracy zaproszono dyrektorów akademii młodzieżowych wszystkich klubów. Na końcu przewodnika wydanego przez federację jest wpisanych ponad 70 autorów rewolucyjnych zmian. To o tyle ważne, że ułatwiło przekonanie klubów do programu. Skoro program został podpisany przez wszystkich, to wszyscy będą się do niego stosować.

Sprawę ułatwił pogarszający się stan belgijskich klubów.

Dziś roczny budżet Anderlechtu to 45 milionów euro, Club Brugge i Standard Liege mają po 30 milionów euro, Genk 25, a Gent 24. Czyli pięć największych belgijskich klubów ma rocznie niewiele więcej pieniędzy, niż francuskie PSG wydaje na transfery. Budżety pozostałych klubów nie przekraczają 10 milionów. Najnowsza umowa podpisana przez belgijską federację z włoską grupą telewizyjną opiewa na 55 milionów euro rocznie i będzie obowiązywała przez najbliższe sześć lat. Oznacza to, że belgijskie kluby tracą na znaczeniu. Z zazdrością mogą spoglądać na sąsiadów ze wschodu - niemiecka Bundesliga podpisała kontrakt, na podstawie którego kluby dostaną 2,5 miliarda euro w ciągu czterech lat. To jest kosmiczna przepaść, której nie da się pokonać żadnym desperackim skokiem i która nie będzie się zmniejszała. Skoro Anderlecht, Gent czy Standard nie mogły być już wielkimi importerami, zamieniły się w małych producentów. Piłkarze w ciągu kilku lat dołączyli do flagowych belgijskich produktów eksportowanych - pralinek i piwa.

Utrzymanie "hali produkcyjnej" w Liege to 1,5 miliona euro rocznie. W administracji akademii pracują 42 osoby. Powierzchnia to, oprócz budynków, siedem boisk (pięć naturalnych i dwa o sztucznej nawierzchni), na których trenuje 14 drużyn młodzieżowych wybieranych przez pięciu skautów (w sumie w Standardzie pracuje ich 36), którzy skanują powierzchnię kraju. Rzadko wyjeżdżają za granicę. 98 procent młodzieży trenującej w Standardzie ma obywatelstwo belgijskie. Młodzi piłkarze nie noszą kolczyków, nie mają tatuaży. To zakazane. Muszą mieć krótkie włosy i przyzwoite, nierzucające się w oczy ubrania. Nie mają prawa grać w innych butach niż czarne. Surowe klasztorne zasady mają, wedle twórców idei, kształtować osobowość 250 chłopców, którzy tu ćwiczą. Efekt jest taki, że w sezonie 2011/12 aż 35 zawodników z akademii było powoływanych do drużyn narodowych. Trenerzy (łącznie ze sztabem szkoleniowym pierwszej drużyny jest ich 30) mają pewne ramy, ale nikt nie narzuca im stałych ćwiczeń, bo zarząd klubu chce, by byli kreatywni. Kreatywność to słowo klucz w belgijskiej rewolucji. Kreatywni działacze stworzyli kreatywnych trenerów, którzy z kolei mają tworzyć kreatywnych piłkarzy.

Do tego dochodzi współpraca akademii z lokalnymi szkołami, która pozwala zawodnikom trenować w dobrych godzinach. Federacja współpracuje z ośmioma szkołami sportowymi w kraju, gdzie cztery razy w tygodniu ćwiczy 300 najzdolniejszych juniorów. Właśnie z tego programu wyszli Courtois, Dembele, Defour i Mertens.

Ta cała perfekcyjna organizacja jest odpowiedzią na pytanie: "Quo vadis, Belgio". Pytanie, które kiedyś było zadawane z obawą, a dziś z nadzieją.

- Kluby musiały zdać sobie sprawę, że dla nich postawienie na młodzież to kwestia być albo nie być. W dawnych czasach mieliśmy mocną ligę, grali u nas reprezentanci Holandii czy Polski. Potem hierarchia w piłce się zmieniła, świat nam odjechał i kluby musiały znaleźć jakiś sposób na funkcjonowanie w nowej rzeczywistości - mówi mi Geert De Vlieger

Maszyna ruszyła.

- Ustaliliśmy wspólny system gry dla wszystkich. Choć początkowo były opory, po dwóch, trzech latach wszyscy się dostosowali i od zespołów 12-latków grają 4-3-3. Ustaliliśmy, że ten system najlepiej rozwija indywidualne umiejętności. Dziś mamy doskonałych piłkarzy na niemal każdej pozycji - mówi Sablon. I za chwilę kontynuuje, nie dając sobie przerwać, gdy wpada w słowotok - jakie są zadania dla każdego rocznika na koniec każdego sezonu, jakie indywidualne cechy są przypisane do każdej pozycji, dlaczego gra obroną w linii uczy odpowiedzialności.- Coś za coś. W dawnych czasach jako trener klubowy mogłem pracować z kilkoma reprezentantami różnych krajów, dziś jest ich coraz mniej. Młodzi, najbardziej utalentowani piłkarze szybko wyjeżdżają. I co ważne, zazwyczaj grają za granicą. Dajemy produkt wysokiej jakości. To, co jest problemem ligi, jednocześnie jest korzystne dla kadry narodowej - mówi Vercauteren, który w przeszłości prowadził m.in. Anderlecht i Genk, a dziś zatrudniony jest w Mechelen.

Z kolei Bob Browaeys, były selekcjoner drużyny do lat 17, przypomina, że dokonano ogromnego postępu w rozwoju trenerów. - Przed Euro 2000 na kursy uczęszczało po 200 osób. Potem federacja zrobiła darmowe podstawowe kursy dla młodych trenerów i zgłosiło się na nie dwa tysiące chętnych.

Belgowie doszli do wniosku, że edukacja trenerów to klucz do sukcesu. W kraju zarejestrowanych jest 13 tysięcy drużyn na różnych poziomach młodzieżowych. Założenie było takie, by na każdą przypadał jeden szkoleniowiec. I to udało się osiągnąć. Trenerzy wyposażeni w broń w postaci książeczki z logo federacji belgijskiej ruszyli do nauczania niczym średniowieczni zakonnicy do podejrzliwych tubylców. I choć liczba zawodników się nie zmieniła, znacznie podniósł się poziom wyszkolenia.

Zobacz jakie korzenie mają reprezentanci Belgii. Żeby obejrzeć kliknij zdjęcie ?

 

- Niektórzy długo się zastanawiali, patrzyli na nas podejrzliwie. Zapraszaliśmy trenerów na zgrupowania kadr młodzieżowych, żeby oglądali jak gramy, jak się rozwijamy, opowiadaliśmy im o systemie, przekonywaliśmy, powoli, systematycznie. I przekonaliśmy. Dziś każdy, bez wyjątku, stosuje to, co zaproponowaliśmy - mówi Sablon.

Zwolennicy teorii przypadku zauważają jednak, że znaczna część piłkarzy była szkolona poza granicami kraju. Choćby Eden Hazard, który jako 14-latek wyjechał do Lille, czy Kevin Mirallas, który wchodził w dorosłość w tym samym klubie z miasta leżącego na granicy francusko-belgijskiej. Z kolei Ajax Amsterdam przechwycił i wprowadził do seniorskiej piłki Thomasa Vermaelena, Jana Verthongena i Toby'ego Alderweirelda. Oczywiście cała trójka do wieku nastolatka trenowała w belgijskim Germinal Beerschot, ale wyjechała z kraju na samym początku belgijskiej rewolucji.

Do tego nagle nastąpił wysyp utalentowanych potomków imigrantów. Jeszcze w 2002 roku pochodzący z Konga bracia Mpenza byli zjawiskiem. Teraz kadra jest pełna piłkarzy o obco brzmiących nazwiskach - Fellaini, podobnie jak Chadli, ma korzenie marokańskie, Dembele ojca z Mali, rodzice Benteke to uciekinierzy przed zairskim reżimem Mobutu, ojciec Lukaku, Roger, również Zairczyk, był piłkarzem m.in. Mechelen i Germinalu, ojciec Axela Witsela pochodzi z Martyniki a Radjy Nainggolana z Indonezji. I w końcu Adnan Januzaj, który po długich wahaniach zdecydował się reprezentować Belgię ma korzenie w Kosowie. Ale trzeba też pamiętać, że wszyscy ci piłkarze kształcili się już według nowych zasad spisanych w książeczce, w której ukryta jest część belgijskiego sekretu.

Dziś na pewno Belgowie przyciągną armię neutralnych fanów z całego świata, bo tworzą romantyczną legendę. Dla ich rodziców legendą była drużyna z 1986 roku, która pozostaje punktem odniesienia belgijskiego futbolu, tak jak dla nas drużyna Kazimierza Górskiego. Obecna ekipa daje nadzieję na powtórzenie tamtego sukcesu.

Francky Vercauteren, zawodnik legendarnego zespołu Guy Thysa, uważa, że drużynę stać na podobne osiągnięcie.

- Półfinał jest marzeniem, ale też jest realny. A potem wszystko może się zdarzyć. Nie ma jednak sensu porównywać tych drużyn. My mieliśmy niemal wszystkich zawodników z ligi belgijskiej, teraz grają u nas gwiazdy z najlepszych klubów świata. Trzeba pamiętać, że turniej to jest zupełnie inna sprawa niż eliminacje. Nerwowość, wszyscy skupieni w jednym miejscu, nie można wrócić do rodzin, pojawiają się konflikty. Guy Thys potrafił stworzyć grupę. Podobnie na boisku. Dawał nam sporo swobody. Wierzył, że zawodnicy sami potrafią znaleźć właściwe rozwiązania - mówi słynny pomocnik.

Hugo Broos, obrońca tamtej drużyny, zwraca uwagę na zagrożenia. - Wszyscy się ekscytują i porównują obecny zespół do naszego z Meksyku, ale trzeba pamiętać, że to był złoty okres piłki w Belgii, a kadra miała już ogromne doświadczenia. Mundial w 1986 był czwartą dużą imprezą z rzędu, a teraz drużyna jedzie na pierwszy turniej. Nie ma ogrania na mistrzostwach. A jeśli wyjdzie z grupy, trafi na Niemcy lub Portugalię - uważa Broos.

Nie ma jednak wątpliwości, że skala talentu obecnego pokolenia jest porównywalna, o ile nie większa. - Obecny zespół ma większe możliwości niż tamten, nie mam wątpliwości. Jeśli wszystko dobrze się ułoży, nie będzie jakichś nieprzewidzianych zdarzeń, ten zespół ma nieograniczone możliwości - zapewnia George Leekens, poprzednik Marca Wilmotsa na stanowisku selekcjonera Czerwonych Diabłów.

Ale co stanie się dalej z belgijską piłką. Co będzie, gdy złote pokolenie przeminie, czy Sablon i spółka stworzyli system na lata?

- To zasadnicze pytanie. Gdybyśmy mieli tylko do czynienia z jednym złotym pokoleniem, to zgodnie z tą teorią nasze zespoły juniorów nie odnosiłyby sukcesów, prawda? Jeszcze w 2006 roku nasze najstarsze roczniki zajmowały miejsca od 25 do 27 w Europie. Teraz jesteśmy znacznie wyżej, nawiązujemy walkę z najlepszymi. Widać zdecydowaną poprawę. Ale nie chodzi nam o rankingi, nas to w ogóle nie obchodzi. Najważniejszy jest styl gry, indywidualny rozwój piłkarza. My i tak wiemy, że wykonujemy dobrą robotę. Nie gramy o wyniki. One są konsekwencją gry, a nie odwrotnie. Są tylko potwierdzeniem tego, że pracujemy lepiej, sygnałem dla świata zewnętrznego - mówi architekt zmian.

A więc - przypadek czy plan? Wygląda raczej na koniunkcję zdarzeń. Po pierwsze i najważniejsze - plan federacji, po drugie, napływ obdarzonych naturalnym talentem imigrantów z afrykańskich krajów, po trzecie, pomoc z zewnątrz, a więc klubów holenderskich i francuskich, po czwarte, kryzys, który zmusił kluby do działania, w końcu, po piąte, szczęście. Potem zadziałała teoria synergii, która mówi, że współdziałanie czynników daje większy efekt niż suma poszczególnych, ale prowadzonych oddzielnie działań.

Na koniec rozmowy z Sablonem zostawiłem pytanie tak istotne z polskiego punktu widzenia: Wszystko pięknie wygląda, ale proszę powiedzieć, ile to kosztowało?

Były dyrektor federacji niemal nie daje dokończyć mi pytania i odpowiada z niezwykłą ekscytacją w głosie: - Tu nie chodzi o pieniądze. To nie jest niemiecki przypadek. Nie mieliśmy takich pieniędzy jak oni. Ale mieliśmy pomysł, chęć i pracę. Przede wszystkim ogrom pracy u podstaw.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.