Droga na mundial. Wołek: Urugwaj wybiegany, wyskakany i świetny technicznie

- Kiedy młodzi Argentyńczycy grali w piłkę na pokrytych pyłem podwórkach, a Brazylijczycy na plażach, chłopcy z Urugwaju trenowali w profesjonalnych klubach - mówi znawca futbolu latynoamerykańskiego Tomasz Wołek, tłumacząc jak mały kraj z Ameryki Południowej został piłkarską potęgą.

Tekst powstał w ramach "Tygodnia Urugwajskiego" projektu "Continental - Droga na Mundial"

Łukasz Jachimiak: Z czym najmocniej kojarzy się panu piłkarska reprezentacja Urugwaju?

Tomasz Wołek: Przede wszystkim z pamiętnym finałem mistrzostw świata z 1950 roku. Przed meczem na Maracanie Brazylia była już właściwie pewnym mistrzem świata, bo wystarczał jej remis. Ona prowadziła 1:0, a po bramkach Schiaffino i Ghiggii 200 tys. ludzi na trybunach oniemiało, płakało. Z tym finałem wiąże się dużo ciekawych historii. Choćby taka, że Maracana była budowana na łapu-capu i na finał jeszcze nie była wykończona. Tam sterczały jakieś szalunki, deski, belki. Kapitan Urugwaju Obdulio Varela wychodząc z tunelu wyrżnął głową o jedną z takich belek. A po meczu Jules Rimet, ówczesny prezydent FIFA, szukał w tym oniemiałym tłumie Urugwajczyków, żeby wręczyć im puchar, co robił chyłkiem, pokątnie, nie wiedział, jak zareagować. Dla Brazylijczyków to była ogromna trauma, przypłacona samobójstwami kilku kibiców. Urugwaj właśnie wtedy pokazał, czym jest "garra charrua". Przegrywając, piłkarze wznieśli się na wyżyny, nie poddali się, przeszli do historii futbolu. Moim zdaniem to był jeden z dwóch najbardziej zaskakujących finałów mistrzostw świata, obok tego, który cztery lata później odbył się w Bernie, gdzie "Złota jedenastka" Węgier uległa niedocenianej drużynie RFN.

Na MŚ w 2010 roku Urugwaj zajął czwarte miejsce, rok później wygrał Copa America, obecnie zajmuje szóstą pozycję w rankingu FIFA, a w historii osiągnął porównywalne sukcesy do tych, z jakich dumna jest o wiele większa Argentyna. Dlaczego liczący zaledwie 3,5 mln mieszkańców kraj jest jedną z futbolowych potęg?

- Urugwaj to jedno z najmniejszych państw Ameryki Południowej, przy ościennych potęgach, a więc 40-milionowej Argentynie i liczącej aż 200 mln obywateli Brazylii, jest jak Dawid w obliczu Goliata. I ten Dawid rzeczywiście świetnie sobie radzi, co ma swoje źródła m.in. w historii politycznej Urugwaju. Na początku XX wieku ten kraj zyskał miano Szwajcarii Ameryki Łacińskiej. Tam panowała względna stabilność ustrojowa, polityczna, społeczna, co sprzyjało normalnemu życiu bez wstrząsów, jakie często rozrywały sąsiednie potęgi. Tam bardzo wcześnie, bo u progu lat 20. narodziła się koncepcja czegoś, co można nazwać bardzo nowoczesnym spojrzeniem na kulturę fizyczną. Wychowanie fizyczne wprowadzono do szkół, co było absolutną nowością. Dzięki temu poza naturalną predyspozycją do piłki nożnej, jaką mają ludzie z tamtej części świata, młodzież z Urugwaju była świetnie wysportowana, skoczna, wybiegana, sprężysta. Pod tym względem wyraźnie górowała nad całą resztą świata. Kiedy w roku 1924 piłkarze z Urugwaju przyjechali na Igrzyska Olimpijskie do Paryża, to zdumiona Europa zobaczyła atletów, jakich wcześniej nie znała.

To znaczy, że kiedy w Brazylii chłopcy kopali piłkę w fawelach i na plażach, Urugwajczycy uczyli się futbolu w czymś na kształt dzisiejszych szkółek piłkarskich?

- Tak, różnica była ogromna. W Urugwaju działało coś na kształt dzisiejszego ministerstwa sportu i kultury fizycznej. Kiedy jeszcze nikomu nie śniło się, aby w ten sposób usystematyzować tę dziedzinę życia, to Urugwaj wprowadził powszechny system wychowania fizycznego, a młodzi chłopcy trafiali do profesjonalnych klubów, gdzie ich talenty były szlifowane przez nauczycieli. W Argentynie talenty rodziły się na tzw. potros, a więc na nieużytkach, które znajdowały się głównie w uboższych dzielnicach miast. Na kamienistych placykach, na pokrytych pyłem podwórkach młodzi chłopcy z Argentyny szlifowali wrodzony talent. Jeżeli piłka trzymała się nogi na takich nierównościach, no to potem cóż dopiero na ścielącym się jak dywan boisku. W Brazylii talenty rzeczywiście objawiały się na plażach, w fawelach, na podwórkach, a kluby z obu tych krajów zorientowały się, że młodzież trzeba wyłapywać i szkolić dopiero, gdy w Urugwaju już to robiono. W ogóle w krajach potęg latynoskich zawodnicy, którzy już skończyli kariery, od dawna byli zatrudniani przez kluby jako łowcy skarbów, poławiacze pereł piłkarskich, jako ci dzisiejsi skauci. Europa pod tym względem długo pozostawała w tyle.

Wspomniał pan o "garra charrua" - co to znaczy?

- To pojęcie można przetłumaczyć jako "lwi pazur", choć "garra" to walka, a Charrua to było plemię Indian, które zamieszkiwało niegdyś ziemie Urugwaju, a zostało wymordowane przez hiszpańskich konkwistadorów. Ci Indianie słynęli z niezwykłej bojowości. Prawa statystyki są niemiłosierne, w Urugwaju musiało rodzić się o wiele mniej utalentowanych piłkarzy niż w Argentynie i w Brazylii, więc oni uznali, że te braki muszą nadrabiać bojowością. Dzięki niej bardzo często osiągali zwycięstwa nad Argentyną, Brazylią i wieloma drużynami europejskimi.

Ale potomków Charrua w dzisiejszym Urugwaju nie ma wielu. Prawie 90 procent obywateli tego kraju to potomkowie Europejczyków.

- Zgadza się, to jest element mitu, pewnej legendy. Inaczej dzieje się w Paragwaju, gdzie obecnie żyje 80, a może nawet 90 proc. potomków Indian Guarani. Ale takie legendy mają swoją żywotność, dostarczają psychicznego napędu, podnoszą na duchu, wspierają. Choć oczywiście sam mit nie wystarczy. W przypadku urugwajskiej piłki do niego dochodzi choćby wielka kultura gry. Oni, mając tak skąpe zasoby ludzkie, nauczyli się dobrze gospodarować siłami, wykorzystywać wszystkie atuty. Dlatego zawsze są świetnie przygotowani fizycznie, mają znakomicie zorganizowaną grę. Kiedyś był taki okres, że ta "garra charrua" przerodziła się w nadmierną agresję. Urugwajczycy nie byli lubiani, uchodzili za zawodników brutalnych, choć cały czas mieli w składzie wirtuozów piłki. Myślę, że ostatnie mistrzostwa świata i Copa America przywróciły ten Urugwaj z najlepszego okresu. Teraz to jest zespół zarówno wybiegany, wyskakany, sprawny, jak i świetny technicznie, grający futbol bardzo zespołowy, ale też z fantastycznymi indywidualnościami jak Diego Forlan, uznany najlepszym piłkarzem mundialu w RPA.

Teraz ich największą gwiazdą jest Luis Suarez. W Anglii zdobył tytuł króla strzelców i piłkarza roku, a jednocześnie cały czas uchodzi za symulanta, wciąż pamiętamy mu, że potrafił ugryźć rywala, i że miejsce w historii zapewnił sobie nie tylko świetną grą, ale też kontrowersyjną interwencją z ćwierćfinałowego meczu mistrzostw świata z Ghaną, kiedy w ostatniej minucie dogrywki ręką wybił piłkę zmierzającą do bramki jego drużyny.

- Niestety, niekiedy ponosi go temperament, to na pewno nie jest przykład boiskowej kultury, ale też z całą pewnością jest to świetny piłkarz, znakomity technik, strzelec. Podobnie trzeba komplementować Edinsona Cavaniego. W wymiarze indywidualnym oni na pewno tworzą jeden z najlepszych duetów snajperskich na świecie. Ale Urugwaj ma znakomitych piłkarzy na każdej pozycji. Przecież taki Diego Lugano był w ostatnich latach jednym z najlepszych stoperów świata, zwłaszcza kiedy grał w lidze brazylijskiej, gdzie przez kilka sezonów był uznawany za najlepszego środkowego obrońcę. Urugwaj to stara, wielka, piękna marka ze wspaniałymi wynikami. Nie przez przypadek zdobywa się dwa tytuły mistrza świata i 15 tytułów mistrza swojego kontynentu.

Korzystasz z Gmaila? Zobacz, co dla Ciebie przygotowaliśmy

Więcej o:
Copyright © Agora SA